– Uprawiała cyberseks w pracy?

– Działa to mniej więcej tak, że logujący się faceci płacą trzy dolce dziewięćdziesiąt dziewięć centów za minutę czatowania z wybraną kobietą. Taki nowocześniejszy odpowiednik numerów 0700.

Przewróciłam oczami.

– Wygląda na to – ciągnął Ramirez – że w ciągu paru ostatnich miesięcy SexyJas spędziła zalogowana na tej stronie ponad tysiąc godzin.

Przeprowadziłam w myślach szybkie obliczenia i wyszło mi, że $3.99 pomnożone przez tysiąc dawało… całe mnóstwo butów Prady. Zapamiętałam sobie, żeby koniecznie trochę bardziej zaprzyjaźnić się z komputerem.

Ramirez obrócił się na siedzeniu w moją stronę.

– To była ciężka noc, co? – Jego dłoń otarła się o mój policzek, kiedy zakładał mi za ucho zabłąkany kosmyk włosów. – Śmiało – dodał łagodnie. – Powiedz to.

– Co? Uśmiechnął się.

– Wiem, że nie możesz się doczekać, żeby powiedzieć „a nie mówiłam”.

Nie mogłam się powstrzymać. Też się uśmiechnęłam.

– A nie mówiłam.

Uśmiechnął się szerzej, aż na jego policzku pojawił się ten seksowny dołeczek. Potem wychylił się zza kierownicy i mnie pocałował. Miękko, delikatnie, jakby się bał, że może mi coś zrobić. I w sumie się nie pomylił – czułam, że dosłownie topię się na skórzanym siedzeniu.

Odsunął się. Zdaje się, że trochę poleciałam w jego stronę.

– Chcesz, żebym wszedł? – zapytał. Jego oczy były ciemne i niebezpieczne, jak pantera wytatuowana na jego ramieniu.

Tak, tak, tak! Wzięłam głęboki oddech.

– Nie. – Boże, czy byłam tak samo stuknięta jak Althea? Co znaczyło „nie”?

W jego oczach było widać zawód.

– Racja. To była długa noc. Na pewno jesteś zmęczona.

Jasne. Zmęczona. Tak naprawdę byłam zagubiona. Rozwiązałam co prawda sprawę zabójstwa Greenwaya, ale ani trochę nie przybliżyło mnie to do odpowiedzi na pytanie, co mam zrobić z własnym zagmatwanym życiem.

Ramirez odprowadził mnie do drzwi i pocałował w czubek głowy. Patrzył w moje oczy i dokładnie widziałam, o czym myśli. Czułam, że mięknę.

– Może innym razem – szepnął i wrócił do samochodu.

Stałam na ciemnych schodach i patrzyłam za nim. Z całego serca pragnęłam, żeby wszedł. Przyznaję, że dziko go pożądałam. Jednym spojrzeniem wyrabiał z moim ciałem rzeczy, o jakich mi się nawet nie śniło.

Ale był jeszcze Richard. Dałam mu do zrozumienia, że jestem po jego stronie. I choć nasze pojmowanie, co to właściwie znaczy, trochę się różniło, na pewno nie obejmowało spędzenia nocy z seksownym gliniarzem. Uznałam, że dopóki nie postanowię co dalej z Panem Przestępcą w Białych Rękawiczkach ani nie rozwiążę problemu niewykonywalnego testu ciążowego, nie powinnam zapraszać Ramireza na noc. To byłoby nie w porządku. Zwłaszcza że na własne oczy widziałam, do jakiego stanu może doprowadzić człowieka czyjaś niewierność.

Moje libido nadal prowadziło polemikę z rozsądkiem, kiedy otworzyłam drzwi.

Krzyknęłam zaskoczona.

Na materacu, pośród mojego porozrzucanego dobytku, siedział Richard.

– Co tu robisz? – zapytałam, mrugając oczami.

Wstał. Znowu miał na sobie eleganckie spodnie i koszulę. Poza tym ogolił się i nażelował włosy a la Ken. Musiałam przyznać, że wygląda dobrze. Nawet bardzo dobrze. Jak dawny Richard. Jak Richard, w którym się kiedyś zakochałam.

– Dałaś mi klucz – powiedział. Pokręciłam głową.

– Nie o to mi chodzi. Nie jesteś w areszcie? Boże. Chyba nie uciekłeś?

Richard się uśmiechnął.

– Nie, nie uciekłem. Prokurator okręgowy wycofał zarzut morderstwa, po tym jak aresztowali Altheę. Wyszedłem za kaucją.

Pokręciłam głową. Chesterton nie tracił czasu. Przeszłam ostrożnie między potłuczonymi naczyniami i rozrzuconymi ciuchami i usiadłam na materacu. Richard usiadł obok mnie.

– Co ci się stało w rękę? – zapytał, szczerze przejęty.

– Twoja pracownica mnie postrzeliła.

– Och, pączuszku, tak mi przykro. – Objął mnie ramieniem. Byłam zbyt zmęczona, żeby zaprotestować. Nawet kiedy zaczął mnie całować w policzek.

– Bardzo za tobą tęskniłem – szepnął.

Westchnęłam. Choć wszystko byłoby prostsze, gdybym go nienawidziła, musiałam przyznać, że sama też trochę się za nim stęskniłam.

– Maddie, posłuchaj. Wiem, że wiele się wydarzyło – ciągnął Richard, biorąc mnie za rękę. – Ale chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo jestem ci wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Chesterton powiedział mi, że to ty zdemaskowałaś Altheę. Ja… – Urwał, a jego oczy zaszły łzami. – Nikt inny we mnie nie wierzył, tylko ty.

Przygryzłam wargę, powstrzymując się od wyjaśnienia, że chodziło nie tyle o wiarę, co o obawę, że moje dziecko będzie miało ojca kryminalistę.

– Maddie, wiem, że w przeszłości zrobiłem parę głupich rzeczy. Poprawka – bardzo głupich rzeczy.

– I chcę ci to wynagrodzić. Chesterton mówi, że może uda mu się wywalczyć dla mnie wyrok w zawieszeniu, jeśli zgodzę się zeznawać przeciwko Althei. Proces może trochę potrwać, ale kiedy to wszystko się skończy, wynagrodzę ci to. Chcę, żebyś się do mnie wprowadziła. Nasza rozłąka uświadomiła mi, jak bardzo cię potrzebuję w moim życiu. Nie chcę się z tobą nigdy więcej rozstawać.

Uniosłam ręce.

– Zaraz, mam się do ciebie wprowadzić? Nie uważasz, że to trochę za szybko.

– Za szybko? – Patrzył na mnie oczami szczeniaka.

– Richard, jesteś żonaty!

– Podpisałem już papiery rozwodowe. Au. Biedny Kopciuszek.

– Maddie, wiem, że to, co się ostatnio działo, to czyste szaleństwo. Ale wierz mi, że jesteś jedyną kobietą w moim życiu.

Pokręciłam głową, czując nadchodzącą migrenę.

– Richardzie, ja… ja… potrzebuję trochę czasu, żeby się nad tym zastanowić.

Zwiesił ramiona, ale skinął głową.

– Oczywiście. Zastanawiaj się tak długo, jak chcesz.

Wstałam i odprowadziłam go do drzwi, uważając, żeby się o coś nie potknąć. Pożegnaliśmy się i wyszedł, znikając w świetle wczesnego poranka. Zamknęłam za nim drzwi i oparłam się o nie, wzdychając.

Zły Glina czy Ken?

Richard znowu był sobą. Jak już będzie miał z głowy proces o defraudację oraz rozwód, był idealnym kandydatem na męża i ojca. Ramirez z kolei był podniecającą przygodą. Spojrzenie, jakim mnie dzisiaj obdarzył, gwarantowało, że z łatwością pobiłabym cztery razy Dany. Tylko co potem?

Była jeszcze jedna sprawa, o której nie mogłam zapominać.

Spojrzałam na swój brzuch. Czy w środku rzeczywiście ktoś był? A jeśli nawet, to czy był to wystarczający powód, żeby zostać z Richardem?

– Jak myślisz – zapytałam swój płaski brzuch – co powinnam zrobić? Zero odpowiedzi. Cholera. Gdybym nie brała udziału w strzelaninie, może miałabym dość energii, żeby pojechać po nowy test. Obiecałam sobie, że jutro będzie Dzień Prawdy. Do diabła, jeśli potrafiłam stawić czoło morderczyni, to mogłam także stawić czoło małej różowej kreseczce. Albo dwóm.

Z tym postanowieniem wróciłam na materac. Zasnęłam, gdy tylko moja głowa spoczęła na poduszce.

Obudziłam się wśród pokrzykiwań wysiadających ze szkolnego autobusu wyrzucającego dzieciaki przy końcu przecznicy i dźwięków telenoweli, którą oglądała sąsiadka na dole. Uchyliłam jedno oko. Trzecia po południu. Rety. Wstałam i wzięłam najdłuższy prysznic w życiu, pozwalając, by ciepły, kojący strumień wody obmył moje obolałe mięśnie. Włożyłam bezrękawnik z golfem, żeby ukryć fiolet na szyi, dżinsową spódniczkę i wysokie szpilki, które miały mi zrekompensować wielki brzydki bandaż na ramieniu. Niestety, niewiele mogłam zrobić z podbitym okiem. Pomalowałam drugie niebieskim cieniem, żeby moja kontuzja mniej rzucała się w oczy.

Zrobiłam dzbanek mocnej kawy i odsłuchałam wiadomości na automatycznej sekretarce. Pierwsza była od Tot Trots. Grozili, że wstrzymają mi pensję, jeśli do czwartku nie dostaną projektu. Dzwonił też Marco, żeby powiedzieć, że widział mnie wczoraj w wiadomościach i że wszyscy w Fernando's są żądni szczegółów. Pani Rosenblatt dzwoniła z informacją, że Albert zobaczył w mojej przyszłości czarną panterę i że powinnam szybko przyjść na oczyszczenie aury. Dana zostawiła histeryczną wiadomość, że ona i Gość bez Szyi się pogodzili i że w trakcie godzenia zobaczyła mnie w wiadomościach. Piskliwym głosem pytała, czy nic mi nie jest.

Najpierw oddzwoniłam do Dany. Odebrała już po pierwszym sygnale.

– Halo? – powiedziała zdyszana.

– Cześć. To ja.

– Boże! Nic ci nie jeeeeest?

Odsunęłam telefon od ucha, nie mogąc znieść jej upiornego pisku.

– Nie, wszystko w porządku. – Tak jakby. Szybko opowiedziałam jej o butach od Prady, plikach w komputerze Jasmine i zapasach z uzbrojoną wariatką. Kiedy skończyłam, miałam wrażenie, że po drugiej stronie Dana aż cała trzęsie się z podniecenia.

– Wow, Maddie, dałaś czadu, dziewczyno. Uśmiechnęłam się. Rzeczywiście byłam całkiem niezła.

– Ale super – ciągnęła Dana. – Mówią o tobie w wiadomościach. Jesteś prawdziwą bohaterką.

– Och, no nie wiem…

– Nie bądź taka skromna, skarbie. Sama rozwiązałaś sprawę dwóch morderstw.

Przygryzłam wargę, powstrzymując się od przypomnienia Danie, że podejrzewałam złą blondynkę.

– Cóż, miałam szczęście.

– Ba. Mogłaś zginąć.

Spojrzałam na bandaż na ramieniu. Nie musiała mi o tym przypominać.

– Ale nie zginęłam. Nic mi nie jest.

– Na razie. Ale co będzie następnym razem?

– Następnym razem? – Sorry, ale wcale nie paliłam się do powtórki z tej wątpliwej rozrywki. – Zapewniam cię, że to była jednorazowa akcja. Nie będzie następnego razu.

– Skąd możesz wiedzieć, Maddie? To było ostrzeżenie. Rozejrzyj się, wariaci są wszędzie.

Przewróciłam oczami.

– Nic mi nie jest, Dana.

– Jeden gość na siłowni prowadzi zajęcia z samoobrony dla kobiet. Powinnyśmy się zapisać. W następnym tygodniu zaczyna się kurs o nazwie „Nowoczesna kobieta kontra wielkomiejskie zagrożenia”. Co ty na to?