– Wystarczy. Nie chcę wiedzieć nic więcej – powiedziałam, zakrywając uszy. Dana znowu zachichotała.

– No dobra, to ile ci się spóźnia ten okres? – zapytała.

– Trzy dni.

– I z tego powodu dzwoniłaś do mnie przed południem? Skarbie, trzy dni to pikuś.

– Ale mnie jeszcze nigdy okres nie spóźnił się o trzy dni.

– Masz szczęście, że trzymam w domu awaryjny test ciążowy. Poprowadzę jeszcze jedne zajęcia, a potem pojedziemy do mnie. Zrobię dzbanek margarity, a ty nasikasz na test. Fajnie będzie, co ty na to?

– Nie, żadnej margarity. Nie mogę pić alkoholu. Mogę być w ciąży. Dana natychmiast przerwała ćwiczenia. Znieruchomiała wpatrywała się we mnie z otwartymi ustami.

– Chyba nie zamierzasz urodzić? Czy zamierzałam?

– Nie. To znaczy nie wiem. Nie wiem, co zrobię, jeśli… jeśli… no wiesz.

– Jeśli zobaczymy różową kreskę?

– Tak.

– Okay. Czyli na razie żadnej margarity. Ale sikanie jest aktualne.

Na szczęście udało mi się przekonać Danę, że sikać na test lepiej jest w pojedynkę, i zostawiłam ją na zajęciach z kick boxingu dla seniorów. Po drodze wstąpiłam do apteki po test – był to najbardziej krępujący zakup w moim życiu, nawet bardziej krępujący od kupowania po raz pierwszy kondomów, kiedy przypadkowo chwyciłam superprążkowane, mające spotęgować doznania. Kupiłam także litr sprite'a, więc kiedy zatrzymałam się na ulicy pod moją kawalerką na pierwszym piętrze w Santa Monica, byłam gotowa do sikania. Fizycznie. Psychicznie byłam w rozsypce.

Zamknęłam dżipa, wspięłam się po drewnianych schodach do mojego mieszkanka i rzuciłam paczuszkę z apteki na kuchenny blat. Mimo że strasznie chciało mi się sikać, nie miałam odwagi zabrać ze sobą testu ciążowego do toalety. Jakimś cudem zrobienie testu wydawało mi się bardziej przerażające od horroru Wesa Cravena. W mojej głowie kłębiły się pytania: Co jeśli naprawdę zobaczę różową kreskę? Czy w ogóle chcę mieć dziecko? Rozejrzałam się po moim przytulnym (czytaj: malutkim) jednopokojowym mieszkanku, w którym z trudem mieścił się rozkładany materac i stół kreślarski. Gdzie ja tu zmieszczę dziecko?

Zawsze zakładałam, że kiedyś, w przyszłości, będę mieć dzieci. Ale choć dobijam do trzydziestki (odmawiam przyznania się jak niewiele zostało mi do tej magicznej liczby), termin „kiedyś, w przyszłości” nadal jest dla mnie czymś mocno odległym. Kiedyś, w przyszłości, oznacza sytuację, kiedy moje życie będzie bardziej ustabilizowane, a ja „udomowiona”. Zamężna. Boże, a jeśli Richard pomyśli, że chcę? Czy ja tego chcę?

Znowu zaczynałam hiperwentylować.

Poszłam do toalety, bez testu, a potem sprawdziłam automatyczną sekretarkę. Nie miałam żadnych wiadomości. A ściślej mówiąc, nie było żadnej wiadomości od Richarda. Podniosłam słuchawkę i wybrałam jego numer. Nie odebrał i włączyła się jego sekretarka. Zostawiłam wiadomość, jak sądzę stosunkowo beztroską, biorąc pod uwagę okoliczności.

Usadowiłam się na sofie i włączyłam telewizor. Oglądałam powtórki Kroniki Seinfelda, czekając na telefon od Richarda. Ale zaczął się wieczorny show Davida Lettermana, a on ciągle nie oddzwaniał. Złościło mnie to, ale też trochę niepokoiło. Powiedział, że zadzwoni do mnie wieczorem. Ignorowanie moich wiadomości było do niego zupełnie niepodobne. Starałam się nie panikować i obiecałam sobie, że zrobię test ciążowy, jak tylko Richard się odezwie.

Była to obietnica, której wkrótce pożałowałam.

Rozdział 2

Trzy dni później nadal nie miałam okresu. Ani wiadomości od Richarda.

Zaczynałam się ponownie martwić. O Richarda, choć nieotwarty test ciążowy na kuchennym blacie nie polepszał sprawy. Richard nigdy nie ignorował moich telefonów. Zwykle sprawdzał swoje wiadomości o każdej pełnej godzinie i odpowiadał mi przynajmniej SMS – em z uśmiechniętą buźką albo pisał „cześć, piękna”. Tyle że tym razem zostawiłam mu chyba milion wiadomości i nie dostałam ani jednej uśmiechniętej buźki.

Drugą beztroską wiadomość zostawiłam mu w sobotni poranek: „Cześć, jak się masz, pewnie miałeś wczoraj dużo roboty, skoro nie zadzwoniłeś”. W porze lunchu zadzwoniłam do jego biura, ale włączyła się sekretarka. Odczekałam z kolejnym telefonem prawie do siedemnastej. Wtedy zostawiłam mu wiadomości na sekretarce w pracy, komórce, sekretarce w domu i wysłałam e – mail pełen uśmiechów z pytaniem: „Gdzie jesteś?”

W tym momencie zainterweniowała Dana, grożąc, że skrępuje mi ręce za plecami, jeśli nie dam facetowi trochę luzu. Miała rację. Zaczynałam zachowywać się jak wariatka. Nie dzwoniłam więc do niego przez całą niedzielę, aż do czasu, kiedy na kanale drugim zaczęły się wieczorne wiadomości, w których energiczne reporterki donosiły o włamaniu w Reseda i innych wydarzeniach dnia. Wtedy zostawiłam mu trzy kolejne wiadomości. Niestety nie doczekałam się odpowiedzi.

To było zupełnie niepodobne do Richarda. Choć bardzo się starałam, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że jego niewidzialny radar zaangażowania w jakiś sposób wykrył, że spóźnia mi się okres, w związku z czym dał nogę.

W poniedziałek rano moja nadmiernie rozwinięta wyobraźnia i ja obudziłyśmy się z silnym postanowieniem wytropienia mojego zaginionego chłopaka. Wzięłam prysznic, włożyłam ulubione dżinsy, zielony jedwabny top na ramiączkach i szmaragdowe sandały bez pięt. Jeszcze tylko szybka sesja z suszarką, odrobina błyszczyku i byłam gotowa do wyjścia. Nie było jeszcze dziesiątej, kiedy zaparkowałam samochód w pobliżu kancelarii Richarda, ale chodnik już zaczynał parować rozgrzanym powietrzem. Jeszcze tylko smogu nam brakowało.

Dwie przecznice i trzech bezdomnych żuli dalej weszłam do klimatyzowanego budynku, w którym pracował Richard. Jak zwykle w recepcji straż trzymała Jasmine.

– W czym mogę pomóc? – zapytała z mało przekonującą uprzejmością.

– Chciałabym zobaczyć się z Richardem.

– Była pani umówiona?

Słowo daję, to się idealnie nadaje na jej epitafium. Tu spoczywa Jasmine „czy jest pan(i) umówiony(a)?” Williams. Boże świeć nad jej duszą.

– Nie. Ale jestem pewna, że spotka się ze mną, jeśli tylko mu powiesz, że tu jestem.

– Pani godność? Zmrużyłam oczy.

– Maddie Springer. Jego dziewczyna. – Podkreśliłam ostatnie słowo.

– Przykro mi, panno Springer, ale pana Howe'a dziś nie ma. Wziął kilka dni urlopu. Zostawię mu wiadomość, że pani wpadła. – Najwyraźniej świetnie się bawiła.

– Czemu nie powiedziałaś mi od razu, że go nie ma? Napompowane usta Jasmine ułożyły się w uśmiech. A w każdym razie tak mi się wydawało. Choć był to raczej szyderczy uśmieszek.

– Nie pytała pani.

Wzięłam głęboki oddech, tłumacząc sobie, że gdybym wychyliła się nad mahoniowym pulpitem i wydrapała jej oczy, mogłabym zniszczyć sobie kolejny paznokieć.

– W porządku. Mówił dokąd się wybiera?

– Przykro mi – odparła Jasmine, i tym razem nie miałam wątpliwości, że grymas na jej ustach to szyderczy uśmieszek – ale nie jestem uprawniona do udzielania…

– Nieważne. – Przerwałam jej. Dziś i tak dostarczyłam już Jasmine wystarczająco dużo rozrywki. Obróciłam się i, wbijając obcasy w brązowo – czerwoną wykładzinę, skierowałam się do windy, zostawiając Jasmine samą z jej pasjansem.

A więc Richarda nie było w pracy. Następny przystanek – jego mieszkanie.

Richard mieszkał w Burbank, na strzeżonym osiedlu wysokich, pokrytych stiukiem budynków przy Sunset Canyon. Wszystkie domy pomalowane były szarą farbą, która maskowała brud, a podczas dni z dużym natężeniem smogu idealnie pasowała do koloru powietrza. Richard mieszkał w trzecim budynku po prawej.

Zaparkowałam samochód po drugiej stronie ulicy. Szczęśliwie udało mi się znaleźć wolne miejsce na tej samej przecznicy, i to po zrobieniu zaledwie dwóch kółek. Zabezpieczyłam kierownicę blokadą.

Wstukałam kod żelaznej bramy, po czym przecięłam malutki dziedziniec, na którym rosły jukki, krzewy liściaste i kwitnące teraz agapanty. Kiedy dotarłam do drzwi mieszkania Richarda, przystanęłam, wzięłam głęboki oddech i włożyłam klucz do zamka.

Częściowo spodziewałam się, że wyskoczą na mnie zbiry z mafii albo że mieszkanie będzie zdemolowane, jakby Richard został wywleczony z niego siłą, kopiąc i wrzeszcząc: „Czekajcie, pozwólcie mi najpierw oddzwonić do mojej dziewczyny!”

Rozczarowałam się. Mieszkanie wyglądało tak jak zawsze. W salonie stały eleganckie czarne skórzane sofy w towarzystwie małych szklanych stolików z chromowanymi okuciami. We wnęce kuchennej po prawej panował idealny porządek, zielone granitowe blaty lśniły w promieniach porannego słońca, wpadających przez szklane przesuwne drzwi prowadzące na balkon.

– Halo? – zawołałam w przestrzeń, chociaż podświadomie czułam, że nie otrzymam odpowiedzi. Mieszkanie sprawiało wrażenie opuszczonego, Powietrze było lekko zatęchłe, jakby od wielu dni nikt nie otwierał okien. To jeszcze spotęgowało mój niepokój.

Richarda nie było w domu. Nie było go też w pracy. Zaczynało brakować mi pomysłów, gdzie jeszcze go szukać. Czy to możliwe, że musiał nagle wyjechać z miasta? Może chodziło o jakąś pilną sprawę rodzinną? Jego matka mieszkała sama w Palm Springs – może zachorowała?

Przecięłam pokój i skręciłam w wąski korytarz prowadzący do wyłożonej marmurem łazienki, sypialni i dodatkowego pokoju, w którym Richard urządził gabinet. Otworzyłam drzwi gabinetu i ostrożnie zajrzałam do środka. Ani śladu Richarda. Światełko automatycznej sekretarki na biurku błyskało jak oszalałe. Czując tylko odrobinę wyrzutów sumienia, wcisnęłam guzik odtwarzania.

Nie do wiary, ale wszystkie z dwunastu wiadomości były ode mnie. Rety. Szybko je skasowałam, zostawiając tylko jedną, na której sprawiałam wrażenie rozsądnej, zdrowej psychicznie dziewczyny.

Szybko rozejrzałam się po gabinecie. Nie zauważyłam żadnych biletów lotniczych na Bahamy ani telegramów pod tytułem „Mama jest chora, natychmiast przyjeżdżaj”. Przeszłam do sypialni, stukając obcasami po eleganckiej drewnianej podłodze.