Miłość potęgą wielką jest. A tęsknota potrafi być nawet twórcza. Wymyślony wyjechał za granicę. Wysłałam mu maila. Specjalnie wybrałam jego ulubiony kolor czcionki: zielony. Odpisał mi: „Zuzanko, mała czcionka i kolor black. Ale to tylko forma. Liczy się treść. Dobra jesteś dla mnie. Bardzo.” Odpowiadam zdziwiona: Jaki black? „Promyczku Zielony, jak to, black? Przecież wybrałam zielony, który u mnie był niebieski. Dlaczego u Ciebie jest czarny?” „Zuzanko, u Ciebie zielony jest niebieski, a u mnie czarny. Ale wiem, dlaczego. To idzie przez serwer w Stanach, a operatorem serwera jest Murzyn”.

No tak. To wszystko jasne.

W zeszłym tygodniu przemalowałam szafę, komodę i nocne stoliczki w mojej sypialni. Wyszorowałam podłogę w łazience szczoteczką do zębów. Gąbką do mycia naczyń umyłam 54 stopnie, od piwnicy po sam strych. Umalowałam front domu od parteru aż po dach. Ku przerażeniu łypiących zza firanek sąsiadów. Pewnie robili zakłady, kiedy spadnę. A teraz, kiedy nie ma go już trzy tygodnie, to żeby nie zwariować, chyba powinnam zburzyć dom i zbudować go na nowo. Tęsknię za normalnością. Co to takiego ta normalność?

Nie mogę założyć szarej sukienki, ponieważ wyglądam w niej jak dziewczynka z zapałkami. Ratunku!!! Gdzie ja teraz kupię coś sensownego? Właśnie pozbawiłam się przedostatniej szansy kupienia nowej kiecki. Przeczesałam pół miasta w poszukiwaniu tego, co sobie wymyśliłam i nic. Wszystko, tylko nie to.

Jest! Dokonałam rzeczy niemożliwej i kupiłam to, co chciałam, podobało mi się, a na dodatek jeszcze nie wyglądam w tym jak w starym frotowym szlafroku mojego dziadka. Więc drzyjcie premierzy, wicepremierzy, ministrowie od finansów. Nadchodzę!

Już po wszystkim. Nadeszłam. Przeszłam i poszłam. Szczerze mówiąc, bardziej od osoby przyszłego premiera zainteresował mnie lider zespołu, który jest teraz na topie, co zapewne świadczy o mojej niedojrzałości emocjonalnej. Nie wiedziałam, że tam będą śpiewać. Jak zobaczyłam ich na scenie, to zamarłam. Z przerażenia, że nie uda mi się zdobyć ich autografu, a po przyjściu do domu moja córka nie odezwie się już do mnie nigdy więcej.

Ona ich uwielbia. Zwłaszcza tego z czerwonymi włosami. Nosi ich zdjęcia w tornistrze. Zanim się otrząsnęłam z szoku, oni właśnie skończyli śpiewać i szykowali się do zejścia ze sceny. Jednym przytomnym spojrzeniem blondynki (sic!) ogarnęłam halę, w której mieści się 8,5 tysiąca ludzi i, jak wystrzelona z procy, pobiegłam tam, gdzie przypuszczałam, że pójdą. I tu po raz pierwszy tego wieczoru okazało się, że jestem genialna. Trafiłam w dziesiątkę, ale za to wpadłam na obrzydliwego ochroniarza, który miał chyba zły dzień. Oprócz mnie stało tam z jakieś pięćdziesiąt osób chcących tego co ja. Stałam z boku i przysłuchiwałam się mocno inteligentnym wymianom zdań między ochroniarzami a rozhisteryzowanymi nastolatkami. Po jakichś pięciu minutach zostałam tylko ja, bo reszta dała się pięknie spławić. Po krótkiej obserwacji terenu wyłowiłam gościa, który wynosił instrumenty. Głównie interesowało mnie, którędy je wynosi. Zakradłam się za nim jak kot… i wpadałam na kolejnego ochroniarza, który już-już otwierał usta, żeby mnie wyrzucić, gdy nagle ja wypaliłam:

– Przemawiam do pana jako matka! Apeluję do pańskiego rodzicielskiego sumienia. Którędy oni będą wychodzić? Ja muszę mieć ten autograf, inaczej będzie pan miał mnie na sumieniu. A jak umrę z rozpaczy, że straciłam zaufanie i miłość mojego dziecka, to przyjdę do pana w nocy i będę pana straszyć.

Facet na pewno pomyślał, że jestem nienormalna, ale powiedział, żebym się stąd nie ruszała, bo zespołowi się bardzo spieszy na koncert na 18:00 do Warszawy, tu stoi ich samochód, a innego wyjścia nie ma, więc za jakieś osiem minut tędy przejdą. Tak więc zostałam sama, z T-shirtem Amelki w jednej ręce i flamastrem w drugiej.

A jak już się pojawili, to o mało ich nie przegapiłam, bo zwyczajnie ich nie poznałam. Autografy dla małej zdobyłam i po raz chyba tysięczny utwierdziłam się w przekonaniu, że pomnik zdjęty z cokołu jest zwykłym kawałkiem betonu. Mogłam spokojnie wracać do premiera. Spokojnie oraz z poczuciem dobrze spełnionego matczynego, obowiązku.

Ale to nie był jeszcze koniec wrażeń. Już dojeżdżałam do domu, gdy nagle zawibrował mój telefon. Dzwonił Wymyślony. Powiedział, że jest w Warszawie i wraca. Za dwie godziny. Z wrażenia, zaskoczenia i niedowierzania mowę mi odjęło. Myślałam, że się przesłyszałam. Odbieram go z dworca. Zycie jednak może być piękne! Jakiś czas po…

Nooo! Może, może, i to jeszcze jak. Milutko było, wszystkie szyby nam zaparowały w samochodzie. Może jednak on mnie kocha? Znowu zaczynam pleść głupoty. Jestem boginią seksu i tyle. Jestem wdzięczna mojemu okresowi za to, że był uprzejmy nie pojawić się wczoraj. Matka natura jednak wie, co jest dla nas dobre.

O żesz ty, w mordę! Amelka paraduje po ulicy w koszulce z podpisami przyszłego lewicowego premiera oraz w szaliku socjaldemokratycznej partii.

Cóż… Zawsze możemy wyemigrować do Czech. Teraz już wszyscy sąsiedzi w promieniu kilometra będą wiedzieli, że jestem wstrętnym, czerwonym, zgniłym komuchem. Odczuwam lekkie zaniepokojenie spowodowane brakiem okresu. Ale jeszcze nie wpadam w panikę. Histeryzować zacznę dopiero za dwa dni.

Przeglądałam szafę Amelki i postanowiłam uzupełnić jej zawartość. Szafy, nie Amelki. Sobie też przy okazji coś niecoś, pojechałam z Ewką na zakupy. Skończyło się jak zwykle – wróciłam z torbami pełnymi ciuchów dla Amelki, a sobie kupiłam… winogrono. Chyba miałam pomroczność jasną, bo gdyby nie Ewa, kupiłabym wszystko za małe. Chyba czas przyjrzeć się lepiej własnemu dziecku. Przyglądam się, przyglądam i dochodzę do wniosku, że ktoś podmienił mi dziecko. Dziewczynka, z którą mieszkam, jest pilną uczennicą, odrabia lekcje bez; użycia szantażu, jest grzeczna, sumiennie wykonuje swoje obowiązki bez stosowania łapówkarstwa, chociaż nadal rozrzuca swoje rzeczy po wszystkich piętrach. Tak na oko to nawet i rysopis się zgadza. Więc o co chodzi? Wyczuwam podstęp.

Jestem VIP-em. Jestem GRUBYM VIPEM. Nie mylić z grubą rybą. Jestem grubym VIP-em, bo jestem gruba, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zjadłam cztery puddingi: najpierw dwa waniliowe, później dwa czekoladowe, jeden za drugim, a następnie wypiłam pół litra piwa jabłkowego. Jeżeli za chwilę zachce mi się kiszonych ogórków – powieszę się.

Aaaaaaaaaaaaa! Okresu nadal nie widać. Cholera! Cholera, cholera! A VIP-em jestem dlatego, że awansowałam w bankowej hierarchii klientów. Przekształcili mi konto z plusa na VIP. I to nie dlatego, że nagle zwiększył się stan moich oszczędności, lecz dlatego, że pewnie nagle zmniejszyła im się liczba klientów, a to w związku z permanentną obniżką oprocentowania lokat. Więc teraz jestem grubym, snobistycznym VIP-em.

Po piątym puddingu i drugim piwie mój organizm postanowił zwymiotować. Z radością trzymałam w objęciach mój kibelek. Na całe szczęście nie siedziała na nim Amelia ze skrzypcami.

Leżałam sobie spokojnie i czytałam książkę, a przy tym sprawdzałam, ile warstw tłuszczu mam na tyłku i nagle zamarłam. Pod palcami wyczułam dość słusznych rozmiarów guz. Zerwałam się jak oparzona i wdzięcznie wypięłam zadek do lustra. No proszę, siniak. Duży.

Skąd się wziął? Przyjrzałam się uważniej i zamarłam ponownie. Siniak miał kształt ni mniej, ni więcej, rączki dźwigni zmiany biegów. Po głębszej analizie dochodzę do wniosku, że niezłym miejscem na uprawianie seksu byłaby toaleta na stacji benzynowej (taki seks na umywalce na przykład). Wtedy mogłaby mi się odcisnąć bateria, popularnie zwana kranem. Następnym razem rozważę, gdzie będzie lepiej. Więc wiem, skąd się wziął. Rewelacja. Mam odciśniętą dźwignię zmiany biegów na lewym pośladku. Dobrze, że nie odcisnęła mi się kierownica. I znowu trzeba będzie wychodzić tyłem z sypialni. Chyba dzisiaj nie poczytam. Anielka postanowiła się ze mną popieścić, czyli poprzeszkadzać mi. Z tym że pieszczoty w jej wykonaniu przypominają zapasy w błocie. I kończą się też podobnie. Właśnie o mało nie złamała mi szczęki. Jak usłyszała zgrzytnięcie, to się nawet na moment przestraszyła i zaczęła mnie całować przepraszająco, ale nie wytrzymała i zaczęła się histerycznie śmiać. Bo ją tak to skrzypnięcie rozbawiło. „Mamo, zgrzytnęło ci, pewnie ze starości?”. Na koniec próbowała mi założyć nogę na szyję. Moją nogę na moją szyję. Jak to pójdzie w takim tempie, to najbliższy weekend spędzę na chirurgii urazowej z nogą w gipsie i zdrutowaną szczęką. Ciekawe, czy dla Wymyślonego będę boginią seksu.

Byłam już w połowie książki, gdy dostałam ataku śmiechu. Jest tak: babka idzie na pierwszą od dłuższego czasu randkę i z nadzieją na sukces zaczytuje się w poradach typu: jak zostać najlepszą kochanką świata. Wnioski są następujące:

„Możesz iść na randkę, ale wtedy, gdy już będziesz dziewiczą blondynką o czarnych włosach, szczupłą, ale o obfitych kształtach, z dużą piątką w biuście, ale taką, która zgrabnie mieści się w męskiej dłoni. Musisz włożyć na jedną krótką, a drugą długą nogę pończochy i buciki. Narzucić koszulkę przezroczystą i długą suknię z milionem guzików. Udać się w tym stroju do kuchni i przygotować coś lekkiego do jedzenia, ale za to tłustego, bo on lubi zjeść. Swoją chłopięcą fryzurę upiąć w długi koński ogon, żeby potem włosy spłynęły falą na plecy. Popryskać się feromonem, żeby potem pachnieć Calvinem Kleinem. Umalować wampowato oczy, żeby być naturalnym kociątkiem. Powitać go w drzwiach. Naga, w samej sukni do ziemi. Zapiętej, ale rozpiętej. Potem delikwenta należy nakarmić. Po jedzeniu trzeba wrzucić go pod prysznic i tam od razu włączyć pranie. Jak już będzie czysty, trzeba go rzucić na podłogę, żeby było niekonwencjonalnie, a dopiero potem wziąć go do łóżka. Ponieważ lubi kobiety z inicjatywą, powinno się wylać na niego miód i szampana, radośnie przy tym pokrzykując, zlizać, a kostkami lodu obłożyć genitalia. Potem należy uścisnąć delikatnie penisa, ale mocno, tak jakbyś ściskała dłoń szefa. Potem popieścić siebie i mieć orgazm. Namówić go, żeby sobie zrobił to samo”.