– Co się właściwie zdarzyło? Jakie mieliście kłopoty? – spytała znowu Charlotte, a Beth wróciła do rzeczywistości. – Pojechaliście na ten nieszczęsny bal…

– Tak. Mieliśmy zostać tylko chwilę, ale podejrzewam, że gdyby Kit był sam, dłużej by tam zabawił. – Beth uśmiechnęła się kpiąco. – Lottie, muszę przyznać, że jestem zaskoczona tym, co zobaczyłam. Cóż za rozpasanie, jaka swoboda obyczajów… Charlotte była wyraźnie zniecierpliwiona. – A czego się spodziewałaś? Przecież to zabawa kobiet upadłych, a nie bal na królewskim dworze.

– Tak, wiem. – Beth westchnęła ciężko. – Wszyscy się na mnie gapili. Pewnie sądzili, że jestem nierządnicą – dodała, nie czekając, aż kuzynka powie to za nią.

– Zważywszy okoliczności, mieli prawo tak sądzić – przyznała Charlotte. – Poza tym masz śliczną figurę, a panowie…

– Daruj sobie – przerwała natychmiast Beth, bo przypomniały jej się natarczywe spojrzenia, którymi obrzucał ją Markus Trevithick. – Wydawało mi się, że chcesz usłyszeć, co tam zaszło.

– Tak – przyznała Charlotte pojednawczym tonem, a Beth, nie wdając się w szczegóły, opisała krótko taniec z Markusem.

– Stanęłam z nim do kadryla. To był lord Trevithick. Sama wiesz, że nie utrzymujemy z nimi żadnych kontaktów towarzyskich. Wiedział, kim jest Kit, ale daremnie próbował czegoś o mnie się dowiedzieć. Wypytywał o moje imię i nazwisko…

– Wcale mnie to nie dziwi – wtrąciła z przekąsem Charlotte. – Składał ci niemoralne propozycje?

– Lottie! – obruszyła się Beth, a potem dodała z uśmiechem: – No cóż…

– Trudno go winić z tego powodu. – Charlotte sprawiała wrażenie zdegustowanej, a zarazem nieco rozbawionej. – Ten biedak sądził, że jesteś kokotą, i bez wątpienia uznał, że wpadł mu w ręce prawdziwy skarb.

– Sprawy miały się nieco inaczej – zaczęła ostrożnie Beth. – Owszem, dał mi do zrozumienia, czego pragnie, a ja… robiłam mu nawet pewne nadzieje. – To bezsensowne, ale trudno jej było opowiadać o niedawnych wydarzeniach. Nie potrafię ująć ich w słowa, nie zdradzając przy tym, co czułam, pomyślała bezradnie. Charlotte nie była idiotką. Umiała czytać między wierszami i domyśliła się, co ukrywa Beth.

– Tak się składa, że od razu pomyślałam o Fairhaven – tłumaczyła pospiesznie. – Wiesz, że próbowałam złożyć Trevithickowi ofertę kupna wyspy. Nagle przyszło mi do głowy, że o wiele ciekawiej byłoby ją od niego wygrać. – Beth zerknęła spod rzęs na Charlotte, która spoważniała i zmarszczyła. czoło. – Zaproponowałam, żebyśmy poszli do gabinetu i rzucali kostkami. Stawką miała być Fairhaven, a…

– Beth! – zawołała błagalnie Charlotte. – Żartujesz, prawda? Trevithick postawił wyspę, tak? Jaka była twoja stawka?

Beth milczała. Spojrzenia szarych i niebieskich oczu spotkały się wreszcie. Charlotte jęknęła boleśnie i ukryła twarz w dłoniach.

– Mam posłać po twoje sole trzeźwiące? – zapytała Beth, zrywając się z fotela. Zadzwoniła na służącą i podbiegła do kanapy. – Zaraz poczujesz się lepiej.

– Dzięki, nic mi nie jest – odparła Charlotte, choć trochę pobladła. – Ty czułabyś się o wiele gorzej, gdyby Trevithick wygrał i domagał się swojej nagrody. Domyślam się, że szczęście mu nie sprzyjało.

– I masz rację! – Beth czuła, że się rumieni. – Wygrałam.

Gdyby było inaczej, odmówiłabym spełnienia obietnicy.

Przecież to tylko gra.

– Nic dziwnego, że Kit był wściekły! – odparła Charlotte słabym głosem. – Rozmawiałaś na osobności z mężczyzną, który wziął cię za kokotę, hazardowałaś się, z własnej woli byłaś stawką w grze… – Charlotte raz po raz wąchała sole trzeźwiące przyniesione przez służącą. Jej policzki z wolna się zaróżowiły.

– Wystraszyłam cię – wyznała skruszona Beth.

– Owszem – przyznała Charlotte. Spojrzała kuzynce prosto w oczy, a potem lekko pokiwała głową. – Ilekroć popełniasz kolejne głupstwo, jestem przekonana, że nie zdołasz mnie już bardziej wytrącić z równowagi, a jednak zawsze ci się udaje!

– Przepraszam! – zawołała Beth, obiecując sobie w duchu, że nie zdradzi kuzynce ze szczegółami, co dziś zaszło. – Sama wiesz, jak bardzo zależy mi na odzyskaniu Fairhaven. – Mam nadzieję, że nie jesteś gotowa na wszystko, byle postawić na swoim. – Charlotte wyprostowała się i poklepała siedzenie kanapy. – Chodź do mnie. Twoja obsesja jest po prostu śmieszna. Nasza rodzina dawno temu straciła tamtą posiadłość. Przeszłości nie zmienisz, więc daj sobie spokój. Beth milczała. Była świadoma, że Charlotte ma bardzo praktyczne podejście do świata i nie podziela jej magicznego rozumienia przeszłości oraz rodowego dziedzictwa. Beth doskonale pamiętała, że w dzieciństwie dużo czasu spędzała na klifowym wybrzeżu Devon, wpatrzona w morskie fale i widoczną na horyzoncie ciemniejszą smugę. Tam leżała utracona wyspa. Opowieści o dziadku, porywczym Charlesie Mostynie oraz jego zmaganiach z podłym i tchórzliwym wrogiem, który nazywał się George Trevithick, zawładnęły dziecięcą wyobraźnią i mimo upływu lat nie straciły nic z dawnej siły. Intrygi sprawiły, że pięćdziesiąt lat temu lord Mostyn stracił Fairhaven. Beth przysięgła sobie, że odzyska wyspę. Była święcie przekonana, że jeśli tego dokona, szczęście znów uśmiechnie się do rodziny. Odziedziczyła po mężu spory majątek i była niezależna finansowo, więc dwukrotnie zwracała się do George'a Trevithicka zwanego Wrednym Lordem z propozycją kupna wyspy za podwójną cenę, ale z irytacją odrzucił te propozycje. Mimo przeszkód nie rezygnowała, gotowa wystąpić z podobną ofertą do nowego lorda, jego wnuka i spadkobiercy. Między innymi dlatego przyjechała do Londynu. Tak się jednak złożyło, że przewrotny los podsunął jej inną możliwość, a ona pochopnie, wręcz głupio od razu z niej skorzystała.

Jednak mój dzisiejszy postępek, z pozoru szalony, może przynieść wymierne korzyści, pomyślała. Niezależnie od okoliczności wyspa była teraz jej własnością jako stawka w uczciwej grze. Beth postanowiła sobie, że odzyska wygraną.

– Jaki jest ten Markus Trevithick? – zapytała uspokojona Charlotte. – Co o nim sądzisz?

Beth wzdrygnęła się lekko. Dziękowała w duchu niebiosom, że osłonięta abażurem lampa w salonie rzuca przyćmione światło, a ogień na kominku przygasa. W jasnym blasku dnia nie zdołałaby ukryć rumieńca.

– Jest w wieku Kita, może trochę starszy – odparła z pozoru obojętnie. – Wysoki, smagły brunet. Przypomina trochę starego lorda.

– Tamtego nazywano Wrednym – powiedziała zamyślona Charlotte. – Myślisz, że wnuk odziedziczył po nim nie tylko majątek, lecz i cechy charakteru?

– Kto wie? – Beth zadrżała. – Za krótko z nim rozmawiałam, żeby wyrobić sobie opinię w tej materii.

– Jakie było twoje pierwsze wrażenie co do jego charakteru i sposobu bycia? – Charlotte nie dawała za wygraną. – Jest sympatyczny? Czy jego towarzystwo sprawiło ci przyjemność?

Owszem… Trudno zaprzeczyć. Beth nie mogła zapomnieć uścisku silnych ramion, zmysłowej natarczywości całujących ją namiętnie ust. Nigdy dotąd nie miała do czynienia z takim mężczyzną. Niestety, okazał się kłamcą. Wciąż stawała jej przed oczyma jego drwiąco uśmiechnięta twarz. Beth zarumieniła się i unikała spojrzenia Charlotte.

– Raczej nie – odparła. – Jest arogancki i zadufany w sobie. Nie polubiłam go.

Charlotte ziewnęła szeroko.

– Jestem senna. Idę spać. – Pochyliła się, cmoknęła Beth w policzek, wstała i obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.

– Naprawdę nie zdradziłaś lordowi Trevithickowi swoje – go imienia i nazwiska?

– Oczywiście, że nie – zapewniła skwapliwie Beth. Uświadomiła sobie, że przynajmniej w tej kwestii nie mija się z prawdą.

– Towarzyszył ci Kit, ale byłaś w masce – dodała Charlotte, nie kryjąc zadowolenia. – Dzięki Bogu! To nam oszczędzi koszmarnego skandalu, który wybuchłby niezawodnie, gdyby wyszło na jaw, że zjawiłaś się na balu zorganizowanym przez tak zwane córy Koryntu. Ludzie uznaliby…

– Zawiesiła głos. – Mniejsza z tym. Na przyszłość zastanów się dwa razy, nim popełnisz kolejne głupstwo.

Gdy drzwi zamknęły się za Charlotte, Beth opadła na poduszki kanapy i wydała przeciągłe westchnienie ulgi. Kuzynka miała całkowitą rację. Dama uczestnicząca w zabawie tanecznej londyńskich kokot miałaby paskudnie zaszarganą reputację. Beth postanowiła nie przyznawać” się, że lord Trevithick widział jej twarz bez maski. Długo patrzyła w ogień dogasający w kominku. Po namyśle doszła do wniosku, że to szczegół bez znaczenia, bo skłócone rodziny obracają się w różnych kręgach towarzyskich. Miała na głowie ważniejsze sprawy. Jutro z samego rana powinna wysłać do lorda swego prawnika nazwiskiem Gough. Kiedy będzie miała w kieszeni dokument potwierdzający, że jest właścicielką Fairhaven, natychmiast wyjedzie do Devon.

Choć Markus Trevithick zapowiedział, że nie odda jej wyspy, postanowiła się tym nie przejmować. Wartość rynkowa Fairhaven była znikoma. Trevithick miał wiele innych, znacznie wyżej szacowanych domów i majątków. Z wyspą nie łączyły go więzy uczuciowe. Skalista posiadłość była mizernym dodatkiem do zasobniejszych włości. Gdyby trwał w uporze i nie chciał się jej pozbyć, Beth mogła ponowić ofertę kupna Z zadowoleniem pomyślała, że ma dość pieniędzy, żeby podbijać cenę tak długo, aż postawi na swoim. Chodziły słuchy, że lordowi brakuje gotówki, więc sądziła, że zdoła go przekonać do korzystnej transakcji.

Przegarnęła żar w kominku, zgasiła lampę i poszła na górę do swojej sypialni. Rozważyła całą sprawę, więc powinna na pewien czas oderwać się od natrętnych myśli, lecz daremnie próbowała zająć umysł innymi kwestiami. Nie wiedzieć czemu nieustannie powracało do niej wspomnienie o spotkaniu z Markusem Trevithickiem. Stawał jej przed oczyma nawet wówczas, gdy położyła się do łóżka. Wmawiała sobie, że zetknęli się po raz pierwszy i ostatni, ale miała przeczucie, że będzie inaczej. Powtarzała w duchu, że nie chce go więcej widzieć, ale wewnętrzny głos, natrętny i dokuczliwy, raz po raz zarzucał jej, że okłamuje samą siebie.