Odwróciła się, chcąc odejść, ale Markus chwycił ją mocno za ramię i obrócił tak, że stanęli oko w oko. Niecierpliwym gestem zerwał srebrzystą maseczkę, odsłaniając niezwykle piękną twarz o idealnym owalu. Szare oczy patrzyły spod ciemnych brwi, nos był mały i prosty. Pięknie wykrojone usta przestały się uśmiechać. Beth oddychała szybko, więc od razu poznał, że ogarnął ją strach. Uświadomił sobie również, że nie jest kurtyzaną, za którą się podawała. Z niejasnych powodów rozgniewało go to odkrycie.

– To nie jest dla pani odpowiednie miejsce – oznajmił z naciskiem.

– Owszem – przyznała. – Naprawdę uwierzył pan, że jestem kokotą, milordzie?

Markus mimo woli wybuchnął śmiechem.

– Naturalnie, ale gdy panią pocałowałem, ogarnęły mnie wątpliwości.

Te słowa dały mu pewną przewagę. Beth zarumieniła się i próbowała uwolnić ramię z mocnego uścisku. Cofnął się i opuścił ręce, z przesadną galanterią schodząc jej z drogi. Z pewnością nie była kurtyzaną, lecz nadal jej pragnął. Nie miał pojęcia, kim jest, ale obiecał sobie, że dowie się wszystkiego.

– Dotrzyma pan słowa? – spytała znowu.

– Nie ma mowy. – Uśmiechnął się i skrzyżował ramiona na piersi.

Po jej minie poznał, że jest wściekła. Srebrzyste oczy płonęły gniewem.

– Zmuszę pana! – ostrzegła.

– W jaki sposób? – Markus uśmiechnął się kpiąco. – Proszę mi nie wmawiać, że gdybym wygrał, pani dotrzymałaby obietnicy.

Zarumieniła się jeszcze bardziej i zacisnęła usta.

– Nieważne, jak bym postąpiła. Przegrał pan, jedynie to się liczy. Podobno nie ma pan zwyczaju uchylać się od płacenia długów honorowych. To pana własne słowa!

– Kłamałem!

– Oszust i łgarz! – rzuciła pogardliwym tonem. – Powtarzam, że jutro mój prawnik zgłosi się do pańskiego adwokata w sprawie przekazania Fairhaven. Proszę mu polecić, żeby przygotował stosowną umowę i wszelkie potrzebne dokumenty.

Opuściła gabinet, trzaskając drzwiami. Markus długo słyszał szybki i donośny stukot obcasów o marmurową posadzkę. Sięgnął po kostki i usiadł na krześle, uśmiechając się szyderczo. Nie do wiary, że dał się podejść. Mimo niecodziennych okoliczności nie powinien mylić damy z kokotą. Jak młokos dał się zwieść pożądaniu. Beth bez trudu wodziła go za nos… a raczej za inną, równie ważną część ciała. Po raz pierwszy w życiu dał się tak oszukać, całkowicie ulegając własnym popędom.

Machinalnie rzucił kostkami. Został oszukany, a powody, dla których Beth użyła podstępu, nadal były dla niego tajemnicą. Postanowił wyjaśnić tę sprawę i dowiedzieć się czegoś więcej o zagadkowej damie. Nadal jej pożądał. Zniecierpliwiony wstał z krzesła. Powinien się napić, i to szybko.

Justyn znalazł kuzyna w bufecie, gdy tamten wychylał jednym haustem pierwszy kieliszek brandy. Przy drugim młodszy z Trevithicków pytająco uniósł brwi.

– Zawód miłosny?

– Brak szczęścia w grze – odparł Markus z ponurą miną.

Chwycił kuzyna za ramię i pociągnął w cień kolumnady, daleko od uszu ciekawskich plotkarzy. – Lepiej ode mnie znasz się na genealogii. Czy Kit Mostyn ma siostrę? Justyn kiwnął głową.

– Tak. Jest od niego młodsza. Niedawno owdowiała. Ma na imię Charlotte. Podobno to śliczna blondynka, ale od dawna nie bywa w towarzystwie, więc trudno powiedzieć, jak jest naprawdę.

Markus zmarszczył brwi. Imiona się nie zgadzały. Beth z pewnością nie była jasnowłosa. Nie sprawiała również wrażenia domatorki. Wręcz przeciwnie, wyglądała na duszę towarzystwa. Może istotnie jest kochanką Mostyna, pomyślał, i ta hipoteza go wzburzyła.

– Co z tobą, Markusie? – zapytał Justyn. – Sądziłem, mój stary, że zamierzasz dokonać nowego podboju, a nie układać zawiłą intrygę!

– I miałeś rację – odparł pogrążony w zadumie Markus. Nagłe poweselał i niósł kieliszek. – Znajdź mi butelkę, a opowiem ci tę historię od początku do końca.

– Nie do wiary, że się na to odważyłaś, Beth. Christopher Mostyn mówił cichym, łagodnym głosem, lecz jego kuzynka doskonale wiedziała, że jest rozgniewany. Znali się tak długo, że na podstawie drobnych symptomów potrafiła bez trudu określić jego nastroje i odczucia.

– Sam uparłeś się, żeby tu ze mną przyjść.

– Wybrałem się z tobą na maskaradę dam z półświatka, ale nie sądziłem, że zachowasz się tak nierozsądnie!

Kit przemawiał karcącym tonem, więc umilkła. Jako głowa rodziny miał prawo oceniać jej postępki. Zwykle był tak uprzejmy i serdeczny, że chętnie słuchała jego rad i sugestii.

Siedziała z głową wspartą o miękkie poduszki wyściełające wnętrze powozu. Zamknęła oczy i wspominała dzisiejsze wydarzenia. Sama nie mogła uwierzyć, że zdobyła się na taką śmiałość. Kit usłyszał tylko część opowieści, tę dotyczącą zakładu. Beth zdawała sobie sprawę, że gdyby dowiedział się o pocałunku, rozwścieczony z pewnością wyzwałby Trevithicka na pojedynek, zdecydowanie pogarszając sytuację, która i tak była bardzo skomplikowana. Beth otworzyła oczy i spojrzała w okno. Jechali w milczeniu cichymi, opustoszałymi ulicami Londynu, mijając strefy przymglonego światła lamp i zalegającego między nimi cienia. Dzięki temu mogła ukryć rumieńce, które pojawiały się na policzkach, ilekroć myślała o Markusie Trevithicku. Gdyby wygrał… Na samą myśl o tym wzdrygnęła się lekko. Człowiek jego pokroju mógłby nalegać, żeby natychmiast mu się oddała na stole do gry w karty albo na podłodze… Ale szczęście mu nie dopisało. Beth wydała przeciągłe westchnienie ulgi.

Trevithick… W jej rodzinie od wczesnego dzieciństwa wpajano nienawiść do tego nazwiska. Nianie opowiadały maluchom straszliwe historie o nikczemności odwiecznych wrogów. Lordowie z Trevithick to nuworysze bez przeszłości. Mostynowie potrafili wyliczyć swych antenatów do czasów Wilhelma Zdobywcy, a nawet jego poprzedników. Trevithickowie odebrali im majątki podczas wojen domowych, a dwa pokolenia wstecz wyrwali również wyspę Fairhaven wraz z rodowym skarbem i mieczem o nazwie Saintonge. Od tamtego czasu Mostynów prześladował pech, a ich gwiazda przygasła, podczas gdy ród Trevithicków mnożył się i rósł w siłę niczym chwast.

Markus Trevithick… Beth ponownie zadrżała. Nie wyglądał na nikczemnika, ale z pewnością był niebezpieczny. Najprzystojniejszy mężczyzna wśród wszystkich jej znajomych. Jako młodziutka dziewczyna poślubiła znacznie starszego mężczyznę, więc w sprawach serca i alkowy miała nader skromne doświadczenie, lecz nawet dla niej na pierwszy rzut oka było oczywiste, że inni mężczyźni nie mogli się równać z Markusem.

Powóz stanął przed domem na Upper Grosvenor Street, który wynajęła na czas pobytu w Londynie. Kit wysiadł i okazując jedynie chłodną uprzejmość, pomógł Beth wysiąść z powozu. Bez słowa wszedł z nią po schodach i przepuścił w drzwiach prowadzących do sieni. Beth zagryzła wargi. Nie miała wątpliwości, że jest w niełasce.

Charlotte Cavendish, siostra Kita, siedziała w czerwonym salonie. Zapomniany tamborek leżał obok niej na kanapie. Czytała „Wikarego z Wakefield” 01ivera Goldsmitha, ale na widok gości z uśmiechem odłożyła książkę. Podobnie jak brat, miała bardzo jasne włosy. Oczy były niebieskie, postać wysoka i smukła. Fryzurę ozdobiła czarną koronką, żeby podkreślić wdowi stan, nie wkładając ciemnego czepka.

– Nareszcie jesteście! Już myślałam, że się was nie doczekam. Kusiło mnie, żeby pójść spać… – Spoważniała, widząc zaciętą minę brata i rumieńce Beth. – O Boże! Co się stało?

– Zapytaj naszą kuzynkę – rzucił Kit, zdejmując białe rękawiczki. – Idę do biblioteki, żeby w spokoju wypić kieliszek brandy!

Charlotte popatrzyła na Beth.

– Ojej! Coś ty znowu narobiła?

Beth podeszła do wielkiego czerwonego fotela stojącego naprzeciwko kanapy i usiadła skulona. Była coraz bardziej zirytowana; dokuczało jej również poczucie winy.

– Kit robi z siebie świętoszka, a przecież to był jego pomysł, żeby pójść na bal kokot.

Charlotte aż pisnęła z oburzenia i na moment zasłoniła usta dłonią.

– Powiedziałaś, że wybieracie się na raut wydawany przez lady Radley.

– Istotnie, lecz potem Kit wpadł na pomysł, żeby popatrzeć, jak się bawią córy Koryntu. – Beth wierciła się niespokojnie pod zgorszonym spojrzeniem kuzynki. – Byliśmy w maskach, więc moim zdaniem nikt na tym nie ucierpiał. – Przybrała buntowniczy wyraz twarzy. – Dobrze, Lottie, przyznaję, że poszłam tam z ciekawości.

– Beth, kochanie – odparła Charlotte słabnącym głosem. • – Boleję nad tym, że w mieście czuję się fatalnie i nie mogę ci towarzyszyć w twoich wyprawach, ale sądziłam, że u boku Kita nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo.

– Myliłaś się, i to bardzo – odcięła się Beth. Nagle przyszło jej do głowy, że najprościej będzie zrzucić całą winę na kuzyna. – Narobiliśmy sobie kłopotów, bo Kitowi zachciało się nowych rozrywek.

– Jakich kłopotów? – zapytała Charlotte takim tonem, jakby nie była pewna, czy chce wiedzieć, co zaszło.

Beth ziewnęła. Była okropnie zmęczona, więc marzyła, żeby nareszcie położyć się do łóżka, ale odczuwała też silną potrzebę zwierzeń. Od roku Charlotte stała się jej bliska jak siostra. W dzieciństwie i wczesnej młodości było inaczej, bo starsza o pięć lat kuzynka była dla Beth niedościgłym wzorem.

Wszyscy troje wychowywali się razem, ale z upływem lat rozjechali się w różne strony. Charlotte poślubiła wojskowego i podążała za nim z miejsca na miejsce. Kit spędził kilka lat w Indiach, a Beth w wieku lat siedemnastu została sierotą bez grosza przy duszy. Krewni i przyjaciele sugerowali, że powinna zostać nauczycielką lub guwernantką, ale dwa dni po zakończeniu żałoby sir Frank Allerton, wdowiec i posiadacz majątku równego włościom Mostynów, wystąpił z inną propozycją. Nie należał do grona znajomych Kita, ale Beth pamiętała, że jej ojciec uważał go za uczciwego człowieka, więc przyjęła oświadczyny.

Nie żałowała nigdy tej decyzji, choć mąż nie dał jej dziecka, o którym marzyła. Gdy byli małżeństwem, sprawy domowe i problemy parafii wypełniały czas, ale gdy Frank umarł, dziewiętnastoletnia wdowa poczuła się nagle samotna. Kit odziedziczył Mostyn Hall oraz tytuł związany z majątkiem, ale rzadko bywał w rodzinnym domu, chętnie zastępowała go, sprawnie zarządzając majątkiem. W rok po niej owdowiała także Charlotte. Jej mąż zginął podczas odwrotu z Almeiry, więc i ona powróciła do Mostyn. Tak się szczęśliwie złożyło, że kuzynki szybko znalazły wspólny język, choć Charlotte była opanowana i rzeczowa, a Beth w gorącej wodzie kąpana.