ROZDZIAŁ DRUGI

– Hazardzista, nicpoń, włóczykij! – perorowała tryumfalnie wicehrabina Trevithick, pstrykając rytmicznie palcami. Dystyngowana wdowa była w złym humorze.

Domownicy spotkali się przy śniadaniu. Promienie jesiennego słońca wpadały przez wydłużone okna i lśniły na stołowych srebrach. Tylko trzy z licznych krzeseł otaczających duży stół były zajęte. Jedna z sióstr Markusa zamierzała przyjechać do Londynu na jesienny sezon, ale była jeszcze w drodze; druga bawiła z wizytą u przyjaciół. Miała u nich pozostać przez kilka tygodni. W londyńskim Trevithick House, gdzie się zatrzymał, przebywała tylko Eleonora, najmłodsza z rodzeństwa, no i rzecz jasna sama wicehrabina.

– Włóczykij, mamo? – zapytał uprzejmie Markus. – Skąd ten zarzut?

Zdawało mu się, że słyszy stłumiony chichot, więc zerknął na Eleonorę, która pochyliła się nad talerzem z grzankami. Z pozoru sprawiała wrażenie przeciętnej debiutantki, ale wiedział, że nie brak jej inteligencji i poczucia humoru. Na szczęście wicehrabinie nie udało się zabić w córce owych przymiotów w czasie wieloletniego pobytu Markusa za granicą.

– Włóczysz się po wszystkich europejskich dworach! – oznajmiła wicehrabina. Zimne, szare oczy spojrzały drwiąco na wyrodnego syna. – Jak uciekinier jeździsz z kraju do kraju.

Zirytowany Markus złożył gazetę i zmiął ją nerwowym gestem. Od rana bolała go głowa, zapewne dlatego, że wczoraj wieczorem wypił z Justynem za dużo brandy. Kąśliwe uwagi matki nie poprawiły mu nastroju. Dziwne, że do listy jego wad nie dodała pijaństwa.

– Nie wydaje mi się, żeby podróż do Austrii z misją dyplomatyczną u boku lorda Easterhouse'a można było nazwać włóczęgostwem – odparł lodowato. – Jeśli chodzi o pozostałe zarzuty, masz trochę racji.

– Markusie, z pewnością trudno cię uznać za nicponia – zapewniła pojednawczo Eleonora. Piwne oczy lśniły radośnie. – Sama słyszałam, że odkąd wróciłeś do Anglii, nasze majątki są znacznie sprawniej zarządzane.

– Dosyć, moja panno! – wtrąciła opryskliwie wicehrabina, żując nerwowo kęs chleba. – Nie wyrywaj się ze swoim zdaniem. Jeśli będziesz się odzywać niepytana, jak znajdziemy ci odpowiedniego męża? Trudno będzie również o żonę dla twojego brata. Lady Hutton wspomniała niedawno, że chętnie wydałaby za Markusa swoją Marię, gdyby zechciał się wreszcie ustatkować, w co wątpi. Z tego wniosek, że nie dostanie nam się posag tej małej, a jest warta przynajmniej pięćdziesiąt tysięcy funtów!

Markus westchnął. Nie dość, że matka bez cienia skrupułów wyrażała krytyczne opinie na każdy temat, to jeszcze traktowała go jak uczniaka. Nie był w stanie pojąć, jak to znosi Eleonora. Wcale by się nie zdziwił, gdyby przyjęła oświadczyny pierwszego lepszego adoratora, byle tylko wyrwać się spod skrzydeł matki. Zdawał sobie sprawę, że jego przyjaźń z Justynem stanowi dla lady Trevithick kolejny powód do niezadowolenia, jako że nie pogodziła się nigdy z faktem istnienia młodego kuzyna, a w towarzystwie ledwie odpowiadała na jego ukłony. Markus westchnął ciężko i doszedł do wniosku, że rodzina jest źródłem nieustannej zgryzoty.

Jakby w odpowiedzi na jego dywagacje do jadalni wszedł kamerdyner Penn.

– Pan Justyn czeka przed drzwiami i pyta o pana, milordzie. Mam go wprowadzić?

Markus uśmiechnął się kpiąco.

– Naturalnie, Penn! Każ przynieść dodatkowe nakrycie. Mój kuzyn zapewne nie jadł śniadania.

Wicehrabina mruknęła coś niewyraźnie i ciężko podniosła się z fotela.

– Idę do biblioteki. Mam do napisania kilka listów. Nie wykluczam, że córka Dextera okaże się dla ciebie właściwą kandydatką na żonę, ale żeby to stwierdzić, muszę szybko przeprowadzić małe dochodzenie.

– Jeśli chodzi o mnie, pośpiech nie jest wskazany, mamo – odparł Markus. Rodzicielka obrzuciła go karcącym spojrzeniem, a siostra obdarzyła ukradkowym uśmiechem. – Byłoby lepiej dla panny Dexter, żeby opływała we wszelkie dostatki, bo inaczej nie dam się skusić.

– Markusie, nie drocz się z nią – szepnęła Eleonora, gdy matka wyszła z jadalni. – Spróbuj nie zwracać uwagi na docinki.

– Trudne zadanie – rzucił oschle. – Przeklinam dzień, w którym uznała za stosowne zostać moją swatką. – Twarz mu złagodniała, kiedy spojrzał na siostrę. – Nie mam pojęcia, kochanie, jak znosisz jej tyrady.

Eleonora bez słowa pokręciła głową. Do jadalni wszedł Justyn. Podał rękę Markusowi, a kuzynkę pocałował w policzek.

– Eleonoro, cieszę się, że lady Trevithick nie zabrała cię ze sobą.

W tej samej chwili drzwi się otworzyły.

– Jej lordowska mość nalega, żeby panna Eleonora udała się do biblioteki – oznajmił donośnym głosem Penn. – Jest tam lord Prideaux. Przyszedł z wizytą.

Eleonora wymieniła z bratem i kuzynem znaczące spojrzenia, lecz posłusznie opuściła salon. Markus wskazał dzbanek z kawą.

– Justynie, usiądziesz ze mną do śniadania? Przepraszam za fatalne maniery mojej matki.

Justyn wybuchnął śmiechem.

– Chętnie coś przekąszę, a co do reszty, nie warto się tym przejmować. Martwi mnie tylko, że zdaniem lady Trevithick towarzystwo lorda Prideaux jest dla Eleonory stosowniejsze od mojego. To hulaka i utracjusz, ale ma niewątpliwy atut, ponieważ jego rodzice to przykładne małżeństwo.

– Twoi również.

– Owszem, lecz pobrali się dopiero, gdy przyszedłem na świat. – Julian nalał sobie kawy. – Jak się dzisiaj czujesz, staruszku? Muszę przyznać, że głowa mi pęka. Brandy musiała być kiepska, choć wyglądała nieźle.

– Kawa postawi cię na nogi – odparł z roztargnieniem Markus, bo przyszło mu ma myśl, że podły trunek stanowił przeciwieństwo tajemniczej przeciwniczki spotkanej podczas wczorajszego balu. Zapewne miała więcej zalet ukrytych niż jawnych. Prawdziwa królowa balu, mistrzyni maskarady… i kto jeszcze? Przysiągł sobie, że rozwikła tę zagadkę. Wczorajszej nocy przy butelce fałszowanej brandy opowiedział Justynowi uładzoną wersję sekretnego tete – a – tete z zamaskowaną damą. Im obu jej postępowanie wydało się równie zagadkowe. Justyn o wiele lepiej niż Markus znał swego dziadka, piątego lorda, który umyślnie wziął go do siebie, żeby utrzeć nosa starszemu synowi. Wnuk mieszka – jacy pod jednym dachem z głową rodziny niejako mimo woli poznał wiele rodowych sekretów i orientował się nieźle w sprawach majątkowych, ale i ta wiedza nie pomogła odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zagadkowa dama pragnęła być właścicielką Fairhaven.

Drzwi znów się otworzyły i do jadalni wszedł Penn.

– Przyszedł pan Gower. Chce się z panem widzieć, milordzie. Twierdzi, że sprawa jest pilna.

Markus spochmurniał i popatrzył na zegar kominkowy. Za wcześnie na rozmowę o interesach, ale nie można wykluczyć, że Gower znalazł mu wreszcie obiecane mieszkanie na drugim końcu miasta Im wcześniej omówią szczegóły, tym lepiej. Pomyślał znowu o wczorajszych zdarzeniach i uświadomił sobie, że był jeszcze jeden powód, który mógł skłonić Gowera do porannych odwiedzin.

– Dziękuję, Penn. Zaraz rozmówię się z Gowerem – powiedział.

Drzwi zamknęły się bezszelestnie za kamerdynerem, który wyszedł, żeby przekazać ważną wiadomość. Justyn smarował masłem kolejną bułkę.

– Mam tu na ciebie poczekać czy spotkamy się później w klubie?

– A może dotrzymasz mi towarzystwa podczas rozmowy z Gowerem? – Markus wstał. – Mam przeczucie, że będzie dotyczyła sprawy, która wynikła podczas wczorajszej maskarady.

– Chodzi o twoją śliczną hazardzistkę? – Justyn uniósł brwi. – Nie uważasz chyba, że zażąda przekazania Fairhaven!

– Wkrótce się przekonamy – odparł ponuro Markus. Gower czekał w gabinecie. Niespokojnie chodził z kąta w kąt po grubym indyjskim dywanie tłumiącym odgłos kroków. Był szczupłym, schludnym mężczyzną o zbolałej mi – nie. Taki wyraz twarzy zawdzięczał wieloletniej pracy dla popędliwego dziadka Markusa. Przez wiele lat daremnie próbował nakłonić dawnego pryncypała do roztropnego zarządzania majątkiem. Dziś trzymał w rękach plik dokumentów.

– Milordzie! – zawołał rozemocjonowany, ledwie obaj panowie weszli do gabinetu. – Witam, panie Trevithick. Przynoszę osobliwe nowiny.

Markus nonszalancko opadł na fotel.

– Niech pan usiądzie i opowiada, Gower – zaczął przyjaźnie. – Co się stało? Pokojówka uciekła, zabierając srebra?

Prawnik zmarszczył brwi, zdegustowany słowami młodego lekkoducha, ale przycupnął na brzegu drugiego fotela i postawił obok nóg sfatygowaną skórzaną teczkę. Justyn stanął przy oknie i kończył kanapkę.

– Dziś rano odwiedził mnie pan Gough, którego kancelaria sąsiaduje z moją – opowiadał rozgorączkowany Gower, przekładając dokumenty, które ułożył przed sobą na biurku. – To ceniony prawnik, jego klientela rekrutuje się z najlepszego towarzystwa. Przyszedł mnie poinformować o umowie zawartej przez pana z osobą korzystającą z jego usług, na którą ma pan rzekomo scedować prawo własności wyspy Fairhaven, która leży…

– Dziękuję, Gower. Wiem, gdzie się znajduje ta wyspa – odparł rzeczowo Markus, wymieniając z Justynem porozumiewawcze spojrzenia. – Prawnik nazywa się Gough, tak? Wspomniał, jak nazywa się tamta osoba?

– Nie, milordzie – odparł zasępiony prawnik. – Powiedział tylko, że oczekuje… Tak się wyraził, cytuję dokładnie. „Osoba ta oczekuje niezwłocznego wydania kompletu dokumentów dotyczących wyspy”. Rzecz jasna, odmówiłem, tłumacząc, że takie działania wymagają zgody waszej lordowskiej mości, a pan zapewne na to nie przystanie. Wtedy zaproponował… – Gower wzdrygnął się, a jego twarz przybrała taki wyraz, jakby pełnomocnik drugiej strony zachował się wobec niego niestosownie. – Powinienem raczej powiedzieć, że wręcz żądał, abym natychmiast udał się tutaj w celu uzyskania stosownych pozwoleń. I oto jestem. – Pod koniec owej tyrady dał się ponieść emocjom. – Zmuszony jestem zaprotestować przeciwko nieformalnemu charakterowi transakcji, zawartej z pominięciem wszelkich przepisów i ustaw, co mnie, pańskiego pełnomocnika, stawia w bardzo trudnej sytuacji, gdy przychodzi do rozmów z kolegą po fachu.