– Więcej niż ci się wydaje, moja droga. A co z Benem? Na dźwięk tego imienia serce Emily zamarło na moment.

– Zamierzam powiedzieć mu o Matcie. I wiesz co, Phillie, on to zrozumie. Ben tak wiele mi w życiu dał, tak bardzo mi pomógł i nigdy nie poprosił ani nie oczekiwał niczego w zamian. Boję się, bo nie jestem pewna, czy jeszcze kiedykolwiek potrafię przyjąć na siebie zobowiązania wobec drugiego człowieka. Sama muszę dokonać wyboru, Phillie, nikt inny za mnie tego nie zrobi. Chyba właśnie w takich sytuacjach mówisz zwykle, że co ma być to będzie?

– Za nic na świecie nie chciałabym ci radzić w tej sprawie, Emily. Przebyłaś długą drogę, żeby stać się taką, jaka jesteś obecnie, ale musisz przejść jeszcze kawałek. Tak mi się przynajmniej wydaje. Pomyśl o swoim życiu, o tym wszystkim, co osiągnęłaś, jakich zmian dokonałaś wokół siebie. Przypomnij sobie, ile dobrego zdziałałaś dla innych. Pomyśl o tych, którzy cię kochają i których ty kochasz. Sięgnij pamięcią do tego co było, dzień po dniu. Cokolwiek dasz z siebie komuś, zwraca ci się po stokroć. Uwierz mi.

– A to zdarzenie z Ianem, tam na szlaku. Dwa razy go słyszałam, ale to się działo tylko we mnie, prawda? To wytwór mojej wyobraźni, mój wewnętrzny głos. To nie Ian do mnie przemawiał. Po prostu strasznie chciałam, żeby to był on. Chciałam, żeby choć raz zrobił dla mnie coś wspaniałego, żeby oddał mi przysługę. A trudno chyba o większą niż uratowanie życia. Prawda jednak jest taka, że sama sobie poradziłam. Ja sama. O Boże, Phillie, wyszłam z tej opresji bez jego pomocy. Ale wystrychnął mnie na dudka, prawda? A wiesz, że zostawił mi cały swój majątek? Mówiłam ci o tym?

Emily była tak podekscytowana, że Phillie uśmiechnęła się i oparłszy się o ścianę patrzyła na nią.

– Bo naprawdę zapisał mi wszystko. Jego majątek wart jest miliony. Wiesz może, jak mogłabym go spożytkować?

– Mam nadzieję, że będziesz pamiętać o nas i może wybudujesz tu jakieś schronisko dla ludzi, o których mogłybyśmy się troszczyć. Jest wiele kobiet, które potrzebują naszej pomocy i mnóstwo nieszczęśliwych dzieci. Czy aby nie jestem zbyt bezpośrednia?

– Skądże znowu. Wykorzystam twój pomysł, Phillie.

– Wsiądźmy do samochodu i zapalmy sobie – zaproponowała zakonnica. – Masz pewnie papierosy?

– A jakże. Dwie paczki pod fotelem. Dzięki ci, Phillie, za wszystko. A co byś powiedziała, gdybym przysyłała wam co miesiąc papierosy i trochę naprawdę dobrej whiskey i brandy?

– Bardzo bym się z tego cieszyła – odparła zakonnica głęboko się zaciągając.

Emily wypuściła wyjątkowo kształtne kółeczko dymu, a Phillie zaraz poszła w jej ślady.

– Myślę, że wyjadę jeszcze dziś po południu. Nie mam wiele pakowania. Właściwie mogłabym po prostu wskoczyć do dżipa i wyruszyć; moje rzeczy możecie rozdać ubogim. Tak, to właśnie zrobię. Jadę do domu, Phillie. Wiesz, myślę że dom, to najpiękniejsze, najcudowniejsze słowo na świecie. Słyszałaś, Phillie, jadę do domu!

– Słyszałam i uważam, że to znakomity pomysł. Daj mi jeszcze jednego papierosa.

Godzinę później, spakowawszy jedynie podręczną walizeczkę i przewiesiwszy torebkę przez ramię, Emily zaczęła żegnać się z zakonnicami.

1 ona, i one popłakały się i obiecały sobie, że będą do siebie pisywać i odwiedzać się od czasu do czasu. Gdy Emily oddała im papierosy, które jeszcze miała, siostry od razu zaczęły palić tak, że odjeżdżała w chmurze papierosowego dymu. Trzymając na kierownicy lewą rękę, prawą machała na pożegnanie dopóty, dopóki czarno odziane postacie zakonnic nie zniknęły jej z wstecznego lusterka.

Jechała do domu.


* * *

Na Sleepy Hollow Road dotarła tuż przed północą. Miała jeszcze na sobie flanelową koszulę, sztruksowe spodnie, buty do chodzenia po górach i przewieszoną przez ramię kurtkę z owczej skóry.

– Cześć, wróciłam! – krzyknęła.

W odpowiedzi usłyszała kłapanie kapci na drewnianej podłodze, a po chwili zobaczyła biegnące ku niej ze wszystkich stron przyjaciółki otulające się szlafrokami.

– Emily! O Boże, jesteś w domu. Musimy to uczcić. Chryste, wyglądasz wspaniale! Tęskniłyśmy za tobą! Naprawdę, i to bardzo! Czy Ben wie, że wróciłaś?

– Dopiero dziś rano zdecydowałam, że wracam. Dotarłabym tu wcześniej, ale miałam parogodzinne opóźnienie w Atlancie. Tak się cieszę, że już jestem z wami – mówiła witając się po kolei z przyjaciółkami. – Powiedziałam dzisiaj siostrze Phillie, że najpiękniejszym słowem na świecie jest dom. Wiecie co, mam ochotę na drinka. Mam też mnóstwo do opowiadania, w tym parę sekretów.

– A Ben?

Emily uśmiechnęła się.

– Do Bena zadzwonię jutro z samego rana. Ten wieczór mamy dla siebie. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za to, że… jesteście sobą, że okazałyście mi przyjaźń wtedy, gdy najbardziej jej potrzebowałam… gdy nie dałabym sobie bez niej rady. A teraz chodźcie, dziewczyny, siądziemy sobie w kółeczku i będziemy gadać aż do wschodu słońca. Ogromnie za tym tęskniłam. O Boże, ależ urosły te zioła na parapecie! Kiedy wyjeżdżałam, ledwie widać je było nad ziemią.

– Bo też długo cię nie było – zauważyła Martina.

– Tak, ale wróciłam. Powiedzcie same, czy to nie zabawne, że jedyne miejsce, w którym zawsze można się spodziewać ciepłego przyjęcia, to dom? To tu czujemy się bezpieczni, a na sercu od razu robi się cieplej. Cholera, szkoda, że nie jestem pisarką, bo pewnie umiałabym to jakoś lepiej wyrazić słowami.

– Myślę, że bardzo dobrze to ujęłaś. Masz rację. To właśnie cudowne domowe zacisze wita nas każdego wieczoru, gdy wracamy po całym dniu i mówi nam dzień dobry, kiedy rano się budzimy.

Zszedłszy do sutereny przyjaciółki jak zwykle usiadły po turecku, formując kółeczko. Bliźniaczki rozdały wszystkim szklanki z drinkami.

– Proponuję wypić pierwszy toast za DOM. Za nasz dom – powiedziała Emily.

– Brawo, brawo! – poparły ją wszystkie.

– Za dom!


* * *

Emily rozbudzała się bardzo powoli, lecz od razu poczuła, że jest w domu i leży we własnym łóżku. Wpatrując się w sączące się przez okno promienie porannego słońca, przeciągnęła się z upodobaniem. Zaczynał się nowy dzień. Pomyślała, że być może jest to pierwszy dzień jej nowego życia. Chociaż nie, skądże znowu, poprawiła się zaraz. Nie ma przecież ani nowego życia, ani starego. Jest po prostu życie. To, które tak bardzo zyskało na wartości, odkąd zaczęła je kształtować i dzielić z innymi.

Zegar na nocnej szafce, który dostała od Matta na urodziny, wskazywał piątą czterdzieści pięć, a to oznaczało, że spała całą godzinę. Ponownie się przeciągnęła. Fakt, czuła się znakomicie. W pełni wypoczęta miała ogromną ochotę już iść. Tylko dokąd? Ależ do Bena, oczywiście.

No tak, upomniała samą siebie, zakończyłam romans i wracam do dobrego starego Bena. Niezręczne to trochę. Nie zasługuję na Bena. To sobie powiedziawszy zrzuciła kapcie i z powrotem położyła się do łóżka. Oparła się wygodnie o poduszki, zapaliła papierosa, przez co zaraz się zakasłała, i spróbowała uporządkować myśli. A więc po pierwsze wróciła do domu. Znów mieszkała razem ze swymi przyjaciółkami, a one nie obwiniały ją za to, że urządziła sobie takie długie wakacje. Zrozumiały jej romans z Mattem i żadna jej za to nie napiętnowała. „Skoro to pomogło ci pozbierać się, to w porządku”, osądziła Nancy. Emily zagasiła papierosa. Nienawidziła palić w sypialni i robiła to wyłącznie wtedy, gdy musiała się uporać z jakąś bardzo trudną sprawą.

Za czym ja właściwie gonię, zapytała samą siebie. I skąd będę wiedziała, że osiągnęłam to, o co mi chodzi? Uznała, że pytanie należy do gatunku tych, które aż się proszą, by użyć kartki i ołówka i sporządzić listę odpowiedzi. Wtedy przypomniała jej się lista życzeń, o której przygotowanie poprosił ją kiedyś Ian. Chwileczkę, powiedziała sobie ostrzegawczo, bądź ostrożna, Emily, bo możesz rzeczywiście dostać to, czego zapragniesz. Lepiej po prostu rozważ sobie wszystko zamiast deklarować się czarno na białym. Pójdź do Bena, porozmawiaj z nim, wyjaśnij mu co czujesz. I ustabilizuj wreszcie to swoje cholerne życie! Czas już najwyższy!

O wpół do ósmej Emily jechała powoli Watchung Avenue zmierzając w kierunku domu Bena. Po drodze wstąpiła do sklepu „Dunkin Donuts” przy Park Avenue po pączki i dwie filiżanki specjalnej firmowej kawy, a piętnaście minut później stanęła przed drzwiami domu Bena. Kiedy po trzech długich dzwonkach nikt jej nie otworzył, wyjęła własny klucz, weszła do mieszkania i zaczęła wołać Bena. Szybko zajrzała do kuchni i pokojów na górze i przekonała się, że nie ma go w domu. Zastanawiała się, gdzie też Ben może być tak wcześnie rano w niedzielę. Zwykle lubił sobie pospać w weekendy. Rozejrzała się po schludnych, uporządkowanych pomieszczeniach i poczuła się jakby naruszyła czyjąś prywatność. Wyszła z domu, zamknęła drzwi na klucz i usiadłszy na schodku zjadła trzy pączki i popiła je obiema filiżankami kawy. Kończyła właśnie trzeciego papierosa, gdy Ben wjechał na parking, a zobaczywszy ją wcisnął klakson i pomachał ręką. Emily nie poruszyła się. Pomyślała, że Ben świetnie wygląda w dresie, który na sobie miał. Przez jedną szaloną chwilę miała wrażenie, że serce jej zawirowało.

– Długo czekasz? – spytał Ben chłodno.

– Nie bardzo.

Dlaczego nie wziął jej w ramiona, zastanawiała się. Dlaczego nie powiedział czegoś w rodzaju: „Chryste Panie, Emily, myślałem, że nigdy już nie wrócisz”? Przyszło jej do głowy, że może to ona pierwsza powinna jakoś zareagować. Zresztą miała na to ochotę. Naprawdę chciała to zrobić. – No to zrób coś, do jasnej cholery! – upomniała samą siebie.

– Widzę, że wypiłaś moją kawę. A zostawiłaś mi chociaż jednego pączka? Chodź do środka, zaparzę świeżą kawę. Musiałem wstać o świcie, żeby odwieźć Teddy’ego. Zostałem z nim, dopóki nie wywołano jego lotu.

– Zadowolony jesteś z jego wizyty? O Boże, jasne, że jesteś; sama nie wiem, co mi strzeliło do głowy, żeby zadawać takie pytanie. Mam ci bardzo dużo do powiedzenia, Ben, ale nie wiem, od czego zacząć. Chciałabym… to znaczy myślałam, że… że mnie przytulisz i będziesz całował tak mocno, że aż zabraknie mi tchu. Teraz czuję się nieco zagubiona. Nie wiem nawet dlaczego. Nie mogłam się doczekać, żeby cię zobaczyć. Spójrz na mnie, Ben; ta cholerna kawa może zaczekać. Musimy… musimy… porozmawiać.