Trzykrotnie zakonnice zabierały ją do domu Matta, ale nikogo nie udało jej się tam zastać, co znaczyło, że jego siostra zawiozła dzieci do siebie, a Emily nie wiedziała, gdzie ona mieszka.

– Rękę mam zesztywniała, a w ramieniu czuję ból – skarżyła się siostrze Phillie, gdy opuszczały klinikę. – O Boże, nie mogę się doczekać, żeby wreszcie wziąć prysznic. Siostro, czy mogę oblewać się wodą, dopóki nie opróżnię całej termy?

– Jasne, że tak. Rozejrzyj się, Emily. Jest zimno, ponuro i deszczowo, typowa październikowa pogoda. Częściowo właśnie dlatego boli cię ramię. Pewnie już zawsze będzie reagować na zmiany pogody.

– Mam uczucie, że między mną a Mattem coś jest nie tak, siostro. Myślałam, że on mnie kocha. Tak przynajmniej mówił. Naprawdę chciałabym wiedzieć, czy ja też szczerze go kocham, ale teraz już wszystko mi się pomieszało. Pamiętam, że w czasie tej szalonej, idiotycznej przejażdżki przyszło mi do głowy, że nie tego chcę w życiu. Że nie chodzi mi o dreszczyk emocji i ekscytację, rozumie pewnie siostra co mam na myśli. Jestem jaka jestem – staromodna i karierowiczka. A dzieci… Matt je uwielbia i zresztą tak właśnie powinno być. Ja jestem chyba zbyt samolubna. Nie umiałabym być matką. Nie wiem nawet, czy chciałabym zostać macochą. Ja już w ogóle nic nie wiem, Phillie.

– To chyba będziesz musiała wszystko sobie poukładać. Jestem przekonana, że nadszedł czas, żebyś podjęła pewne decyzje. Musisz to zrobić sama i to teraz, zanim dotrzemy do szpitala. Przez ostatnie trzy tygodnie nie miałaś do roboty nic, poza zastanawianiem się nad swoim związkiem z Mattem. Czasem słyszałyśmy, jak przez sen mówiłaś o Benie. Domyślam się, że… on jest częścią tego wszystkiego, co ci się pomieszało. No, ale teraz zapnij pas, bo wiesz, że jeżdżę za szybko.

– To niech siostra jedzie wolniej – odparła gderliwie. – Szybkiej jazdy starczy mi już do końca życia.

Godzinę później Emily wycisnęła włosy w ręcznik, włożyła spodnie i bluzę z kapturem, po czym usadowiła się obok prowadzącej furgonetkę siostry. Całą drogę odbyły w milczeniu.

Kiedy dojechały na parking, Phillie zatrzymała się tuż obok kwiaciarni. Matt uwielbiał kwiaty. Emily pomyślała, że może powinna była posłać mu bukiet. I może trzeba było zrobić jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Może… może… może…

– Wpadniemy po drodze do pani Blanchard. To mój obowiązek. Kiedy zdrowie jej dopisywało, zawsze przynosiła do ośrodka swoją zupę z soczewicy. Wylewałyśmy ją wprawdzie, bo wyglądała tak, że trudno było zidentyfikować składniki, ale pani Blanchard miała przecież dobre intencje – oznajmiła Phillie z miną, która jasno mówiła, co myślała o umiejętnościach kulinarnych pani Blanchard.

– Świetny pomysł – zgodziła się Emily.

Pani Blanchard okazała się zrzędzącą, gburowatą kobietą, która wrzasnęła na nie ledwie stanęły w drzwiach.

– Idźcie sobie. Nie potrzebuję tych waszych modłów i lepkich od słodyczy słówek. Gdzie byłyście, kiedy mi obcinali duży palec u nogi?

Wtedy to o was ani widu, ani słychu nie było. Wynoście się stąd, no już, zmiatajcie i dajcie mi umrzeć w spokoju.

– Nie umiera się od amputacji palca – stwierdziła autorytatywnie Phillie.

– Ale nie wie tego siostra z całą pewnością. Nie jest przecież siostra lekarzem. Chcę umrzeć w spokoju.

– Bardzo będzie pani rozczarowana, jeśli pani nie umrze? – spytała dociekliwie Phillie.

Kobiecie opadła szczęka. Emily odciągnęła Phillie od drzwi.

– O co tu właściwie chodziło? – spytała.

– Ona się boi. Jest już stara. Gburowate zachowanie to jej obrona. Wiesz, wrócę do niej. Ty zejdź na trzecie piętro i pójdź do Matta. Spotkamy się w holu. Ta kobieta mnie potrzebuje.

– W porządku, siostro – zgodziła się Emily ściskając jej ramię.

Emily miała przeczucie, że pani Blanchard spędzi w ośrodku najbliższe Święto Dziękczynienia, a może i Boże Narodzenie. Bóg rzeczywiście stosuje bardzo tajemnicze metody, żeby osiągnąć swój cel, pomyślała idąc do windy.

Zajrzała do pokoju Matta. Było w nim tyle różnych sprzętów, wyciągów, przyrządów i wózków, że w pierwszej chwili niczego innego nie dostrzegła. Nie mogła nawet dojrzeć łóżka. Weszła więc do pokoju na palcach i wtedy zobaczyła rysujący się za zasłoną kształt łóżka. Matt leżał na czymś w rodzaju deski przymocowanej do wyciągów i zawieszonej nad łóżkiem. Emily weszła za zasłonę.

– Matt, to ja, Emily.

– Miło, że wpadłaś. Chyba powinienem ci podziękować. Jutro zdejmują ze mnie wszystkie te rupiecie, a potem przez jakiś czas będę musiał chodzić na zabiegi rekonwalescencyjne. Życie toczy się dalej – powiedział obojętnie.

– Tak, życie toczy się dalej. I cały czas czegoś się uczymy. Jestem tego żywym dowodem. Moje ramię się zagoi, a i ty też wyzdrowiejesz. Oboje żyjemy i to jest najważniejsze. Bardzo głupio postąpiliśmy, Matt.

– My? To był mój pomysł. Lepiej wiedziałem, co robię. A ty… chyba próbowałem… odmłodzić się dla ciebie. Chciałem zrobić coś szalonego i lekkomyślnego. W ogóle nie myślałem wtedy o dzieciach. O wszystkim zapomniałem z wyjątkiem tego, żeby popisać się przed tobą. Moje podekscytowanie udzieliło się tobie. Sądziłem, że kobiety są bardziej rozsądne, że mają intuicję; wszyscy przecież tak twierdzą. Gdzie tamtej nocy podziała się twoja?

– Chwileczkę, Matt, bo chyba niezupełnie cię rozumiem. Czy ty mnie obwiniasz za ten wypadek? Bo jeśli tak, to będziesz musiał zmienić swój punkt widzenia. Ja mogę przyjąć na siebie najwyżej połowę winy. Wiele czasu zajęło mi nauczenie się tego, lecz teraz wiem, że każdy ponosi odpowiedzialność za własne czyny. Fakt, że nie znamy się zbyt dobrze. A ja nie byłam wobec ciebie całkiem szczera. Wiedz, że moja praca to nie prowadzenie lekcji gimnastyki. Jestem właścicielką wielkiej firmy. To do mnie i kilku moich przyjaciółek należy korporacja „Kliniki Wychowania Fizycznego Emily”. Nasze akcje są na giełdzie. Właściwie chciałam ci o tym powiedzieć wcześniej, lecz coś mnie powstrzymywało. Chyba pragnęłam się przekonać, czy polubisz mnie taką jaka jestem – zwyczajną, niemłodą już kobietę. I jest coś jeszcze. Trochę przerobiłam swoje ciało. Nie zawsze wyglądałam tak jak teraz. Miałam lifting twarzy, podnosiłam biust i takie rzeczy. Przypuszczam, że o tym także powinnam była ci powiedzieć. Doszłam do wniosku, że cały czas wiedziałam w głębi duszy, że nasz związek to tylko wakacyjny romans – jakoś nie przychodzi mi do głowy lepsze określenie – a takie letnie romanse rzadko kiedy przeradzają się w coś poważniejszego. Tylko w książkach tak się dzieje. Ale mówimy teraz o moim życiu i o twoim. Całkiem możliwe, że zakochaliśmy się nie tyle w sobie, co w samym słowie miłość. Niektórzy powiedzieliby, że nasze życie toczy się już z górki. Dla ciebie najważniejsze są dzieci. Jesteś ojcem. Ja nigdy nie byłam matką. Sądzę, że nie czułabym się dobrze zostając nią w rodzinie, która istniała już beze mnie. Krótko mówiąc, Matt, przyszłam tu, żeby się z tobą pożegnać.

– Rozumiem.

– Tylko tyle – rozumiem? Czy przynajmniej uważasz, że mam rację?

– Jeśli uważasz, że tak jest dla ciebie lepiej, Emily, to masz rację. Zdaje się, że trzy albo cztery razy powiedziałem, że cię kocham. Ty nigdy nie wyznałaś mi miłości. Chyba w głębi duszy wiedziałem, że mnie nie kochasz. A jeśli chodzi o tę szaloną jazdę… chciałem, żebyś pomyślała, że potrafię być fascynujący. Życie w górach jest dość nudne. Wiedziałem, że jesteś przyzwyczajona do miasta. Ciągle zadawałem sobie pytanie, co ty we mnie widzisz. Mieszkam w rozpadającej się ruderze, nie umiem nic ugotować, a dzieci nie są łatwe w wychowaniu. Tutaj się urodziłem i tu też umrę. Ty jesteś wolna i niezależna. I szanuję to. Może powiedzmy sobie po prostu, że spędziliśmy razem miłe lato i już? Na Boże Narodzenie przyślesz mi kartkę, a ja dopilnuję, żeby dzieciaki wysłały życzenia tobie.

– Przykro mi, Matt.

– Mnie też, Emily. Kiedy zakonnice będą o tym mówić, a będą na pewno, stwierdzą, że tak właśnie było nam pisane. Pocieszą mnie ciasteczkami i żarcikami. Idź już Emily, bo jeszcze chwila, a się poryczę. O Boże, ale mnie swędzi. Nie mogę się doczekać, żeby zdjąć z siebie to świństwo.

– Jeśli kiedykolwiek mogłabym…

– Zadzwonię do ciebie. Wynoś się stąd wreszcie, Emily.

Z twarzą zalaną łzami, Emily pocałowała go i wybiegła z pokoju. W korytarzu wpadła na Phillie. Biegnąc niemal opuściły szpital, a wtedy Emily przytuliła się do zakonnicy.

– Nie bardzo wiem, dlaczego płaczę, Phillie. Pewnie z żalu nad sobą.

Chyba inaczej sobie wszystko wyobrażałam, ale najwyraźniej nie było mi tak pisane. Ben… ciągle widziałam twarz Bena.

– Emily, moja droga, nie zamierzałam ci tego wcześniej mówić, ale myślę, że teraz nadszedł odpowiedni moment. Rozmawiałam już na ten temat z innymi siostrami wkrótce po twoim przyjeździe. Chcę, żebyś mnie właściwie zrozumiała – my naprawdę nie mamy zwyczaju się wtrącać. Ale Matt co roku… nawiązuje romans z jakąś wczasowiczką. Rosie chyba próbowała ci to powiedzieć, ale nie wspomniała, że jemu zdarza się to każdego lata. Naszym zdaniem, on szukał… szuka matki dla swoich dzieci. Z niego jest naprawdę porządny człowiek. Ja osobiście mam wrażenie, że on wciąż kocha Caroline. Bardzo się obwinia za to, że ich życie potoczyło się akurat w taki sposób.

– Phillie, czy gdyby mój związek z Mattem przybrał jakiś poważniejszy charakter, no wiesz, planowalibyśmy małżeństwo i tak dalej, powiedziałabyś mi wtedy o tym?

– Nie wiem, Emily. A przyjęłabyś jego oświadczyny?

– Nie wiem. Teraz uświadomiłam sobie, że nie kochałam go tak samo jak Iana. Tamta miłość była chora, obsesyjna, w ogóle nikogo nie powinno się kochać w taki sposób. Ale tym razem spodziewałam się poczuć dokładnie to samo. A co się tyczy Bena… moje uczucia dla niego są… całkowicie inne. Przy nim nie miałam nigdy wrażenia, że serce mi się do niego wyrywa, a świat wokół nie istnieje. A ja chciałam… uważałam, że zasługuję, by tak się właśnie czuć przy mężczyźnie. – Po chwili dodała: – Nie, nie powiedziałabym tak, gdyby Matt poprosił mnie o rękę. Niewiele mam na swoje usprawiedliwienie, prawda, Phillie?