– Chce pani, żeby jakiś głupi facet zrobił pani dzieciaka?

Doktor Jane uśmiechnęła się.

– Wiem, to brzmi dziwnie, ale dzieciom inteligentniejszym niż rówieśnicy jest bardzo ciężko. Nie potrafią się dostosować. Dlatego nie mogłabym mieć dziecka z człowiekiem o inteligencji Craiga; i dlatego nie chcę ryzykować z bankiem spermy. Muszę brać pod uwagę moje geny i znaleźć mężczyznę, który będzie stanowił kontrast. Tylko że wszyscy znani mi mężczyźni to geniusze.

Doktor Jane jest zdrowo szurnięta, zawyrokowała Jodie.

– Czyli uważa pani, że dlatego, że jest taka mądra i w ogóle, musi znaleźć głupiego faceta?

– Nie uważam, tylko wiem. Nie pozwolę, by moje dziecko przechodziło przez to samo co ja, kiedy dorastałam. Nawet teraz… No, ale to nie ma nic do rzeczy. Problem w tym, że choć bardzo pragnę dziecka, nie mogę myśleć tylko o sobie.

Nowa twarz na ekranie przykuła uwagę Jodie.

– O Boże, momencik, muszę tego posłuchać. – Złapała pilota i włączyła dźwięk.

Paul Fenneman, sprawozdawca sportowy, przeprowadzał wywiad z Calem Bonnerem. Jodie wiedziała z pierwszej ręki, że Bomber go nie znosi. Dziennikarz słynął z zadawania głupich pytań, a Bomber nie trawił durniów.

Wywiad nakręcono na parkingu klubu Gwiazd, w Naperville, największym miasteczku okręgu DuPage. Fenneman mówił patrząc prosto do kamery. Miał przy tym tak poważną minę, jakby prowadził relację z wojny światowej.

– Moim rozmówcą jest Cal Bonner, napastnik Gwiazd.

Kamera przesunęła się na Cała i Jodie spociła się z niechęci i pożądania zarazem. Cholera, jest fantastyczny, nawet jeśli nie ubywa mu lat.

Stał przy wielkim harleyu. Miał na sobie dżinsy i czarną koszulkę, podkreślającą wspaniałe mięśnie. Inni faceci w drużynie byli napakowani, jakby mieli zaraz wybuchnąć, ale nie Cal. Miał też świetny kark, muskularny, ale nie potężny jak pień drzewa. Brązowe włosy kręciły się lekko, więc strzygł je krótko, żeby nie przeszkadzały. Taki właśnie był Bomber. Nie zawracał sobie głowy nieważnymi sprawami.

Miał ponad metr osiemdziesiąt, był wyższy niż większość napastników. Szybki i inteligentny, odznaczał się telepatyczną niemal umiejętnością przewidywania posunięć obrony, którą poszczycić się mogą tylko najlepsi gracze. Był niemal równie dobry jak legendarny Joe Montana. Świadomość, że koszulka z numerem osiemnaście nigdy nie zawiśnie w jej szafie, była dla Jodie solą w oku.

– Cal, twoja drużyna straciła w zeszłym tygodniu cztery piłki w meczu z Patriotami. Co zrobisz, żeby ta sytuacja nie powtórzyła się w meczu z Bykami?

Pytanie było przeraźliwie głupie, nawet jak na Paula Fennemana. Jodie była ciekawa, co powie Bomber.

Podrapał się w głowę, jakby pytanie było tak skomplikowane, że musiał je dokładnie przemyśleć. Bomber nie miał cierpliwości do ludzi, których nie szanował. Miał za to zwyczaj podkreślania w takich sytuacjach swoich korzeni na amerykańskim Południu.

Oparł nogę na pedale harleya i zamyślił się.

– Wiem, co zrobimy, Paul. Będziemy pilnować piłki. Sam nigdy nie grałeś, więc pewnie nie wiesz, że ilekroć pozwolimy przeciwnikom zabrać nam piłkę, sami jej nie mamy. A bez piłki nijak nie nabijemy sobie punktów,

Jodie zachichotała. Bomber załatwił Paula na szaro, trzeba mu to przyznać. Paulowi nie spodobało się, że robią z niego głupka.

– Słyszałem, że trener Raskin jest bardzo zadowolony z Kevina Tuckera. Niedługo skończysz trzydzieści sześć lat, jesteś już trochę za stary na tę grę. Czy nie obawiasz się, że Kevin zajmie twoją pozycję rozgrywającego?

Przez ułamek sekundy Bomber zesztywniał, zaraz jednak wzruszył lekceważąco ramionami.

– E tam, Paul, jeszcze nie zeszłem z boiska.

– O, ktoś w jego typie byłby idealny – szepnęła doktor Jane. Jodie spojrzała na nią i zobaczyła, że wpatruje się w ekran.

– O czym pani mówi?

Doktor Jane wskazała telewizor.

– Ten mężczyzna. Sportowiec. Jest zdrowy, przystojny i niezbyt inteligentny. Właśnie kogoś takiego szukam.

– Ma pani na myśli Bombera?

– Tak się nazywa? Nie mam pojęcia o futbolu.

– Cal Bonner. Rozgrywający napastnik chicagowskich Gwiazd.

– A, rzeczywiście. Widziałam jego zdjęcie w gazecie. Dlaczego nie znam nikogo takiego? To znaczy… nikogo tępego.

– Tępego?

– Niezbyt inteligentnego. Głupiego.

– Głupi? Bomber? – Jodie już otwierała usta, by poinformować doktor Jane, że Bomber to najinteligentniejszy, najbardziej przebiegły, sprytny, utalentowany, nie wspominając już, że najpodlejszy rozgrywający napastnik w całej cholernej lidze, kiedy nagle wpadł jej do głowy szalony pomysł. Zrobiło jej się gorąco. Nie wierzyła, że w ogóle bierze to pod uwagę.

Opadła z powrotem na poduszki kanapy. Cholera jasna. Namacała pilota, ściszyła dźwięk.

– Mówi pani poważnie? Chciałaby pani, żeby Cal Bonner był ojcem jej dziecka?

– Oczywiście pod warunkiem, że mogłabym zajrzeć w jego kartę chorobową. Prosty mężczyzna to mój ideał: siła, wytrzymałość i niski iloraz inteligencji. Uroda to dodatkowy atut.

Jodie myślała o tysiącu rzeczy jednocześnie.

– A gdybym… – Przełknęła ślinę i skupiła się na wizji nagiego Kevina Tuckera. – A gdybym mogła to zorganizować?

– Co?

– Panią i Cała Bonnera w łóżku?

– Pani żartuje?

Jodie energicznie zaprzeczyła.

– Ale ja go wcale nie znam. -Nie musi pani.

– Chyba nie rozumiem.

Jodie przedstawiła jej starannie ocenzurowaną historię- nie napomknęła nawet słowem, jaki drań z tego Bombera, generalnie jednak powiedziała prawdę. Mówiła o prezencie urodzinowym i o tym, jaką kobietę wymyślili sobie chłopcy. I stwierdziła, że w odpowiednim makijażu doktor Jane nadaje się znakomicie.

Doktor Jane zbladła tak, że wyglądała jak mała dziewczynka z filmu o wampirach z Bradem Pittem.

– Czyli… czyli miałabym udawać prostytutkę?

– Taką z klasą, bo Bomber nie lubi dziwek.

Podniosła się z fotela i nerwowo krążyła po pokoju. Jodie niemal widziała jej mózg, który pracuje jak kalkulator; dodaje i odejmuje, dzieli i mnoży. W jej oczach na chwilę rozbłysła nadzieja, by zaraz zgasnąć. Ciężko oparła się o gzyms nad kominkiem.

– Karta chorobowa… – Westchnęła głęboko, boleśnie. – Przez moment wydawało mi się, że to możliwe, ale co z jego kartą chorobową? Piłkarze często zażywają sterydy, prawda? I jeszcze AIDS…

– Bomber nie bierze narkotyków. Nigdy nie uganiał się za panienkami i dlatego chłopcy mu to organizują. Chyba z nikim nie spał, odkąd zerwał ze swoją dziewczyną zeszłej zimy.

– 1 tak musiałabym zobaczyć jego kartę chorobową. Jodie pomyślała, że albo Willie, albo Junior na tyle zbałamucą sekretarkę, że da im co trzeba.

– We wtorek, najpóźniej w środę będę ją miała.

– Nie wiem, co powiedzieć…

– Jego urodziny są za dziesięć dni – poinformowała Jodie, – Wszystko sprowadza się do tego, czy ma pani dość odwagi, żeby to zrobić.

Rozdział drugi

Co ona najlepszego zrobiła? Żołądek Jane Darlington wywinął potężnego kozła, gdy szła do damskiej toalety w barze Zebra. Przyprowadziła ją tu Jodie Pulanski. W barze miał czekać piłkarz, który zawiezie ją do mieszkania Cala Bonnera. Nie zwracając uwagi na kobiety paplające przy umywalkach, weszła do kabiny, zamknęła zasuwkę i przywarła policzkiem do zimnej ścianki działowej.

Naprawdę dopiero dziesięć dni minęło od chwili, gdy za sprawą Jodie jej życie stanęło na głowie? Dlaczego w przypływie szaleństwa zgodziła się na ten wariacki plan? Co, po latach racjonalnego myślenia, skłoniło ją do takiego idiotyzmu? Było już za późno; niestety, dopiero teraz uświadomiła sobie, że popełniła szczeniacki błąd i zapomniała o podstawowej zasadzie termodynamiki: porządek nieuchronnie przeradza się w chaos.

Może to forma regresji? Jako dziecko wiecznie pakowała się w kłopoty. Matka umarła kilka miesięcy po jej narodzinach, więc wychowywał ją oschły, zamknięty w sobie ojciec. Wydawało się, że zwraca na nią uwagę jedynie wówczas, gdy psoci. Jego podejście, a także zabójcza nuda w szkole, zaowocowały więc serią psot i dowcipów. Punkt kulminacyjny osiągnęła, gdy doprowadziła do tego, że lokalny przedsiębiorca budowlany pomalował dom dyrektora szkoły jasnoróżową farbą.

To wspomnienie do dziś poprawiało jej humor. Dyrektor jak najbardziej na to zasłużył; był okrutnym sadystą i nie znosił dzieci. Co więcej, incydent otworzył oczy władzom szkolnym. Pozwolili jej na indywidualny tok nauczania, tak że nie miała już czasu na psoty. Nauka wciągnęła ją do tego stopnia, że coraz bardziej odsuwała się od rówieśników, więc z czasem zaczęli w niej widzieć tylko dziwaczkę i kujona. Chwilami wydawało jej się, że sama wolała rozbrykanego dzieciaka, którym kiedyś była, niż przemądrzałą panią profesor, którą się stała, ale uznała, że jest to cena, jaką przychodzi jej zapłacić za to, że urodziła się inna niż wszyscy.

I nagle okazało się, że rozbrykany dzieciak żyje nadal. A może to przeznaczenie? Co prawda nigdy nie przywiązywała zbytniej wagi do wróżb i przepowiedni, ale czy można tak po prostu zignorować fakt, że urodziny Cala Bonnera przypadają akurat w najbardziej płodnym momencie jej cyklu? Podniosła słuchawkę i zadzwoniła do Jodie Pulanski, zanim opuściły ją resztki odwagi.

Jutro, być może, będzie już w ciąży. Owszem, to mało prawdopodobne, ale jej cykl był zawsze idealnie regularny, no i tak bardzo pragnęła dziecka. Niektórzy zapewne uznaliby jej pragnienie za egoizm, ona jednak wcale tak nie uważała. Tak będzie dobrze. Inni widzieli w niej osobę godną szacunku i podziwu. Skupiali się na jej umyśle, tyle że przy tym nikt nie dostrzegał, jak bardzo potrzebuje miłości. Nie widział tego ani jej ojciec, ani Craig.

Czasami wyobrażała sobie, jak siedzi przed ekranem komputera, wpatrzona w skomplikowane wykresy i obliczenia, które, być może, pomogą jej zrozumieć tajemnicę wszechświata. Nagle z zadumy wyrywają głosik dziecka, które wchodzi do gabinetu.