Doktor Jane była kobietą konserwatywną. Miała na sobie eleganckie spodnie w czarno-brązową kratkę i sweterek w kolorze karmelu. Zdaniem Jodie był to kaszmir. Mimo wysokiego wzrostu, wydawała się drobna ze swoimi zgrabnymi nogami i wąską talią. Właściwie Jodie zazdrościłaby jej figury, gdyby nie to, że okularnica w ogóle nie miała piersi, w każdym razie piersi godnych uwagi.

Blond włosy z pasemkami platyny i miodu wyglądały zbyt naturalnie, by pochodzić z gabinetu fryzjerskiego. Jodie za żadne skarby świata nie pokazałaby się nikomu w takiej fryzurze – okularnica sczesywała je do tyłu i przytrzymywała opaską.

Odwróciła się, więc Jodie miała lepszy widok. Te okulary są okropne, zwłaszcza że skrywają bardzo ładne zielone oczy. Pani doktor ma niezłe czoło i ładny nos, taki w sam raz, ani za duży, ani za mały. I ciekawe usta, z wąską górną wargą i pełną dolną. Przede wszystkim jednak miała wspaniałą cerę. Ale chyba nie bardzo przejmowała się swoim wyglądem. Jodie poświęciłaby więcej czasu na makijaż. W sumie Jane Darlington była nawet ładna, ale onieśmieliłaby każdego, zwłaszcza w tych cholernych okularach.

Zamknęła puszkę i podała ją Jodie. Dziewczyna już miała ją wziąć, gdy dostrzegła na stole podarty papier ozdobny i prezenty.

– Z jakiej to okazji?

– Och, nic takiego. Moje urodziny – powiedziała Jane ochryple. Jodie zwróciła uwagę na pogniecioną chusteczkę w jej dłoni.

– Proszę, proszę. Wszystkiego najlepszego.

– Dziękuję.

Nie zwracając uwagi na różową puszkę w dłoni doktor Jane, Jodie podeszła do stołu i popatrzyła na prezenty: komplet białej papeterii, elektryczna szczoteczka do zębów, pióro, talon do sklepu ze słodyczami. Fatalnie. Ani jednej seksownej koszulki, ani śladu koronkowych majteczek z rozcięciem.

– Kiepsko.

Ku jej zdziwieniu, doktor Jane parsknęła śmiechem.

– Tu się z panią zgodzę. Moja przyjaciółka Caroline zawsze trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o prezenty, ale akurat teraz jest na wykopaliskach w Etiopii. – Po policzku okularnicy, ku niedowierzaniu Jodie, spłynęła łza.

Doktor Jane zachowywała się jak gdyby nigdy nic, ale prezenty były naprawdę żałosne i Jodie nagle zrobiło się jej żal.

– Hej, głowa do góry. Przynajmniej nie dostała pani niczego w niewłaściwym rozmiarze,

– Przepraszam. Nie powinnam… – Zacisnęła usta, lecz spod okularów wypłynęła następna łza.

– Nic się nie stało. Niech pani siada, zaparzę kawy. – Pchnęła doktor Jane na kuchenne krzesło, wzięła puszkę, podeszła do ekspresu. Chciała zapytać, gdzie są filtry, widząc jednak smutną minę okularnicy, zmieniła zdanie. Otwierała po kolei wszystkie szafki, aż znalazła wszystko, czego potrzebowała.

– Które to urodziny?

– Trzydzieste czwarte.

Jodie była zaskoczona. Nie dałaby doktor Jane więcej niż dwadzieścia siedem, może osiem.

– Kiepsko.

– Przepraszam, zazwyczaj się tak nie zachowuję. – Okularnica wytarła nos. – Zazwyczaj nie ulegam emocjom.

Kilka łez nie miało, według Jodie, wiele wspólnego z „uleganiem emocjom", ale dla takiej sztywniaczki to pewnie to samo co napad histerii.

– Nic nie szkodzi. Ma pani pączki albo coś takiego?

– W zamrażarce są ciasteczka owsiane.

Jodie skrzywiła się tylko i wróciła do stołu. Był to malutki okrągły mebelek o szklanym blacie i metalowych nóżkach. Pasował raczej do ogrodu niż do kuchni. Usiadła naprzeciwko gospodyni.

– Od kogo te prezenty?

Doktor Jane usiłowała uśmiechnąć się uprzejmie.

– Od kolegów.

– Z pracy?

– Tak. Moich współpracowników z Newberry i z Laboratorium Preeze.

Jodie nie miała co prawda pojęcia, co to jest Laboratorium Preeze, ale wiedziała, że Newberry to jeden z najlepszych college'ów w całych Stanach Zjednoczonych i wszyscy byli bardzo dumni, że znajduje się właśnie tutaj, w okręgu DuPage.

– No tak. Pani uczy nauk ścisłych, prawda?

– Jestem fizykiem. Wykładam teorię względności pola kwantowego. Poza tym badam kwarki w Laboratorium Preeze.

– Coś takiego. Pewnie w szkole miała pani same piątki.

– Niewiele czasu spędziłam w szkole. Kiedy miałam czternaście lat, poszłam do college'u. – Kolejna łza spłynęła po policzku. Doktor Jane wyprostowała się tylko.

– Czternaście? Nie do wiary!

– Zanim skończyłam dwadzieścia, obroniłam pracę doktorską. – Chyba coś w niej pękło. Oparła łokcie na stole, zacisnęła dłonie w pięści, pochyliła głowę. Jej ramiona zadrżały, ale nie wydała nawet jednego dźwięku. Widok tej dumnej kobiety pogrążonej w rozpaczy był tak żałosny, że Jodie zrobiło jej się żal. Poza tym ogarnęła ją ciekawość.

– Pokłóciła się pani z narzeczonym?

Okularnica nie podniosła głowy, tylko zaprzeczyła powolnym ruchem.

– Nie mam narzeczonego. Miałam. Byłam przez sześć lat z doktorem Craigiem Elkhartem.

Więc nie jest lesbijką.

– To kawał czasu.

Podniosła głowę. Miała mokre policzki i zaciśnięte usta.

– Niedawno ożenił się z dwudziestoletnią sekretarką imieniem Pamela. Kiedy mnie rzucił, oznajmił: „Przykro mi, Jane, ale już mnie nie podniecasz".

Biorąc pod uwagę jej sztywniactwo, Jodie wcale mu się nie dziwiła, ale i tak nie powinien był tego mówić.

– Faceci to dupki.

– Nie to jest najgorsze. – Splotła dłonie. – Najgorsze jest to, że byliśmy razem przez sześć lat, a nawet za nim nie tęsknię.

– Więc czym się pani tak martwi? – Kawa była gotowa. Jodie podeszła do ekspresu.

– Nie chodzi o Craiga, tylko o to, że… Nie, właściwie o nic. Nie powinnam się tak rozklejać. Nie wiem, co mi jest.

– Skończyła pani trzydzieści cztery lata i dostała w prezencie talon do sklepu ze słodyczami. Każdy by się wściekł.

Wzdrygnęła się.

– Spędziłam całe życie w tym domu, wyobraża to sobie pani? Po śmierci ojca miałam go sprzedać, ale jakoś nigdy nie mogłam się za to zabrać. -W jej głosie pojawiły się nowe nuty, jakby zapomniała, że Jodie jej słucha. -Badałam wtedy kolizje jonowe i nie chciałam, by cokolwiek mnie rozpraszało. Praca zawsze była najważniejszą częścią mojego życia. Do trzydziestki to mi wystarczało. A potem jedne urodziny następowały po drugich w zastraszającym tempie.

– I w końcu do pani dotarło, że te fizyczne cuda nie podniecają pani nocami, tak?

Poruszyła się zaskoczona, jakby zapomniała o obecności Jodie. Wzruszyła ramionami.

– Nie tylko to. Szczerze mówiąc, uważam że seks jest stanowczo przereklamowany. – Zawstydzona, opuściła wzrok. – Chodzi mi raczej o poczucie jedności.

– Trudno o większe poczucie jedności, niż kiedy się razem wypala dziurę w materacu.

– No tak… zakładając, że sieją wypala. Osobiście… – Pociągnęła nosem, wstała, wsunęła chusteczki do kieszeni. – Mówiąc o wspólnocie, mam na myśli coś trwalszego niż seks.

– Religię?

– Nie, niezupełnie, chociaż to też jest dla mnie ważne. Rodzina, dzieci, takie rzeczy. – Wyprostowała się i posłała Jodie uprzejmy uśmiech. – Wystarczająco długo panią zanudzałam. Przepraszam. Niestety, przyłapała mnie pani na chwili słabości.

– Już rozumiem! Pani chce mieć dziecko!

Doktor Jane gorączkowo szukała chusteczek w kieszeni. Jej usta zadrżały. Ciężko osunęła się z powrotem na krzesło.

– Craig powiedział mi wczoraj, że Pamela jest w ciąży. To nie tak, że… Nie jestem zazdrosna. Szczerze mówiąc, wcale mi na nim nie zależy, więc nie mogę być zazdrosna. Tak naprawdę wcale nie chciałam za niego wyjść, w ogóle nie chcę wychodzić za mąż. Po prostu… -mówiła coraz ciszej – chodzi o to, że…

– Chodzi o to, że chce pani mieć dziecko. Sama.

Skinęła głową i zagryzła usta.

– Od dawna pragnęłam dziecka. Teraz mam trzydzieści cztery lata, mój zegar biologiczny bije coraz szybciej, ale chyba nigdy nie będę matką.

Jodie rzuciła okiem na zegarek. Chciała słuchać dalej, ale zaraz zacznie się transmisja.

– Czy mogę włączyć telewizor?

Doktor Jane wydawała się zagubiona, jakby nie do końca wiedziała, co to takiego.

– Tak, proszę bardzo.

– Super. – Jodie wzięła swój kubek i przeszła do saloniku. Usadowiła się na kanapie, postawiła kawę na stoliku, wyciągnęła pilota spod jakiegoś bardzo mądrego miesięcznika. Wyświetlano akurat reklamę piwa, więc wyłączyła dźwięk.

– Naprawdę chce pani mieć dziecko? Sama?

Doktor Jane znowu założyła okulary. Przycupnęła na miękkim fotelu z falbanką na dole, dokładnie pod zdjęciem kwiatu z perłą w środku. Zacisnęła uda, skrzyżowała nogi w kostkach. Ma świetne nogi, zauważyła Jodie, smukłe i kształtne.

Jane po raz kolejny wyprostowała się, jakby połknęła kij.

– Dużo nad tym myślałam. Nie planuję małżeństwa, praca jest dla mnie zbyt ważna. Ale… najbardziej na świecie pragnę dziecka. Wydaje mi się, że byłabym dobrą matką. Dzisiaj dotarło do mnie, że moje marzenie prawdopodobnie nigdy się nie spełni i dlatego się rozkleiłam.

– Znam samotne matki. Jest im bardzo ciężko. No, ale pani pewnie byłoby łatwiej, ma pani dobrze płatną pracę.

– Pieniądze nie są przeszkodą. Problem polega na tym, że nie wiem, jak się za to zabrać.

Jodie gapiła się na nią przez dłuższą chwilę. Jak na wykształconą osobę, jest głupia jak but.

– Chodzi pani o faceta?

Twierdzący ruch głowy.

– W college'u jest ich chyba sporo? To nic wielkiego. Niech go pani tu zaprosi, puści wolną muzykę, napoi piwem i do dzieła.

– Nie, to nie może być nikt znajomy.

– Więc niech pani poderwie kogoś w knajpie.

– Nie mogłabym. Muszę wiedzieć, czy jest zdrowy. – Zniżyła głos. -Zresztą nie umiałabym nikogo poderwać.

Jodie nie wyobrażała sobie nic prostszego, ale chyba miała w tym więcej doświadczenia niż doktor Jane.

– No a, wie pani, banki spermy?

– Nie wchodzą w grę. Zbyt wielu dawców to studenci medycyny. -1 co z tego?

– Nie chcę, żeby ojcem mojego dziecka był ktoś inteligentny. Zdumienie Jodie było tak wielkie, że choć skończyły się reklamy i na ekranie pojawił się główny trener Gwiazd, Chester „Duke" Raskin, zapomniała włączyć dźwięk.