I oto niebawem doszło do pierwszego starcia z Kozakami strzegącymi granicy. Pas terytorium tureckiego nad Morzem Czarnym był wąski i wystarczyło skręcić nieco w bok, a już wkraczało się na tereny carskiego imperium. Atak Kozaków został odparty i tym sposobem Lisie udaremniono ucieczkę, zanim w ogóle do niej doszło.

Wysłannicy sułtana eskortowani przez Tatarów posuwali się naprzód i coraz częściej natykali się na oddziały kozackie, które jednak były zbyt słabe, by zagrozić wielkiej karawanie. Tatarka baczyła pilnie, by Lisa nie znalazła się w pobliżu Kozaków.

Pewnej nocy karawana zatrzymała się w brzozowym lesie nad jeziorem. Lisa domyślała się, że w ostatnich dniach musieli znacznie odbić na północ, bo choć ziemie przy ujściach rzek były dość żyzne, to jednak brzoza u wybrzeży morza stanowiła rzadkość. Panował chłód, więc Lisa przysiadła blisko ogniska. Póki co nie nadarzyła się jej szansa ucieczki, bo Tatarka nie spuszczała jej z oka. Wszyscy udali się na spoczynek, obozowiska strzegł tylko jeden wartownik.

Nagle dał się słyszeć tętent końskich kopyt. Nieliczni, którzy jeszcze siedzieli przy ognisku, z przerażeniem podnieśli głowy.

Z mroku wyłonił się jeździec i zatrzymał w pobliżu. Siedział na przepięknym rasowym siwku, niepodobnym do niskich, krępych koni tatarskich. Takich wierzchowców zwykle używali Kozacy. Jeździec prześlizgnął się uważnym spojrzeniem po obozowisku, śpiących Tatarach, zaprzęgach.

Lisa wstrzymała oddech, krew uderzyła jej do głowy, a serce omal nie wyskoczyło z piersi.

To był Wasyl! Wasia, jej przyjaciel z dzieciństwa! Zmężniał, zhardział i wydawał się bardziej bezwzględny, niż go zapamiętała. Nie spodobał się jej grymas okrucieństwa na jego twarzy.

Dziewczyna poruszyła się, a gdy otworzyła usta, by go zawołać, poczuła na plecach ostrze noża. Nikt nie odezwał się słowem.

Wasia dostrzegł poruszenie i spojrzał na dziewczynę, która na próżno starała się dać mu jakiś znak.

Przecież on widzi niezgrabną, siwiejącą babinę, której twarz do połowy przysłania kwef, pomyślała Lisa z rozpaczą. Mógłby mnie poznać jedynie po oczach!

Kozak zmarszczył czoło, jak gdyby usiłował wyłowić coś z mroku wspomnień, a potem ściągnął wodze i zniknął w ciemnościach.

Lisa ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się.


Atak nastąpił w środku nocy i wyrwał Lisę z głębokiego snu. W jednej chwili obóz przemienił się w pole bitwy, zewsząd dochodziły krzyki i jęki.

Konie wierzgały i tratowały ludzi i ich dobytek, w powietrzu rozlegał się świst tatarskich szabel. Lisa ujrzała naraz, że jakiś brodaty Kozak podjechał do księżniczki i zadał jej śmiertelny cios, a w chwilę później ten sam los spotkał Tatarkę, jej opiekunkę. Lisa poczuła, że na widok krwi zbiera jej się na mdłości, i cofnęła się z przerażeniem.

Wyglądam jak Tatarka, myślała. Nikt nie wie, kim jestem. Otoczyli mnie, nie uda mi się uciec.

A Wasia bierze udział w takiej rzezi! Zabija ludzi, jakby to były muchy. Wiedziałam już wtedy, przed czterema laty, że nie jest aniołem, ale nie spodziewałam się, że jest zdolny do takiego okrucieństwa.

Wyidealizowałam go w swojej wyobraźni, myślała przerażona i zarazem rozczarowana. Przez te nie kończące się lata niewoli tylko myśl o nim trzymała mnie przy życiu. Przyjaciel z dzieciństwa, ideał… och, jakże go czciłam. Widać całkiem zapomniałam, co mi uczynił. Wymazałam z pamięci jego brutalność, a także żal i wstręt, jaki do niego czułam. Zapomniałam!

U jej nóg padł martwy Tatar. Lisa usiłowała krzyknąć, kim jest, ale jej głos utonął w przeraźliwym zgiełku.

Nagle wyrósł nad nią Wasia z szablą gotową do zadania śmiertelnego ciosu.

– Wasia, to ja, Lisa – mówiła błagalnie, ale on nie dostrzegł ruchu zasłoniętych ust, a jej głos pochłonęła wrzawa. Na próżno szarpała się z grubym kwefem.

ROZDZIAŁ IV

Wszystko to trwało zaledwie ułamki sekundy. Wasia uniósł rękę, ale nagle opuścił szablę i potrząsnął głową, jakby coś go zastanowiło. Niecierpliwym gestem nakazał jej, by zeszła mu z oczu, i odwrócił się w stronę atakującego Tatara.

Przez moment Lisa stała jak porażona, ale zaraz odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę lasu. Dobiegła do wozu, którego tak pieczołowicie strzeżono w czasie drogi, i spostrzegła leżący obok kufer, a wokół porozrzucane dokumenty. Obejrzała się za siebie.

Losy bitwy zdawały się przechylać na stronę Kozaków i wielu Tatarów próbowało salwować się ucieczką. Z daleka biegli w stronę dziewczyny dwaj wojownicy, prawdopodobnie z zamiarem ratowania cennych papierów, które nie powinny dostać się w ręce wroga. Lisa pośpiesznie zgarnęła rulony, ale Tatarzy byli już przy niej.

– Bierz ją, nie można jej ufać! – krzyknął jeden z nich.

Lisa poczuła straszliwy ból w szyi. Z trudem łapała oddech. Półprzytomna, zdołała jeszcze podstawić nogę biegnącym napastnikom, którzy runęli jak dłudzy.

Potrzebowała krótkiej chwili, by zniknąć w mroku.

Tatarzy nie dali jednak za wygraną i ruszyli w pogoń. Lisa uciekała przez zagajnik ile sił w nogach, próbując zatamować krew płynącą z rany. Rulony co chwila wypadały jej z rąk. Biegła na oślep, rozsadzało jej płuca, ból pulsował w szyi, a przed oczami latały czerwone płatki.

Jak przez mgłę dostrzegła pochyloną brzozę. Gdyby tak zdołała wspiąć się na drzewo… Czuła, że jej siły są już na wyczerpaniu, że lada chwila wpadnie w ręce Tatarów, którzy nie zrezygnują z pogoni, póki nie odzyskają dokumentów. Biada jej, kiedy ją dostaną!

Niechybnie czeka ją śmierć w dziewiętnastej wiośnie życia.

Pień był gładki i okrągły, ale gdy udało jej się wspiąć wyżej i uchwycić konarów, poszło znacznie łatwiej. W krótkiej chwili znalazła się na tyle wysoko, by ukryć się w listowiu. Siedziała bez ruchu, z trudem tłumiąc urywany oddech.

Tatarzy byli już blisko, ale stracili trop. Znała ich język na tyle, by zrozumieć przekleństwa, jakie ciskali, ilekroć potykali się o korzenie.

Głosy ucichły na moment, ale po chwili znów rozległy się tuż obok. Jeden z Tatarów zatrzymał się przez chwilę pod drzewem, na którym siedziała dziewczyna, przerażona, że ją odkryje. Nic jednak nie zauważył i poszedł dalej w mroczny las.

Lisa spędziła na drzewie całą noc. Śmiertelnie wyczerpana i sina z zimna, wcisnęła się między gałęzie. Co pewien czas zmieniała pozycję, żeby dać wypocząć to ramionom, to nogom. Z trudem powstrzymywała się przed zaśnięciem. Przez cały czas drżała ze strachu, że dokumenty wypadną jej z rąk.

Wreszcie nastał poranek. Tatarzy zniknęli, a w wilgotnym cichym lesie słychać było jedynie słowicze trele. W oddali lśniły jeziora.

Lisa pragnęła jak najszybciej zejść na dół i ruszyć w drogę, ale rozsądek podpowiadał jej, że trudno jej będzie wędrować z tymi nieporęcznymi rulonami. Usiadła więc wygodniej i z mozołem przeczytała trudny tekst. Poczuła wdzięczność dla starej Tatarki, która nauczyła ją swego języka.

Rzeczywiście, to były plany wojenne. Lisa nie rozumiała wszystkich słów, ale postanowiła wyuczyć się na pamięć całego tekstu, co zawsze przychodziło jej z ogromną łatwością. Cały poranek spędziła na analizowaniu map i treści dokumentów, aż znała je śpiewająco.

Wtedy zsunęła się z drzewa, zakopała rulony i ruszyła w nieznane.

Słońce prażyło mocno, gdy dziewczyna przemierzała bujne zielone lasy i rozległe trzęsawiska. Wydawało się jej, że znajduje się w pobliżu ujścia jakiejś rzeki. Łudziła się cichą nadzieją, że kieruje się w stronę Dniepru.

Głód dawał o sobie znać, ale czym miała się posilić?

Na południowym zachodzie dostrzegła lśniącą z oddali wodę. To na pewno nie była rzeka, raczej jezioro. Och, gdyby Lisa wiedziała, gdzie się znajduje!

Uciekając z obozu Tatarów kierowała się na wschód. Pojęcia nie miała, czy jest teraz na terytorium tureckim, czy rosyjskim. Gdyby tak odnalazła Morze Czarne, łatwiej by jej było zorientować się w terenie. No tak, ale wówczas trafiłaby na obszar podległy chanowi. Och, jakie to wszystko skomplikowane!

Przed kilkoma dniami przeprawiali się przez jakąś rzekę. Jeśli to był Dniepr, znaczyłoby, że idzie w złym kierunku, ku nieznanym okolicom nad Donem i Wołgą, ku Uralowi, ku nieskończonej przestrzeni.

Jeśli jednak teraz zawróci, może na powrót znaleźć się na ziemiach tureckich.

Lisa westchnęła. Przez cały dzień nie spotkała ani jednego człowieka.

Tylko pustkowie i dzwoniąca w uszach cisza. I kluczę żurawi lecące na północ…

Nastało już popołudnie, krajobraz stopniowo się zmieniał. Lasy przerzedziły się i coraz częściej Lisa wędrowała przez otwarte tereny. Ogarnęło ją zmęczenie, znalazła więc osłonięte miejsce, które nadawało się na odpoczynek. Położyła się i zasnęła, głodna i przygnębiona.

Obudził ją wieczorny chłód. Słońce dawno już zaszło. Przeciągnęła się i wstała. Musiała iść dalej!

Była taka głodna, z trudem utrzymywała się na nogach. Najgorsze jednak, że nigdzie w pobliżu nie widziała wody. Co mnie czeka? myślała przerażona. Ale krajobraz, który znowu się zmienił, na nowo obudził w niej nadzieję. Bo to był step! Tylko jak dużą część Ukrainy pokrywają stepy? Tego Lisa nie wiedziała.

Kilometr za kilometrem… Karawana także mijała stepy, nim skręciła w las, by ukryć się przed Kozakami. A co leży za obszarem Ukrainy? Pewnie kolejne niezmierzone przestrzenie.

Właściwie mogę znajdować się gdziekolwiek, pomyślała dziewczyna i załkała cicho, samotna w wielkim świecie. Była zmęczona i głodna. Drżała z zimna w wieczornym chłodzie, paliła ją krtań. Powoli traciła nadzieję, że ta dramatyczna wędrówka dokądś ją doprowadzi. Ale wiedziała jedno: nie wolno jej się zatrzymać. Musi iść, póki sił stanie. Musi zdobyć pożywienie!

Szła może godzinę, gdy nagle zatrzymała się gwałtownie i skuliła. Z oddali usłyszała jakiś nieokreślony dźwięk. Co to? Zwierzę, echo wystrzału, ptasi krzyk?

Ogarnęła wzrokiem poświatę jaśniejącą na horyzoncie. Na jej tle dostrzegła nagle sylwetki jeźdźców galopujących na południe.