Lisa przypomniała sobie wąskie, lekko skośne oczy Wasyla i pokiwała głową.

– Bardzo osobliwi ludzie – ciągnął nauczyciel zamyślony. – Mówi się, że to dzikusy i barbarzyńcy, ale nikt nie zaprzeczy, że wywodziło się spośród nich wielu doskonałych wodzów. Rosjanie, Polacy, a także Szwedzi nie raz korzystali z ich pomocy w wojnach z Tatarami.

– Mats – zaczęła Lisa niepewnie. – Gdybyś miał przyjaciela, który byłby całkowicie uzależniony od ciebie… I ten przyjaciel zawiódłby cię tak okrutnie, że nie miałbyś już ochoty widzieć go na oczy… Czy byłoby twoim obowiązkiem mu pomóc?

Mats Rotas popatrzył na nią ze zdziwieniem.

– Przeskakujesz z tematu na temat. Przypomnij sobie, czego uczyłaś się na lekcjach religii! I w kościele. Nie wolno ci zawieść człowieka, który potrzebuje twojej pomocy. Obojętnie, co ów człowiek ci uczynił.

– Ale jeśli on wydaje mi się odrażający?

– To nie ma żadnego znaczenia. Kogo masz na myśli?

– Nikogo konkretnego. Po prostu, tak się zastanawiałam.

Mats położył rękę na jej dłoni.

– Liso – powiedział. – Chciałem cię zapewnić, że byłaś moją najlepszą uczennicą. Jesteś niezwykle zdolna, tylko ty zdołałaś się nauczyć rosyjskiego alfabetu i samodzielnie pogłębiałaś znajomość tego języka już po skończeniu szkoły. Taka jesteś utalentowana, dlaczego więc tyle w tobie przekory i wrogości? Czy nie mogłabyś nas trochę polubić, Liso?

Odwróciła ku niemu zdziwione oczy.

– Ależ to przecież jest dokładnie na odwrót. To wy mnie nie lubicie!

– Wydaje ci się, że wszyscy są przeciwko tobie, ale czy nigdy nie przyszło ci do głowy, że jest w tym trochę twojej winy? Czy kiedykolwiek próbowałaś nas zrozumieć?

Twarz Lisy znowu przybrała nieprzenikniony wyraz

– Jonas i jego żona to dobrzy ludzie – nie przestawał przekonywać nauczyciel. – Ale ty czasami wystawiasz ich cierpliwość na ciężką próbę. Sprawiasz wrażenie, że uważasz się za kogoś lepszego, patrzysz na wszystkich z góry, Liso. A nikt przecież nie lubi, jak się nim gardzi.

– Ależ to nie jest tak! – wykrzyknęła z niezwykłą u niej szczerością, – Ja się tylko boję!

– Czego? – spytał łagodnie.

– Że ludzie będą na mnie źli.

– W takim razie uważam, że popełniasz duży błąd. Dlaczego nie spróbujesz zdobyć ich przyjaźni?

Zwiesiła głowę.

– Próbowałam. Ale mi się nie udało.

– Spróbuj jeszcze raz, Liso.

Odpowiedziała cicho, zrezygnowana:

– Jeśli większość ludzi wolałaby, by cię nie było, to lepiej tak właśnie się zachowywać. Może w ogóle przestaną cię zauważać?

Nauczyciel zmarszczył czoło. Przez chwilę spoglądał w zamyśleniu na siedzącą ze spuszczoną głową dziewczynę, a potem rzekł:

– Nie mówmy już o tym. Wczoraj wspólnie na zebraniu zastanawialiśmy się, jak nazwać naszą osadę. Jak ci się podoba nazwa „Stare Szwedzkie Miasto”?

– Ładna – odpowiedziała z wymuszoną uprzejmością.


Od nieprzyjemnego incydentu z Wasylem upłynęły dwa dni.

Tego wieczoru Lisa znowu szła nad rzekę, do swego przyjaciela, który tak bardzo ją zawiódł. Dziewczyna zaufała słowom nauczyciela. Ranny Kozak otrzyma od niej pomoc, ale nie pozwoli mu się do siebie zbliżyć. Wzięła nóż i biada mu, jeśli tylko spróbuje jej dotknąć!

Ale nad rzeką nie było nikogo.

Niewielka nisza w skarpie okazała się pusta. Wasyl zniknął.

Lisa doznała dotkliwego rozczarowania.

– Wasia! – krzyknęła.

Plaża wydawała się całkiem wymarła. Dniepr płynął leniwie jakby na przekór gwałtownym uczuciom, które nią miotały. Wokół leżały martwe, nieme kamienie, Wasia zaś, taki pełen woli przetrwania, zniknął.

Chwilami nienawidziła go całym sercem. Jak długo miała pewność, że może go tu znaleźć, mogła nawet nie przychodzić. Mogła wybierać. Ale teraz jego nie było i być może nigdy więcej go nie zobaczy. Nie musiała już podejmować decyzji, czy zemścić się na nim i nie przynieść mu jedzenia ani picia, czy okazać miłosierdzie i przyjść. Utraciła go, utraciła…

– Wasia! Wasia!

Zdesperowana miotała się w tę i z powrotem, przedzierała się przez kłujące zarośla, ale nie natrafiła na żaden ślad.

Przecież sam nie zdołałby stanąć na nogach, musiałby się czołgać. W ten sposób jednak nie dotarłby daleko. Może wilki? Nie, to niemożliwe, nawet nie chciała o tym myśleć.

Lisa biegła wzdłuż rzeki na południe, wciąż oddalając się od osady. Miała w głowie tylko jedno: musi odnaleźć Wasyla.

Zatrzymała się wśród pagórków. Wdrapała się na jeden z nich, by mieć lepszy widok, i zaczęła wołać Kozaka.

Naraz stanęła przerażona. Ktoś zbliżał się w jej kierunku.

– Wasia? – zapytała cicho.

Z mroku wyszły cztery nieme, groźne postaci i otoczyły dziewczynę.

Lisa dostrzegła kontury spiczastych czapek obszytych futrem, szarawary wpuszczone do wysokich skórzanych butów z ostrym czubkiem, kaftany z szerokimi rękawami.

To byli Tatarzy.

ROZDZIAŁ III

Lisa zdawała sobie sprawę, że nie ma sensu próbować ucieczki. Bała się, że zginie pchnięta nożem w plecy.

Serce jej waliło, czuła, że jeszcze chwila, a wyskoczy z piersi. Starała się jednak nie okazać zdenerwowania.

– Gdzie jest Wasia? – spytała po rosyjsku.

Odpowiedzieli coś w niezrozumiałym języku. Zapewne i oni nie pojęli, o co pytała. Pokazali jej na migi, żeby szła w dół rzeki na południe. Nie miała wyboru, musiała robić, co jej kazali.

Tatarzy doprowadzili ją do miejsca, gdzie zostawili wyciągniętą na brzeg łódź. Pokazali jej, że ma wsiąść, a gdy się opierała, poczuła silne uderzenie w plecy.

– Nie choczu! Nie chcę! – krzyczała.

Wepchnięta brutalnie do łodzi, wylądowała na kolanach jednego z napastników, który zasłonił jej usta.

W tym miejscu koryto Dniepru się rozszerzało. Ostrożnie poruszając wiosłami, Tatarzy skierowali łódź na szerokie wody. Powoli oddalali się od znajomej zatoczki.

Nie płynęli długo, gdy na wschodzie wyłonił się z mroku pas lądu. Dobili do brzegu tam, gdzie czekał na nich Tatar pilnujący pięciu koni.

Wyprowadzono dziewczynę na ląd, a między mężczyznami nastąpiła szybka wymiana zdań. Ów Tatar, który pilnował koni i najwyraźniej miał najwięcej do powiedzenia, zapalił pochodnię i oświetlił nią Lisę.

Na szerokiej śniadej twarzy i w skośnych oczach odmalowało się zdumienie.

– Skąd pochodzisz? – zapytał po rosyjsku.

Młoda Szwedka odpowiedziała, gorączkowo obmyślając plan ucieczki. Może, gdyby tak ich poprosiła, okazaliby wspaniałomyślność i puściliby ją wolno? Wspaniałomyślny Tatar? Jeszcze o takim nie słyszała!

Wyraźnie zadowoleni mężczyźni znów podjęli rozmowę, trącając się porozumiewawczo.

– Ile masz lat?

Nauczona bolesnym doświadczeniem wiedziała już, w co ma odpowiedzieć.

– Jedenaście – skłamała.

– Kto to jest Wasia, którego wołałaś?

– Przyjaciel. Czy teraz mogę wrócić do domu?

Tatar znów się roześmiał. Był ubrany dostatniej od swych towarzyszy, którzy zwracali się doń z wyraźnym szacunkiem.

– Jesteś zbyt cennym ptaszkiem, by puścić cię wolno – rzekł z fałszywym uśmieszkiem. – Pojedziesz z nami na Krym.

– Ale dlaczego?

Popatrzył z drwiną.

– Na razie jeszcze nie wiem, co z tobą zrobię. Póki co, zatrzymam cię w swoim domu, aż będziesz wystarczająco dorosła.

Lisa poczuła, że krew uderza jej do głowy.

– A co potem?

– No cóż, mam tylko dwie żony. Być może będę potrzebował trzeciej.

– Ale ty przecież jesteś stary! – krzyknęła zrozpaczona.

– Ho, ho… Nie tak bardzo! Ale chyba rzeczywiście musiałbym zbyt długo na ciebie czekać. Wy, mieszkanki północy, dojrzewacie tak późno. Może będzie lepiej, jeśli cię sprzedam chanowi. Powinienem otrzymać za ciebie sowitą zapłatę. Te włosy i oczy… Próżno by szukać podobnych u tutejszych kobiet.

Jakie to szczęście, że odjęła sobie parę lat! Wasia mówił, że wygląda dziecinnie, więc zaryzykowała. Bogu dzięki, że Tatarzy się nie poznali.

Och, Wasia, myślała i żal ściskał jej serce. Teraz dopiero zrozumiała, że kierował się jej dobrem, uświadamiając jej, jakie niebezpieczeństwa mogą wyniknąć z ich zażyłości. Jak bardzo teraz za nim tęskniła. Przy nim mimo wszystko nic jej nie groziło. On przecież by jej nie skrzywdził!

A Tatarzy? Po nich można się spodziewać najgorszego…

Dowódca rozkazał przynieść bukłaki.

– Przed nami daleka droga – zwrócił się do Lisy. – Wzmocnij się łykiem wina, dziecko!

Wzdrygnąwszy się z obrzydzenia, potrząsnęła głową.

– Wydawało mi się, że uczniom Mahometa nie wolno pić tak mocnych trunków – rzekła z przyganą.

Mężczyzna posłał jej lodowaty uśmiech.

– Nie radzę ci się wtrącać do życia prawowiernego Tatara. Do Mekki stąd daleko. Nie wywołuj nadaremnie imienia proroka!

– Chcę do domu! – prosiła Lisa żałośnie.

Ale jej błagania na nic się nie zdały. Jeden z młodszych Tatarów posadził ją na swoim koniu i ruszyli w daleką drogę na południe ku granicy imperium osmańskiego.

Lisa z wolna zatracała poczucie miejsca i czasu. Na terenach, przez które jechali, toczyły się walki. Tatarzy rozmawiali ze sobą podniesionymi głosami i ciągle zmieniali kierunek podróży. Najprawdopodobniej nie mogli się przedrzeć do planowanego miejsca.

Żaden nawet nie zamierzał wyjaśnić Lisie, co się stało. Obchodzili się z nią jednak jak z cennym przedmiotem. Dziewczyna siedziała skulona i nie przestawała myśleć o ucieczce. Ale taka sposobność, niestety, nie nadarzyła się.

Jakże przydatna okazała się nagle jej umiejętność odgradzania się od rzeczywistości. To, co się działo wokół, zdawało się jej nie obchodzić. Lisa nie lękała się przyszłości, bowiem przeniosła się do własnego świata, w którym nikt nie mógł jej zranić.

Przez wiele dni niemal nie schodzili z koni. Sądząc po położeniu słońca, kierowali się na zachód. Przeprawiali się przez wielkie rzeki, których nazw nie znała. Podejrzewała jednak, że nadal znajdują się na terytorium imperium rosyjskiego, bowiem często musieli się kryć przed oddziałami żołnierzy carskich.