Chwycił butelkę i wychylił łyk. Lisa wykonała gest, jakby chciała ochronić cenny płyn.

– Nie powinieneś pić… Spirytus jest ci potrzebny do czego innego. A ja nie mam odwagi zabrać sąsiadce więcej. A poza tym to nieładnie pić wódkę.

– Ech – skrzywił się szyderczo, ale odstawił butelkę. – Rzeczywiście jesteś wzorem wszelkich cnót, dziecino!

– Nie jestem dzieckiem. Wkrótce skończę piętnaście lat – rzekła urażona.

Uśmiechnął się.

– Sądziłem, że masz najwyżej dwanaście. Jesteś taka dziecinna.

Lisa spuściła wzrok. Właściwie powinna już była przywyknąć do nieprzyjaznych słów, a jednak tym razem poczuła się dotknięta.

Nagle Kozak spoważniał i wyciągnął rękę, by dotknąć jej włosów. Powoli przeczesywał je palcami.

– Strzeż się Tatarów – szepnął miękko.

Twarz Lisy się rozjaśniła.

– Wasyl, opowiedz trochę o sobie – odważyła się poprosić.

– Ech, zamknij się! – burknął, zły na siebie za tę chwilę słabości.

Lisa odwróciła głowę. Zapadła cisza, którą nieoczekiwanie przerwały słowa Kozaka:

– Niewiele mam do opowiadania. Moje życie jest piękne i swobodne, choć często cierpimy niedostatek. Grabimy i plądrujemy, walczymy z Tatarami i Rosjanami. Nieraz dokucza nam głód, a serca rozdziera żal za utraconą Ukrainą. Kiedy caryca wydała rozkaz przymusowego przesiedlenia naszego narodu, część Kozaków postanowiła ukryć się w Przepastnym Jarze. Garstka młodych chłopców, w tym i ja, z zapałem podążyła za nimi. Minęło parę lat, dorośliśmy, ale jaką mamy przed sobą przyszłość? Kilku ze starszyzny zostało popami w okolicznych osadach. Ale jak sądzisz? Czy ja nadaję się na pasterza ludzkich dusz?

Lisa nie mogła sobie wyobrazić Wasi, silnego, rosłego mężczyzny o nieokiełznanym temperamencie, w roli pobożnego popa.

– Kiedy Tatarzy mnie pojmali, mój koń zdołał uciec – ciągnął swą opowieść Kozak. – Pewnie dotarł już bezpiecznie do Przepastnego Jaru, bo nauczony jest wracać do domu, gdy ja tymczasem leżę tu bezradny.

Naraz ścisnął mocno nadgarstki Lisy. Dziewczyna przestraszyła się niebezpiecznych błysków w jego oczach.

– Liso, jasnowłosa dziewczyno o twarzy najpiękniejszej, jaką kiedykolwiek widziałem… Czy myślisz, że nie pojmuję, co dla mnie uczyniłaś? Ale pomyśl, jak się może czuć Kozak zaporoski całkowicie uzależniony od dziewczęcia tak kruchego, że silniejszy podmuch wiatru mógłby je porwać? Zastanów się!

Mówił coraz głośniej, z gniewem wyrzucając z siebie słowa. Lisa zadrżała.

– Wasia, proszę, nie złość się na mnie! Nie ty! Narwę ci kwiatów! Możemy w coś zagrać, znam mnóstwo gier w słowa, kamienie…

Odsunął ją od siebie.

– Kwiaty! Gry! – rzekł z politowaniem.

– Nie złość się, Wasia – prosiła żałośnie. – Przecież to nie ty mnie, ale ja potrzebuję ciebie!

Popatrzył na nią uważnie.

– Może to i racja – powiedział cicho. – Gdybym tylko mógł cię zobaczyć. Tutaj jest tak ciemno!

Lisa pośpiesznie zaczęła szukać czegoś w koszyku.

– Mam! – zawołała radośnie. – Przyniosłam ci krzesiwo. – Drżącymi dłońmi skrzesała iskrę i zapaliła pochodnię.

Długo patrzyli na siebie w blasku płomienia, nic nie mówiąc. Lisa ujrzała znów tę niezwykłą twarz, która nabrzmiała od sińców i ran. Ciemne wąskie oczy wpatrywały się w nią badawczo, a bił z nich niespotykany żar. Przeraziła ją siła i odwaga tkwiąca w egzotycznych rysach Kozaka. Ta twarz budziła grozę, było w niej coś demonicznego, ale i niezwykle pociągającego.

Trudno było określić wiek rannego. Wydawał się taki silny, dojrzały, lecz odznaczał się nieposkromionym, iście młodzieńczym temperamentem. Lisie wydawało się, że liczył sobie około dwudziestu lat.

Tak bardzo różnił się od niej, stanowił całkowite przeciwieństwo jej samej. Jak to się więc stało, że czuła się z nim tak mocno związana?

Zaskoczenie, jakie pojawiło się w jego spojrzeniu, zdziwiło dziewczynę.

– Ależ ty jesteś piękna! – szepnął. – Piękniejsza niż przypuszczałem. Te duże błękitne oczy, delikatne rysy… Sądziłem, że jedynie twoja dusza jest taka szlachetna i czysta.

Bezwiednie jedną ręką ujął ją pod brodę, a drugą pogładził po policzku. W jego oczach pojawiło się coś nowego: tkliwość i czułość.

– A przecież jesteś jeszcze dzieckiem… To niemożliwe, żebyś miała czternaście lat.

– Ależ tak! To prawda. Niedługo skończę piętnaście.

Zaśmiał się krótko.

– U nas czternastoletnie dziewczyny nie pamiętają już o swym dzieciństwie. Liso, nie pozwól, bym zapomniał, że twe spojrzenie wciąż jeszcze wyraża dziecięcą ciekawość i niewinność.

– O czym ty mówisz?

– Och, idź do diabła! – krzyknął nagle i odwrócił się na bok.

– Ale, Wasia, ja już nie jestem dzieckiem.

– Chcesz, bym traktował cię jak dorosłą?

– Oczywiście, że chcę!

– Nie wiesz, o czym mówisz – burknął ze złością. – Zgaś tę przeklętą pochodnię i wracaj do domu, smarkulo!

Wokół nich znów zapadły ciemności.

– Przyjdę jutro wieczorem – powiedziała spłoszona. – Jeśli chcesz…

– Czy chcę? – warknął. – A mam jakiś wybór? Nie mogę przecież stanąć na poparzonych stopach ani czołgać się na kolanach.

Było jej przykro, że musi zabrać mu pled, ale Wasyl zapewnił ją, że noce są ciepłe.

Lisa wypłukała w Dnieprze plamy z krwi i zabrała koc do domu. Miała nadzieję, że ciotka nic nie zauważy.

Następnego dnia ciotka zwróciła jedynie uwagę na zmęczone oczy dziewczyny i jej ciągłe ziewanie.

Po ciężkim pracowitym dniu, kiedy cała rodzina zapadła w mocny sen, Lisa znów wymknęła się nie zauważona przez nikogo i pobiegła nad rzekę. Z takim samym gorączkowym pośpiechem jak w poprzednie wieczory.

ROZDZIAŁ II

Na widok nadchodzącej Lisy Wasia uniósł się na łokciach i rzucił z irytacją:

– Spóźniłaś się!

– Nie – odparła zdumiona i zabrała się do rozpalania ognia – Jestem wcześniej niż zwykle. Jak twoja rana?

– Znacznie lepiej. Chyba już niedługo znów stanę na nogi.

– To dobrze – rzekła cicho Lisa i zawstydziła się, że nie potrafi okazać szczerej radości z tego powodu.

Przepastny Jar leży tak daleko stąd, myślała. Będę mogła zobaczyć Wasyla tylko wtedy, gdy z watahą Kozaków napadnie na naszą osadę. Taka perspektywa wydała jej się mało nęcąca…

Kiedy już zjadł, usiedli obok siebie wsparci plecami o skarpę.

– Kto by pomyślał, że kiedyś będę się czuł taki samotny, iż z utęsknieniem wyglądać będę małej dziewczynki – rzekł z przekąsem. – Wiesz, Liso, gdy człowiek tak leży, dni strasznie się dłużą.

– Dobrze to rozumiem. Czy nie miałeś kłopotów z dziką zwierzyną?

– Właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. Dzisiaj o brzasku podeszło blisko stadko wilków.

Lisa zadrżała.

– Na szczęście miałem krzesiwo, które mi przyniosłaś, i rozpaliłem ognisko. Wilki stanęły w dole nad rzeką i nie spuszczały mnie z oka. Gdy ognisko dogasało, te bestie podeszły bliżej. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego: nadbiegł jakiś wilk-samotnik i przepędził pozostałe. Potem usiadł i długo mi się przyglądał. Dopiero gdy słońce wzeszło wysoko, a ognisko całkiem zgasło, wstał i zniknął za zakrętem rzeki.

– To Irja Kitas – szepnęła Lisa.

– Kto?!

– Jest taka stara historia.

– Opowiedz mi ją!

– Jeśli chcesz… Przed kilkuset laty Szwedzi przybyli na wyspę Dagø, leżącą u wybrzeży Estonii na Morzu Bałtyckim. Osiedlili się tam w sąsiedztwie chłopów estońskich. Ale wyspa dostała się pod panowanie Zakonu Krzyżackiego i w czternastym albo w piętnastym wieku chłopi szwedzcy zostali uwłaszczeni w przeciwieństwie do chłopów estońskich. Dokument uwłaszczeniowy był odtąd naszą dumą, ale niestety równocześnie stał się przyczyną naszego upadku. Wiele razy w ciągu kolejnych stuleci usiłowano nam odebrać nasze przywileje i uczynić z nas chłopów pańszczyźnianych. Takie próby podejmowali królowie szwedzcy i władcy państwa moskiewskiego, wyspa Dagø bowiem niejednokrotnie zmieniała właściciela. Żaden władca jednak nie mógł zakwestionować naszego listu uwłaszczeniowego.

Ale przed stu laty, kiedy wyspa dostała się pod panowanie szwedzkie, arystokracja tego królestwa bardzo nam się dała we znaki. Wybraliśmy spośród nas przedstawiciela, który nazywał się Irja Kitas, i pod jego wodzą przez wiele lat prowadziliśmy walkę przeciwko ciemiężcom. To on jeździł wielokrotnie do Szwecji prosić króla o pomoc i podnosił na duchu mieszkańców wyspy. W końcu skazano go na banicję i wtedy zamieszkał w lasach na Dagø. Stał się dla nas symbolem walki o wolność. Powstała o nim niejedna legenda. Potrafił przemieniać się w wilka i pod postacią tego zwierzęcia pojawiał się wśród nas również po swej śmierci. Jestem pewna, że to on cię uratował dziś o świcie.

Wasyl odrzucił głowę i roześmiał się.

– Nie rozumiem, dlaczego miałby ratować Kozaka, którego kompani splądrowali waszą osadę. Ale opowiadaj dalej. Jak się tu znaleźliście?

– Nie chcieliśmy się podporządkować szwedzkiej arystokracji. Popadliśmy w konflikt ze szwedzkim namiestnikiem i zwróciliśmy się o pomoc do carycy Katarzyny Wielkiej. Pomogła nam, ale nie tak jak tego oczekiwaliśmy. Z dnia na dzień wysiedlono nas z wyspy, zapakowano na łodzie i zesłano tu. Mieliśmy uprawiać stepy i zatroszczyć się o zaludnienie tego pustkowia.

– Tak, caryca ma w zwyczaju przestawiać narody, jak gdyby to były pionki na szachownicy – wtrącił Wasia z przekąsem. – Kozacy również zostali deportowani daleko na wschód, nad Don, a niektórzy jeszcze dalej. Ale wy chyba musieliście wędrować bardzo długo?

– Ta wyprawa zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Cały rok posuwaliśmy się na południe poganiani przez carskich żołnierzy. Zatrzymaliśmy się na kilka miesięcy w jakimś mieście do cna wycieńczeni, niezdolni do dalszej wędrówki. Większość umarła po drodze, wśród nich cała moja rodzina.

Wasyl słysząc, że głos jej się łamie, otoczył ją ramieniem.

Lisa nie spodziewała się takiego życzliwego gestu ze strony Wasyla. Popatrzyła mu w twarz rozszerzonymi ze zdumienia oczami, a potem ostrożnie oparła głowę na jego piersi. Uśmiechnęła się nieśmiało, ale z ulgą, poczuła się bowiem bezpiecznie.