Odsunęła się trochę.

– Może już usiądę.

– Jeszcze za wcześnie.

Jasne. Jakby była bezpieczna centymetr od jego pęczniejącego rozporka. Poprzedni atak na jego podbrzusze nie spowodował trwałych szkód. Wilk szybko dochodził do siebie. Bardzo szybko.

– Więc jak się nazywasz?

– Roman, Roman Draganesti. Laszlo skręcił zbyt gwałtownie.

Znów wpadła na Romana. Nabrzmiałego i twardego jak skała.

– Przepraszam. – Odchyliła głowę. Był coraz większy.

– Dokąd jedziemy? – dopytywał się Laszlo. – Do laboratorium czy do domu?

Roman błądził dłonią po jej karku. Kreślił delikatne kółka na skórze.

Zadrżała. Serce biło jej coraz szybciej.

– Do domu – szepnął.

Wstrzymała oddech. W głębi duszy wiedziała, że to przełomowa noc, że od tej chwili jej życie już nie będzie takie samo.

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Znów potarła głową o potężną erekcję wilka. Jęknął.

Shannę przeszedł dreszcz, gdy na nią spojrzał. Roman miał czerwone oczy. Ale to przecież niemożliwe. To na pewno odbicie świateł na skrzyżowaniu.

– U pana będzie bezpieczna? – zagadnął Laszlo.

– Póki nie otworzę ust… – Uśmiechnął się. – I rozporka.

Shanna z trudem przełknęła ślinę i odwróciła głowę. Powinna była bardziej doceniać nudę, na którą kiedyś narzekała. Nadmiar emocji może zabić.

Rozdział 4

Tyle, jeśli chodzi o utrzymanie pożądania w tajemnicy. O ile Roman był w stanie zorientować się, urocza dentystka z głową na jego podbrzuszu zdała sobie wreszcie sprawę, że przed jego erekcją nie ma ucieczki. Ilekroć zdołała trochę odsunąć się od niego, Roman podejmował wyzwanie i wypełniał wolną przestrzeń.

Sam był tym zaskoczony. Od ponad stu lat nie odczuwał takiego pożądania. Shanna przestała się wiercić, leżała spokojnie oparta o jego rozporek. Niebieskie oczy wpatrywały się w sufit, jak gdyby nigdy nic, ale rumieniec na policzkach i mimowolny dreszcz, którzy przenikał jej ciało, mówiły coś innego. Odpowiadała na jego bliskość. I wiedziała, że jej pragnie.

Żeby przekonać się o tym, nie musiał czytać w jej myślach. Interpretował reakcje. Było to dla niego nowe doświadczenie i ta świeżość rozpalała pożądanie.

– Roman? – Spojrzała na niego i zarumieniła się jeszcze bardziej. – Wiem, że marudzę jak kapryśny bachor, ale daleko jeszcze?

Wyjrzał przez okno.

– Jesteśmy przy Central Parku. Już blisko.

– Och. Mieszkasz sam?

– Nie. Mieszka ze mną… kilka osób. I mam ochronę, przez całą dobę. Będziesz bezpieczna.

– Po co ci ochrona? Uparcie patrzył w okno.

– Dla poczucia bezpieczeństwa.

– Przed czym?

– Nie chcesz wiedzieć.

– No, świetnie – mruknęła.

Nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Wampirzyce z jego klanu robiły wszystko, żeby go uwieść, nigdy by sobie nie pozwoliły na marudzenie; dąsy i ataki złości Shanny stanowiły przyjemną odmianę. Miał nadzieję, że nie dostanie kolejnego ciosu w podbrzusze. Jakimś cudem udało mu się przetrwać pięćset czterdzieści cztery lata, nie doświadczając akurat tego bólu. Zabójcy wampirów celują w serce.

Chociaż, szczerze mówiąc, Shanna także to robiła. Wyschnięty wiór w jego piersi bił starym, prymitywnym rytmem.

Posiąść i chronić. Pragnął jej. I nie pozwoli, by jego wróg zdobył albo skrzywdził tę dziewczynę.

Ale chodziło też o coś więcej. Intrygowało go, dlaczego nie może nad nią zapanować. Stanowiła wyzwanie, któremu nie mógł się oprzeć. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie, czego dowodził jego obecny stan.

– Jesteśmy na miejscu. – Laszlo zahamował przy jednym z samochodów szefa.

Roman otworzył drzwiczki, uniósł głowę Shanny, wysunął się spod niej. Chciała się podnieść.

– Leż, póki się nie upewnię, że droga wolna – oświadczył twardo.

Westchnęła ciężko.

– Dobrze.

Roman wysiadł i zamknął za sobą drzwi. Laszlo zrobił to samo i na znak szefa wraz z nim odszedł od samochodu.

– Świetnie się spisałeś, Laszlo. Dziękuję.

– Nie ma sprawy, sir. Mogę już wracać do laboratorium?

– Jeszcze nie. Przede wszystkim wejdź do środka i uprzedź wszystkich, że dziś gościmy śmiertelniczkę. Musimy zapewnić jej bezpieczeństwo i zarazem dopilnować, żeby nie wiedziała, kim jesteśmy.

– Czy mogę zapytać, czemu to robimy, sir? Roman przeczesywał ulice wzrokiem, szukał Rosjan.

– Słyszałeś o rosyjskim klanie pod wodzą Ivana Petrovskiego?

– O Boże. – Chemik zacisnął dłoń na jednym z dwóch ostatnich guzików na swoim kitlu. – Podobno jest okrutny i brutalny.

– Owszem. Z jakiegoś powodu chce zabić tę lekarkę. A ona jest mi potrzebna. Włos nie może spaść jej z głowy, a Petrovsky nie może dowiedzieć się, że to my krzyżujemy mu plany.

– O kurczę. – Laszlo nerwowo kręcił guzikiem. – Byłby wściekły. Mógłby… wypowiedzieć nam wojnę.

– No właśnie. Ale Shanna nie musi tego wiedzieć. Zadbamy, żeby nic nie wiedziała.

– Skoro będzie pod pańskim dachem, to może okazać się bardzo trudne.

– Wiem, ale musimy spróbować. Jeśli dowie się zbyt wiele, wymażę jej pamięć. – Roman, przewodniczący wielkiej firmy, robił wszystko, by pozostać niezauważalny wśród śmiertelników. Kontrola umysłów i wymazywanie pamięci ułatwiały sprawę. Problem w tym, że nie był pewien, czy zapanowałby nad umysłem Shanny.

Pokonał stopnie prowadzące do drzwi kamienicy i wystukał szyfr na klawiaturze przy drzwiach.

– Przedstaw sytuację szybko i zwięźle.

– Tak jest, sir. – Laszlo otworzył drzwi i pierwsze, co poczuł, to ostrze sztyletu na szyi. – Au! – Cofnął się i wpadł na Romana. Dzięki temu nie runął ze schodów.

– Przepraszam, sir. – Connor wsunął sztylet do pochwy u pasa. – Nie spodziewałem się jaśnie pana w drzwiach.

– Dobrze, że jesteś czujny. – Roman wepchnął Laszlo do środka. – Mamy gościa. Laszlo ci wszystko wytłumaczy.

Chemik skinął głową i odruchowo poszukał palcami guzika u kitla. Connor zamknął drzwi.

Roman wrócił do hondy. Otworzył tylne drzwi i zobaczył wycelowaną w siebie lufę beretty.

– Och, to ty. – Shanna odetchnęła z ulgą i schowała broń do torebki. – Długo cię nie było. Już się obawiałam, że mnie zostawiliście.

– Jesteś pod moją opieką. Nie pozwolę cię skrzywdzić. – Uśmiechnął się. – Nie chcesz już mnie zastrzelić, to pewien postęp.

– Jasne, to zawsze dobry znak w związku.

Roman roześmiał się, z trudem, ale naprawdę roześmiał. Rany boskie, kiedy ostatnio się śmiał? Nawet nie pamiętał. A tu proszę, piękna Shanna odwzajemnia jego uśmiech. Urocza dentystka wniosła w jego ponurą, przeklętą egzystencję odrobinę życia.

Ale to nieistotne. Musi zwalczyć odruch, by z nią być. Jest demonem, a ona śmiertelniczką. Prawdę mówiąc, powinien widzieć w niej lunch i dawcę krwi, a nie towarzyszkę. On jednak pragnął jej towarzystwa. Miał wrażenie, że jego umysł czeka na kolejne słowa z jej ust tylko po to, by móc na nie zareagować. A ciało na kolejne przypadkowe zetknięcie. Cholera, przypadkowe zetknięcie to za mało.

– Pewnie nie powinnam ci ufać, ale ci ufam, choć sama nie wiem dlaczego. – Wysiadła z samochodu i jego ciało natychmiast obudziło się do życia.

– Masz rację – szepnął i podniósł dłoń do jej policzka. – Nie powinnaś mi ufać.

Otworzyła szeroko oczy.

– Ale… Przecież mówiłeś, że nic mi nie grozi.

– Są różne rodzaje niebezpieczeństwa. – Musnął palcami jej podbródek.

Cofnęła się, lecz Roman i tak poczuł, że przeszył ją dreszcz. Odwróciła się w stronę kamienicy, przewiesiła torebkę przez ramię.

– Tu mieszkasz? Ładnie. Ślicznie. Dobra okolica.

– Dziękuję.

– Na którym piętrze? – Mówiła szybko, chciała udawać, że nic się nie stało, że między nimi nie iskrzyło się od napięcia erotycznego. Może ona wcale tego nie poczuła. Może to tylko jego wrażenie.

– A na którym byś chciała?

Spojrzała na niego, utonęła w jego oczach. Uniosła podbródek, rozchyliła usta. O tak, ona też to czuje. Mówiła, jakby nagle zabrakło jej tchu.

– Jak to? Podszedł bliżej.

– Cały budynek należy do mnie. Cofnęła się o krok.

– Cały?

– Tak. I kupię ci nowe ciuchy.

– Co? Chwileczkę. – Spuściła oczy, prześlizgnęła się między dwoma samochodami, weszła na chodnik. – Nie będę twoją… utrzymanką. Mam własne ciuchy i chętnie zapłacę za pokój i wyżywienie.

– Twoje ciuchy są u ciebie w domu, a nie sądzę, żebyś mogła tam teraz wrócić. Dostarczę ci odzież, chyba że… – Dołączył do niej na chodniku. – Chyba że wolisz obejść się bez ubrania.

Przełknęła ślinę.

– No dobrze, niech będzie kilka ciuchów. Zwrócę ci za nie.

– Nie chcę pieniędzy.

– No cóż, nie licz, że dostaniesz coś innego!

– A odrobina wdzięczności za uratowanie ci życia?

– Jestem ci wdzięczna. – Łypnęła groźnie. – Ale uprzedzam, że będę ci wyrażać wdzięczność jedynie w pozycji pionowej.

– W takim razie pozwól, że ci przypomnę, że teraz jesteśmy w pionie. – Podszedł bliżej.

– No… chyba tak. – W jej oczach pojawiła się czujność. Podszedł na tyle blisko, że dzieliły ich centymetry. Położył dłoń na nasadzie jej pleców, na wypadek, gdyby chciała się cofnąć. Nie chciała.

Dotknął policzka. Taki miękki i ciepły. Przesuwał palcami w dół policzka, na szyję. Wyczuwał jej puls, coraz szybszy. Uniosła powieki i zobaczył w jej oczach ufność. I pożądanie.

Przyciągnął ją do siebie, musnął ustami skroń i miękkie włosy. Wcześniej widział jej przerażenie, gdy oczy mu poczerwieniały, więc na wszelki wypadek wolał unikać kontaktu wzrokowego, póki Shanna nie zamknie oczu i nie rozchyli ust w oczekiwaniu na pierwszy pocałunek.

Odgarnął jej włosy z karku, odsłonił szyję, przesuwał ustami wzdłuż ucha, na pulsującą żyłkę.

Z westchnieniem odrzuciła głowę do tyłu. Wdychał jej zapach, A Rh dodatnie, jego ulubiona grupa krwi. Musnął językiem arterię i poczuł, jak zadrżała. Odważył się zerknąć na jej twarz. Zamknęła oczy. Była gotowa. Już miał ją pocałować, gdy spowił ich strumień światła.