MacKay pchnął ją za siebie i chwycił za broń, ale Jean-Luc go uprzedził, zaatakował z uniesioną szpadą. Ivan odskoczył. Jean-Luc atakował, spychał Ivana do defensywy.

Shanna jęknęła, widząc, jak miecz Romana przebija serce rosyjskiego napastnika. Runął na ziemię i zmienił się w pył. Drugi Rosjanin rzucił broń i się wycofał.

– Angus, zabierz ją do domu, tam będzie bezpieczna. – Roman przyciskał dłoń do rany na brzuchu.

Shanna chciała do niego podbiec, ale Angus jej nie puszczał.

– Chodź z nami, jesteś ranny. Zazgrzytał zębami.

– Mam tu niedokończone sprawy. – Zaatakował Petrovskiego.

Jean-Luc odskoczył, gdy ci dwaj skrzyżowali miecze. Roman zręcznie wyłuskał mu broń z ręki. Miecz przeciął powietrze, upadł na ziemię koło Rosjanina.

Petrovsky rzucił się w tamtą stronę. Roman ciął w jego nogi. Ivan się zachwiał. Upadł, przetoczył się w bok, ale Roman już dotykał czubkiem miecza serca Ivana.

– Przegrałeś – wysyczał. Petrovsky rozglądał się nerwowo. Roman przyciskał ostrze do jego piersi.

– Przysięgnij, że ty i twój klan nigdy nie skrzywdzicie moich ludzi.

Ivan przełknął ślinę.

– Przysięgam.

– I że zaprzestaniecie ataków terrorystycznych na moje fabryki.

Skinął głową.

– Jeśli przysięgnę, darujesz mi życie? Jean-Luc wystąpił naprzód.

– Roman, on musi zginąć.

– Aye. - Angus puścił Shannę i szedł w ich stronę. – Nie możesz mu ufać.

Roman odetchnął głęboko.

– Jeśli zginie, ktoś inny przejmie jego klan i przywództwo Malkontentów, a nowy zwierzchnik nie da nam spokoju. Ale jeśli Petrovsky pozostanie przy życiu, dotrzyma słowa. Prawda?

– Tak. – Kiwnął głową. – Dotrzymam słowa.

– Pewnie, że dotrzyma. – Uśmiechnął się ponuro. – Bo inaczej znajdę go za dnia i zamorduję, kiedy jest całkowicie bezradny. Rozumiemy się?

– Tak. – Ivan wstał powoli. Roman się cofnął.

– Więc sprawa załatwiona.

Jeden z Rosjan wystąpił z półkola, podniósł miecz Ivana.

– To chyba twój. – Dźgnął go w brzuch. Ivan się zatoczył.

– Alek? Czemu mnie zdradziłeś? – Osunął się na kolana.

– Ty draniu. Pragniesz przejąć mój klan, moją władzę.

– Nie. – Alek łypał gniewnie. – Twoje kobiety. Ivan padł na ziemię. Trzymał się za brzuch.

– Idiota. – Do Ivana podeszła wampirzyca, Wyjęła drewniany kolek zza pazuchy. – Traktowałeś mnie jak szmatę.

Chwytał powietrze gorączkowo.

– Galina. Ty głupia suko. Jesteś szmatą. Inna kobieta też wyjęła kołek z torebki.

– Już nigdy nie nazwiesz nas sukami. Przejmujemy twój klan.

– Co? – Kulił się na trawie. Kobiety były coraz bliżej. – Kalia, Galina, przestańcie. Nie umiecie poprowadzić klanu. Jesteście na to za głupie.

– Wcale nie jesteśmy głupie. – Galina uklękła koło niego.

– Będę miała wszystkich mężczyzn, których zapragnę.

Katia przyklękła z drugiej strony.

– A ja będę jak caryca Katarzyna. – Spojrzała na Galinę. – Już?

Jednocześnie wbiły kołki w jego serce.

– Nie! – Jego krzyk ucichł, gdy zmienił się w małą kupkę popiołu.

Wstały z kolan. Patrzyły na Szkotów.

– Chwilowe zawieszenie broni? – zaproponowała Katia.

– Zgoda – odparł Angus. Rosjanie zniknęli w mroku nocy. Koniec.

Shanna z trudem uśmiechała się do Romana.

– Dziwne to było. Ręce do góry, zabandażujemy ci ranę. Connor owijał go bandażem, a potem wyjął butelkę krwi i podał Romanowi.

– Dzięki. – Upił łyk i spojrzał na Shannę. – Musimy porozmawiać.

– Pewnie. Nie waż się więcej zgadzać na pojedynki, bo zamknę cię w srebrnym pokoju i zgubię klucz.

Uśmiechnął się i objął ją.

– Uwielbiam, kiedy mi rozkazujesz.

– Puść ją! – zawołał męski głos.

Shanna się odwróciła. Jej ojciec zbliżał się do nich z latarką w dłoni. Za nim szli Garrett, Austin i Alyssa. Mieli latarki i srebrne pistolety, na biodrach – pasy z drewnianymi kołkami. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości i obserwowali rozwój wydarzeń. Światła ich latarek błądziły po polanie.

Ojciec skierował snop światła na kupkę kurzu.

– To Ivan Petrovsky? – zapytał.

– Aye - odparł Angus. – A pan to Sean Whelan?

– Owszem. – Patrzył na drugi pagórek. – Kolejny Rosjanin?

– Tak – odparł Roman. – Ja go zabiłem. Sean westchnął i rozejrzał się po polanie.

– Nie na to liczyłem. Tylko dwa trupy.

– Co ty opowiadasz? – odezwała się Shanna.

– Świetnie odegrałaś swoją rolę, skarbie. Zdaję sobie sprawę, że jesteś pod wpływem tego potwora, który cię teraz dotyka. Poprosiłem Austina, żeby dał ci wolną rękę. Wiedziałem, że zawiadomisz przyjaciół Draganestiego.

– Liczyłeś na wojnę. – Roman przyciągnął Shannę do siebie. – Liczyłeś, że zginiemy.

– Mniej roboty dla nas, jeśli sami się wytłuczecie. – Wzruszył ramionami. – Ale i tak was dopadniemy, zapamiętaj to sobie.

Jean-Luc uniósł miecz.

– Nierozważne słowa, skoro mamy nad wami liczebną przewagę.

– Aye. - Angus szedł w ich stronę. – Musicie zrozumieć, że nas potrzebujecie. Teraz, nawet w tej chwili, okrutny wampir gromadzi armię. Bez nas nie pokonacie Casimira.

Sean zmrużył oczy.

– Nigdy o nim nie słyszałem. I niby dlaczego miałbym uwierzyć demonowi?

– Uwierz mu, tato! – zawołała Shanna. – Ci ludzie są ci potrzebni.

– To nie ludzie! – wrzasnął Sean. – A teraz odejdź od potwora i chodź ze mną.

Roman odchrząknął.

– To chyba nie jest dobra chwila, by prosić o rękę pańskiej córki.

Sean wyrwał kołek zza pasa.

– Prędzej spotkamy się piekle. Roman się skrzywił.

– Wiedziałem, że to nieodpowiedni moment. Shanna dotknęła jego policzka.

– Idealny.

– Shanno, dam ci wszystko, czego pragniesz. Dom z drewnianym ogrodzeniem…

Roześmiała się, przywarła do niego.

– Pragnę tylko ciebie.

– Nawet dzieci – ciągnął. – Wymyślimy w jaki sposób umieścić moje DNA w żywym nasieniu.

– Co? – Zrobiła wielkie oczy. – Chcesz być ojcem?

– Pod warunkiem, że ty będziesz matką. Rozpromieniła się.

– Ale wiesz, że musisz się pozbyć haremu?

– Już to załatwiłem. Póki same nie staną na nogi, Gregori weźmie je do siebie.

– Jakie to miłe z jego strony. – Parsknęła śmiechem. – Jego matka dostanie zawału.

– Kocham cię, Shanno. – Pocałował ją w usta.

– Zostaw ją! – Sean zbliżał się z kołkiem w dłoni.

– Nie! – Stanęła naprzeciw ojca.

– Chodź ze mną, córeczko. Ten potwór ciebie opętał.

– Nie, tato. – Przycisnęła dłoń do piersi. – Kocham go. – Zdała sobie sprawę, że dotyka srebrnego krucyfiksu. – O Jezu. – Spojrzała na Romana. – Obejmij mnie. Jeszcze raz.

Przyciągnął ją do siebie.

– Nie pali cię? – Cofnęła się, podniosła krzyż. – Nie poparzył cię.

Otworzył szeroko oczy. Ostrożnie dotknął krzyża.

– To znak. – Oczy Shanny zaszły łzami. – Bóg nie odwrócił się od ciebie.

Roman zacisnął dłoń na krucyfiksie.

– „Nie zdajesz sobie sprawy z bożej wielkoduszności”. Dziś usłyszałem te słowa od mądrego człowieka. Do tej pory w nie nie wierzyłem.

Powstrzymała łzy.

– Bóg cię nigdy nie opuścił. Ja też nie. Dotknął jej twarzy.

– Zawsze będę cię kochać. Śmiała się przez łzy.

– Skoro Bóg ci wybaczył, ty musisz wybaczyć sobie. Nie możesz już zadręczać ani siebie, ani nas.

– Aye - sapnął Connor. – Musisz polubić siebie. Roman otoczył Shannę ramionami.

– To nie koniec! – ryknął Sean. – Załatwimy was, jednego po drugim. – Odszedł, a za nim jego ekipa.

– Nie martw się. – Shanna oparła głowę na jego ramieniu. – Przyzwyczai się.

– Naprawdę za mnie wyjdziesz?

– Tak. – Zanim ją pocałował, usłyszała radosne okrzyki Szkotów. Przywarła do niego. Życie jest piękne, nawet z nieumarłym.

Podziękowania

Mam dług wdzięczności wobec wielu osób, które bardzo mi pomogły. Serdeczne podziękowania dla doktor Stephanie Troeger z kliniki stomatologicznej w Katy w Teksasie; gdyby nie ona, nie wiedziałabym, jak wstawić wampirowi kieł. Dziękuję Paulowi Weiderowi; jego poglądy na rewolucję cyfrową podsunęły mi mnóstwo pomysłów, w tym wampiryczną stację telewizyjną, której nazwę wymyślił mój mąż, Don Sparks, za co też mu dziękuję. Nie obejdzie się bez ciepłych słów pod adresem kolegów po piórze z Romance Writers of America, zwłaszcza oddziałów w West i Northwest Houston. I wreszcie wyrazy wdzięczności dla męża i dzieci za cierpliwość i wsparcie.

Kerrelyn Sparks

  • 1
  • 54
  • 55
  • 56
  • 57
  • 58
  • 62