– Słucham? – Kapłan odchrząknął. – Czternaście lat temu?

– Dawno, ojcze. Złamałem śluby składane Bogu. Popełniłem wiele grzechów. A dziś mogę przestać istnieć.

– Jesteś chory, synu?

– Nie. Dziś zaryzykuję życiem, żeby ocalić bliskie mi osoby. – Oparł czoło o drewnianą kratkę. – Ale nie wiem, czy dobro zdoła pokonać zło, czy ja w ogóle jestem dobry. Bóg odwrócił się ode mnie, więc pewnie ja jestem zły.

– Dlaczego uważasz, że Bóg odwrócił się od ciebie?

– Kiedyś, dawno temu, wydawało mi się, że zdołam ocalić całą wioskę, ale popełniłem grzech pychy i ogarnął mnie mrok. I żyję w nim do dziś.

Ksiądz odchrząknął, poruszył się niespokojnie. Roman zdawał sobie sprawę, że jego spowiedź jest co najmniej dziwaczna. Tylko marnował tu czas. Na co liczył?

– Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem – zaczął ksiądz. – Za pierwszym razem, gdy chciałeś kogoś ratować, byłeś pewien zwycięstwa?

– Tak, próżność mi podpowiadała, że wygram.

– A zatem we własnym mniemaniu niczym nie ryzykowałeś. A dziś? Uważasz, że wygrasz?

Roman zapatrzył się w mrok konfesjonału.

– Nie. Nie mam tej pewności.

– Więc czemu ryzykujesz życie? Miał łzy pod powiekami.

– Bo nie zniosę myśli, że oni zaryzykują swoje. Bo… bo ich kocham.

Ksiądz odetchnął głęboko.

– Oto i twoja odpowiedź. Robisz to nie z pychy, ale z miłości. A ponieważ miłość to dar ojca, nie porzucił cię.

– Ksiądz nie zdaje sobie sprawy z ogromu moich grzechów.

– A ty nie zdajesz sobie sprawy z bożej wielkoduszności. Po policzku Romana spływała łza.

– Bardzo chciałbym ojcu uwierzyć, ale popełniałem straszne czyny. Dla mnie już za późno.

Ksiądz pochylił się w jego stronę.

– Synu, jeśli skrucha jest szczera, nigdy nie jest za późno. Będę się dziś za ciebie modlił.

Rozdział 27

Było już po północy, gdy rozdzwonił się telefon Austina. Odebrał i mówił tonem pełnym szacunku, co chwila na nią spoglądając; Shanna wyczuła, że rozmawiał z jej ojcem. Przez cały wieczór dręczyła się myślą o wojnie wampirów. Nie udało jej się nawiązać łączności z Romanem.

– Tak jest, sir. – Austin podał jej telefon. – Twój ojciec chce z tobą porozmawiać.

– Tato?

– Shanno, pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, co się dzieje. Cały czas podsłuchujemy telefon Petrovskiego i słyszałem jego rozmowę z Draganestim.

– Co się dzieje? Będzie wojna?

– No cóż, Draganesti jest gotowy. Twierdzi, że ma dwustu żołnierzy. Petrovsky cały wieczór ściągał posiłki. Będzie miał najwyżej pięćdziesięciu.

Odetchnęła z ulgą.

– Roman ma przewagę.

– Nie do końca. Widzisz, Draganesti zaproponował Petrovskiemu układ. Spotkają się w Central Parku. Zamiast wojny, pojedynek. Na śmierć i życie.

Przysiadła na łóżku.

– Co?

– No, tak. Umówili się na East Green w Central Parku o drugiej nad ranem. Srebrne miecze. Walka do końca.

Nie mogła złapać tchu. Roman będzie walczyć na śmierć i życie?

– To… to niemożliwe. Musimy temu zapobiec.

– Nie możemy, skarbie. Ale trochę martwię się o twojego przyjaciela. Widzisz, słyszałem, jak Petrovsky ściąga posiłki. O ile wiadomo, Draganesti stawi się sam. Petrovsky sprowadzi wojsko.

O nie.

– Wywnioskowałem, że ludzie Draganestiego nie wiedzą, gdzie odbędzie się pojedynek, więc mu nie pomogą. Szkoda. Przecież to będzie rzeź.

Shanna zapamiętała: Druga w nocy, Central Park, East Green.

– Czas na mnie, skarbie. Chciałem, żebyś wiedziała, jak wygląda sytuacja. Pa.

– Pa… – Spojrzała na Alyssę i Austina.

– Muszę zadzwonić. Alyssa wstała.

– Nie możemy pozwolić.

Austin poprawił się na sąsiednim łóżku.

– Co nam szkodzi? Nawet więźniowie mają prawo do jednego telefonu.

Odwróciła się gwałtownie.

– Oszalałeś?

– Nie. – Spojrzał na nią znacząco.

Shanna wystukała domowy numer Romana. Zdawała sobie sprawę, że poszło jej za łatwo, za szybko. Najpierw ojciec podał ważne informacje, teraz ochroniarz pozwolił jej zadzwonić. Nieważne. Musi uratować Romana.

– Halo?

– Connor, to ty?

– Aye. Shanna? Martwiliśmy się o ciebie.

– Czy możesz, no wiesz, zrobić tę sztuczkę z telefonem?

– Teleportować się? Aye. Gdzie jesteś?

– W pokoju hotelowym. Pośpiesz się. Mówię cały czas. – Spojrzała na Austina i Alyssę. – Są tu jeszcze dwie osoby, ale nie sądzę, żeby…

Connor zmaterializował się u jej boku.

– Cholera jasna! – Austin zerwał się na równe nogi. Alyssie szczęka opadła ze zdumienia.

– Przepraszam za najście. – Wziął telefon od Shanny. – Ian, jesteś tam?

– On… on ma kilt – wyszeptała Alyssa.

– Aye, mam. – Spojrzał na agentkę. – A z ciebie piękna dziewczyna.

Mruknęła coś niezrozumiale.

– Jak ty to zrobiłeś? – zapytał Austin.

– Mniej więcej tak samo, jak to. – Objął Shannę. Przytrzymała się go, zanim otoczyła ją ciemność.

Mrok rozwiał się i oto była w holu w domu Romana. Wszędzie tłoczyli się Szkoci, uzbrojeni po zęby. Przechadzali się nerwowo, sfrustrowani.

Angus MacKay szedł w jej stronę.

– Connor, czemuś ją tu sprowadził? Nie dała mu dojść do głosu.

– Mam nowiny. Dziś w nocy Petrovsky i Roman będą się pojedynkować.

– To nic nowego, pani. – Szkot spojrzał na nią smutno.

– Ale Petrovsky sprowadzi swoje wojsko! Musicie pomóc Romanowi!

– Cholera – sapnął Angus. – Wiedziałem, że drań nie dotrzyma słowa.

– Skąd się dowiedziałaś? – zainteresował się Connor.

– Ojciec miał podsłuch w domu Petrovskiego. Słyszał o tym i mi powiedział. Musiałam was ostrzec. Będą walczyć o drugiej, na East Green w Central Parku.

Szkoci wymieniali spojrzenia. MacKay pokręcił głową.

– Nie możemy, dziewczyno. Daliśmy mu słowo, że za nim nie pójdziemy.

– Nie zostawię go samego! – Wyciągnęła rękę po miecz Connora. – Ja nic nie obiecywałam, więc idę.

– Chwileczkę! – zawołał Connor. – Skoro pójdzie Sharma, my też możemy iść. Nie obiecywaliśmy, że nie podążymy za nią.

– Aye. - Angus się rozpromienił. – Przecież Roman chciałby tego. Musimy ją chronić.

– Świetnie. – Spojrzała na Szkotów i uniosła rękę z mieczem. – Za mną!


Iskierka nadziei, która pojawiła się w jego sercu po spowiedzi, zgasła, gdy dotarł na East Green. Petrovsky nie dotrzymał słowa.

Jego klan stał w półkolu. Roman szacował, że sprowadził jakieś pięćdziesiąt wampirów, głównie mężczyzn. Mniej więcej połowa przyniosła pochodnie.

Petrovsky wystąpił naprzód.

– Z wielką przyjemnością cię zabiję. Roman zacisnął dłoń na rękojeści.

– Widzę, że bałeś się przyjść sam. Sprowadziłeś nawet kobiety, żeby ci wytarły zasmarkany nos.

– Nie boję się. Dałem słowo, że nie skrzywdzę twoich ludzi, ale nie obiecywałem, że moi podwładni nie zaatakują cię, jeśli zginę. Tak więc, Draganesti, nieważne, jak skończy się pojedynek – i tak zginiesz.

Roman przełknął z trudem. To już wiedział. Modlitwy jednego księdza i trzech przyjaciół nie wystarczyły. Bóg odwrócił się od niego już dawno.

– Gotowy? – Petrovsky uniósł miecz.

Roman sięgnął po swój. Był to prezent od Jean-Luca, ostre jak brzytwa posrebrzane ostrze, rękojeść ze skóry i stali leżała w jego dłoni jak ulał. Po raz ostatni pomyślał o Shannie i skoncentrował się na jednej myśli – wygrać.


Shanna biegła na East Green i już z oddali słyszała szczęk broni. Był to dźwięk przerażający, ale zarazem powód do optymizmu. Skoro Roman walczy, nadal żyje.

– Stop! – Angus podbiegł do niej. – Wiem, dziewczyno, że mamy podążać za tobą, ale musimy iść szybciej. – Wziął ją na ręce.

Drzewa migały jak niewyraźna smuga. Zacisnęła ręce. Szkoci lotem błyskawicy znaleźli się na skraju polany. MacKay postawił ją na ziemi.

– Przepraszam, że źle cię oceniłem. Proszę. – Podał jej miecz. – Podążymy za tobą.

– Dziękuję. – Wyszła na polanę.

Wojownicy szli tuż za nią, pod wodzą Jean-Luca i Angusa.

Roman i Ivan Petrovsky na środku polany okrążali się. Roman był nietknięty, natomiast na ubraniu Ivana dostrzegła kilka rozcięć. Krwawił z rany na lewym ramieniu.


Petrovsky zerknął w jej stronę i zaklął.

– Ty draniu, miałeś ją przez cały czas. I sprowadziłeś swoje wojsko.

Roman odskoczył i spojrzał na Shannę i Szkotów. Wrócił wzrokiem do Petrovskiego, ale krzyknął:

– Angus, dałeś mi słowo, że za mną nie pójdziecie!

– Nie poszliśmy za tobą, tylko za Shanną! – odkrzyknął Szkot. – Nie wiedzieliśmy, gdzie będziecie. Szliśmy za dziewczyną.

Odskoczył w prawo, bo Petrovsky zaatakował. Odwrócił się, dźgnął Rosjanina w biodro. Ivan krzyknął, przycisnął dłoń do rany.

– Shanna, odejdź stąd! – zawołał Roman.

– Nie. – Wysunęła się naprzód. – Nie pozwolę ci umrzeć. Ivan spojrzał na rękę. Krew.

– Co, Draganesti, wydaje ci się, że wygrywasz? Mylisz się, tak samo, jak się myliłeś co do Casimira.

Nie spuszczał go z oka.

– Casimir nie żyje.

– Czyżby? – Ivan poruszał się zręcznie. – Widziałeś, jak umiera?

– Padł tuż przed wschodem słońca.

– A ty i twoi ludzie uciekliście przed świtem. Nie wiecie, co było potem. Zabrałem go do kryjówki.

Zbiorowy jęk Szkotów.

– Kłamiesz. – Roman był blady jak ściana. – Casimir nie żyje.

– Owszem, żyje. I gromadzi armię, bo pragnie zemsty! – Zaatakował, pchnął przeciwnika w brzuch.

Roman odskoczył, ale szpada zostawiła ślad. Z rany popłynęła krew. Zatoczył się w tył.

Shanna jęknęła. Zobaczyła, że za jego plecami dwóch Rosjan wyciąga broń.

– Uważaj! – Rzuciła się w jego stronę. Angus złapał ją błyskawicznie.

– Nie, dziewczyno.

Roman odwrócił się, broniąc przed atakiem Rosjan. Ivan łypnął na Shannę.

– Mam cię dość, suko! – Zbliżył się do niej, przecinał powietrze ostrzem.