– O nie! – Roman zaprotestował. – Ja ciebie przemieniłem i nie zaryzykuję twojej duszy nieśmiertelnej.

Jean-Luc zmrużył oczy.

– I tu jest pies pogrzebany. Ciągle masz wyrzuty sumienia, że nas przemieniłeś.

– Niech to szlag – huknął Angus. – To nasza sprawa! Za kogo ty się uważasz, do cholery?

Puszczał ich słowa mimo uszu.

– Przychodzimy sami. Tylko ty i ja, i walczymy do końca, aż zostanie jeden. Zgadzasz się?

– Tak, ale tylko dlatego, że od ponad pięciuset lat chciałem cię zabić. Pomódl się, klecho. Dziś umrzesz. – Petrovsky się rozłączył.

Roman odłożył słuchawkę i wstał.

– Nie zrobisz tego! – krzyknął Angus. – Nie pozwolę! Położył mu rękę na ramieniu.

– To moja decyzja, przyjacielu. Tym samym uratuję wiele istnień.

– Z nas wszystkich ja jestem najlepszym szermierzem. – W niebieskich oczach Jean-Luca pojawił się lodowaty błysk. – Żądam, byś mi pozwolił stanąć do walki zamiast ciebie. Mam do tego prawo.

– Nie obawiaj się, Jean-Luc. – Roman poklepał go po ramieniu. – Dobrze mnie wyszkoliłeś. Czyż to nie ja zadałem Casimirowi śmiertelny cios?

Jean-Luc zmierzył go wzrokiem.

– Tylko dlatego, że byłem tuż za tobą.

– Nie myślisz logicznie – rzucił ze złością Angus. Jesteś załamany, bo ta dzierlatka cię zostawiła.

Roman milczał. Czyżby przyjaciel miał rację? Czy byłby równie skory do poświęceń, gdyby z Shanną dobrze się układało? Ale przecież nie chciał zginąć. Wierzył, że wygra. Śmierć Petrovskiego osłabi Malkontentów, lecz ich nie powstrzyma. Musi żyć dalej, by chronić bliskich.

– Już zdecydowałem.

– Będę twoim sekundantem – oświadczył Connor.

– Nie. Stajemy w pojedynkę.

– Petrovsky nie dotrzyma warunku – ostrzegł Angus. – Jemu nie można ufać, sam wiesz.

– Ja nie złamię danego słowa. I wy też nie. – Po kolei patrzył im w oczy. – Nie wiecie, gdzie się odbędzie pojedynek i nie będziecie mnie śledzić.

Patrzyli na niego z przerażeniem. Angus już otwierał usta, by zaprotestować, ale Roman nie pozwolił mu mówić.

– Musicie mi to obiecać. Nie pójdziecie za mną.

– Dobrze. – Angus powiódł wzrokiem po twarzach przyjaciół. – Masz naszą zgodę.

Roman szedł do drzwi.

– Już kiedyś tak było – powiedział Szkot. – Pycha ci podpowiadała, że uratujesz wioskę, a w rezultacie wpadłeś w szpony Casimira. Teraz chcesz ocalić nas wszystkich.

Roman zatrzymał się. Spojrzał na Angusa.

– To nie to samo.

– Czy aby na pewno? Uważaj, przyjacielu. Pycha już raz ciebie zgubiła.


Shanna usiadła na posłaniu. Rozejrzała się zdezorientowana.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Austin.

– Ja… Tak. Chyba zasnęłam. – W pokoju hotelowym towarzyszyło jej dwoje strażników. Oprócz Austina zjawiła się też młoda brunetka. Zegarek wskazywał dwudziestą dwadzieścia.

Cholera. Za długo spała, ale przecież całą noc nie zmrużyła oka.

– Ciemno już?

– Pewnie. – Austin wskazał pizzę na stoliku. – Głodna?

– Za chwilę. – A więc Roman już nie śpi. Szykuje się na wojnę z Rosjanami? Musi z nim porozmawiać, upewnić się, że nic mu nie jest. Ojciec zabrał jej komórkę. Zerknęła na aparat przy łóżku. Wyłączony. Austin to zrobił, ledwie tu weszli. Nie ufali jej. Nie dziwiła im się – prawdę mówiąc, mają rację. Skorzysta z pierwszej okazji, by wrócić do Romana.

– Cześć, jestem Alyssa – przedstawiła się brunetka. – Ojciec prosił, żebym ci przywiozła ubrania. – Wskazała walizkę przy łóżku.

Shanna rozpoznała swoje stare rzeczy – Dzięki.

– Złapaliśmy DVN. – Austin włączył dźwięk w telewizorze. – Wybuch w Romatechu to wiadomość nocy. Wszyscy się zastanawiają, czy Draganesti dziś się zemści.

– Wampiryczna telewizja jest niewiarygodna – mruknęła Alyssa, popijając colę. – Mają opery mydlane, jak my. I co to jest chocolood, do licha?

– Napój z krwi i czekolady – wyjaśniła Shanna. – Kobiety bardzo go lubią, choć podobno od niego tyją.

Alyssa parsknęła śmiechem.

– Nabierasz nas.

– Nie. Właśnie dlatego Roman opracował nowy napój, blood lite.

Roześmieli się oboje. Austin pokręcił głową.

– Zupełnie inaczej ich sobie wyobrażałem.

– Ja też. – Alyssa wbiła zęby w pizzę. – Myślałam, że są bladzi i paskudni, a oni wyglądają normalnie.

– No właśnie – mruknął Austin. – Ich zwyczaje są inne, ale bardzo… ludzkie.

– Bo to ludzie. Oni czują ból, strach i miłość. – Shanna zamyśliła się. Ciekawe, co w tej chwili czuje Roman.

– Nie mów tego przy ojcu – ostrzegła Alyssa. – Jego zdaniem to banda psychopatów.

– Gdzie on jest?

– Jak zwykle, obserwuje dom Petrovskiego – wyjaśnił Austin. – Rosjan nienawidzi szczególnie, zwłaszcza odkąd wzięli cię na celownik, wtedy, w restauracji.

Zatrzepotała rzęsami.

– Słucham?

– Brawo – syknęła Alyssa.

– Myślałem, że wie. – Spojrzał na Shannę. – Chłopcy z FBI ci nie powiedzieli?

– Ale czego? – Czuła, jak jej serce bije coraz szybciej. – Że śmierć mojej przyjaciółki to nie był przypadek?

Skrzywił się.

– To była zemsta. Twój ojciec posłał do więzienia wielkich rosyjskich mafiosów, dlatego całą waszą rodzinę w tajemnicy wywieziono z Rosji, nikt nie wie, gdzie są. Mafia chciała zemsty. Znaleźli ciebie.

Zwalczyła falę mdłości.

– Chcieli mnie zabić? Karen zginęła przeze mnie?

– To nie twoja wina – powiedziała Alyssa. – Wybrali ciebie, żeby zranić twojego ojca.

– W tych okolicznościach praca z nami to dla ciebie najlepsze rozwiązanie – ciągnął Austin. – Będziesz kryta, niewidoczna, dobrze strzeżona.

Shanna opadła na plecy. Wbiła wzrok w sufit. Do tej pory myślała, że strzelanina w restauracji to przypadek, że były w niewłaściwym czasie i miejscu. A jak się okazało chodziło o nią. Ona miała zginąć, nie Karen.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Alyssa.

– Okropnie. Karen zginęła zamiast mnie.

– Nie wiem, czy to ci pomoże… – Austin otworzył puszkę coli. – Ale gdyby cię zobaczyli, zginęłybyście obie. Oni nie zostawiają świadków.

Jakoś nie pomogło. Zamknęła oczy. Shanna? Słyszysz mnie?

Usiadła gwałtownie. Austin i Alyssa przyglądali się jej się uważnie.

– Ja… muszę do łazienki. – Wybiegła z pokoju. Boże, czyżby Roman usiłował się z nią skontaktować? Czyżby więź między nimi działała nawet na taką odległość?

Roman? Słyszysz mnie?

Tak. Jego głos zabrzmiał głośniej, jakby dostroił częstotliwość. Gdzie jesteś?

W hotelu, z dwójką współpracowników ojca.

Uwięzili cię? Czy chcesz tam być?

Na razie nic mi nie jest. Nie przejmuj się mną. Co z tobą? Idziesz dziś na wojnę?

Sprawa będzie dziś załatwiona. Dlaczego… Dlaczego zadzwoniłaś po ojca? Myślałem, że ze mną zostaniesz.

Nie dzwoniłam po niego. Był na zewnątrz, obserwował dom Petrovskiego, widział, jak tam wchodzę. Myślał, że coś mi grozi, i pospieszył na ratunek.

I chcesz z nim zostać?

Wolałabym być z tobą, ale jeśli mogę ci pomóc, zostając tutaj…

Nie potrzebuję twojej pomocy!

Jego gniewny głos niósł się echem w jej głowie.

Roman, zawsze będę ciebie kochać. Nie mogłabym cię zdradzić!

Połączenie zdawało iskrzyć się od emocji.

Roman? Jesteś tam?

Pojawiło się nowe uczucie. Rozpacz. Roman cierpi. Przycisnęła srebrny krzyż do serca.

Wrócisz do mnie, jeśli przeżyję tę noc?

Jeśli przeżyje tę noc? Co to miało znaczyć?

Co ty opowiadasz? Idziesz na wojnę?

Wrócisz do mnie?

Tak! Tak! Ale błagam, uważaj na siebie. Proszę. - Zacisnęła dłoń na krucyfiksie.

Cisza.

Roman! Nie odchodź! - Drgnęła, gdy rozległo się pukanie do drzwi łazienki.

– Shanna? – Głos Austina. – Nic ci nie jest?

– Nie – odparła. Skoncentrowała się, wysyłała wiadomość do Romana. Słyszysz mnie?

Brak odpowiedzi. Więź znikła. Podobnie jak Roman.


Niemożliwe, żeby chodziło o pychę. Angus się myli. Roman wiedział, że Jean-Luc jest od niego lepszym szermierzem, a Angus – żołnierzem. Więc w jaki sposób pycha miałaby mu podsuwać takie rozwiązanie? Wiedział jedno: zrobiłby wszystko, byle oszczędzić swoich i Shannę. Dokonał transformacji wielu Szkotów, ba, przemienił Jean-Luca i Angusa. Skazał ich dusze na wieczne potępienie, kiedy umrą. Nie dopuści do tego, nawet za cenę swojej śmierci i potępienia.

Kilka minut po dwudziestej trzeciej pokonał kamienne stopnie i pchnął drewniane drzwi kościoła. Jego kroki niosły się echem po głównej nawie. Płomienie wotywnych świec rzucały nikłe światło. Posągi Matki Boskiej spoglądały na niego z góry, jakby zdziwione, co robi w domu bożym. On też tego nie wiedział. Co chciał tu znaleźć?

Przeżegnał się, wyciągnął rękę w stronę wody święconej, zawahał się. Powierzchnia zawrzała, buchnęła para, parzyła mu skórę. Cofnął rękę – musi być sprawna podczas pojedynku. Woda uspokoiła się, a on popadł w rozpacz. Miał odpowiedź na swoje pytanie. Jest przeklęty.

Drgnął, gdy za jego plecami otworzyły się drzwi. Uspokoił się, widząc, kto wszedł do kościoła.

Connor, Gregori i Laszlo przyglądali mu się niespokojnie.

– Chyba wyraziłem się jasno. Nie wolno wam za mną iść. Szkot wzruszył ramionami.

– Tu wolno. Przecież nie będziesz pojedynkować się w świątyni, nie?

– Zresztą – Gregori włączył się do rozmowy – i tak chcieliśmy tu przyjść. Żeby pomodlić się za ciebie.

– Tak. – Laszlo się przeżegnał. – Przyszliśmy się pomodlić.

Roman się żachnął.

– A módlcie się, ile chcecie. Myślicie, że to coś pomoże? Odszedł w głąb kościoła, do konfesjonału.

Kapłan odsunął drzwiczki. W konfesjonale było ciemno, Roman z trudem widział zarys postaci. Ksiądz wydawał się stary i zgarbiony.

– Wybacz mi ojcze, bo zgrzeszyłem. – Odwrócił się, niewyraźnie wybełkotał następne zdanie. – Po raz ostatni byłem u spowiedzi pięćset czternaście lat temu.