Tad obserwował kobiety schodzące z ganku. Rozmawiały, śmiały się i chichotały jak młode dziewczęta. Przypomniał mu się dzień własnego ślubu. Olivia wyglądała cudownie w sukni ślubnej swojej matki. Wydało mu się, że działo się to dawno temu. Teraz była zupełnie inna, wiecznie zmęczona i wyraźnie postarzała. Los nie obszedł się z nimi łagodnie, szczególnie ciężko im się egzystowało w okresie kryzysu, ale na szczęście złe czasy minęły. Ranczo prosperowało, dzieci były prawie dorosłe, żyli sobie spokojnie i szczęśliwie w swoim małym świecie, w cichej, zagubionej w górach dolinie. W pewnym momencie wstrzymał oddech. Ujrzał na ganku Becky, onieśmieloną i dumną zarazem, welon zakrywał jej twarz, w drżących dłoniach ściskała wiązankę róż. Wyglądała prześlicznie i Tad poczuł, że łzy zakręciły mu się w oczach.

– Czy nie wygląda jak z obrazka? – szepnęła z dumą Olivia, zadowolona z wrażenia, jakie wywarła na nim starsza córka. Przez całe lata robiła wszystko, by więcej pokochał Becky, ale jego sercem niepodzielnie władała Crystal… Crystal… ze swoją żywiołowością i ujmującym wdziękiem… wiecznie depcząca mu po piętach. Ale w końcu Becky się udało.

– Wyglądasz prześlicznie, córuniu. – Pocałował ją lekko w policzek, czując na ustach dotyk welonu, i ścisnął rękę. Oboje z trudem powstrzymywali łzy.

Nagle wszyscy zaczęli pośpiesznie wsiadać do samochodów, by pojechać do kościoła i być świadkami ślubu Becky z Thomasem Parkerem. Był to dla nich wszystkich wielki dzień, a szczególnie dla Becky. Tad już miał siąść za kierownicą, gdy wtem zatrzymał się i poczuł to samo ukłucie w sercu, którego doświadczał zawsze na widok Crystal. Stała w swojej skromnej sukience cicho jak trusia, niepewna, onieśmielona, promienie słońca migotały w jej włosach, a w oczach odbijał się błękit nieba. Uśmiechnęli się do siebie. Zawsze, kiedy była obok niego, czuła się silna, pełna życia i kochana. Wsiadając do samochodu, którym Jared miał zawieźć ją i babkę do kościoła, rzuciła ojcu jedną z białych róż, a on złapał kwiat i wybuchnął głośnym śmiechem. Wiedział, że dziś jest dzień Becky, Olivia nie musiała mu o tym przypominać. Ale Crystal była kimś wyjątkowym i ją kochał najbardziej.

Rozdział drugi

Ceremonia była cicha i skromna. Państwo młodzi wypowiedzieli słowa przysięgi małżeńskiej w małym białym kościółku w Jim Town. Becky wyglądała ślicznie w sukni, którą uszyła dla niej matka. Tom w nowym, niebieskim garniturze wydawał się bardzo młody. Był wyraźnie zdenerwowany. Tad, przyglądając im się z pierwszej ławki, pomyślał, jacy oni wszyscy są jeszcze młodzi, prawie dzieci.

Crystal – jedyna druhna – stała z boku, spoglądając nieśmiało na rudowłosego i piegowatego drużbę, Boyda Webstera. Starała się nie patrzeć na jego żonę, siedzącą w rzędzie z tyłu. Hiroko miała na sobie prostą sukienkę z zielonego jedwabiu, sznur pereł i czarne lakierki. Chciała się jak najbardziej upodobnić do mieszkanek doliny, Boyd wolałby, żeby ubrała się tak jak na ich ślub: w tradycyjne kimono. Z kanzashi (kanzashi – ozdobna spinka do włosów, wykonana z drewna, metalu lub szylkretu – przyp. tłum.) we włosach, ze złotym sztyletem i małą, brokatową portmonetką pełną monet, wsuniętą za złote obi (obi – szeroki, jedwabny pas, przepasujący kimono – przyp. tłum.), wyglądała jak lalka. Ale było to daleko, w jej ojczystej Japonii. Tom pocałował pannę młodą, Jared wzniósł radosny okrzyk, a Olivia otarła łzy koronkową chusteczką, pamiętającą jej własny ślub. Wszystko odbyło się bez żadnych niespodzianek. Przez kilka chwil stali przed kościołem, rozmawiając i podziwiając Becky. Drużba klepnął rozpromienionego Toma po plecach, obecni ściskali sobie dłonie, całowali się i składali gratulacje. Jared obsypał nowożeńców garścią ryżu, a potem wszyscy wsiedli do samochodów i wrócili na ranczo Wyattów na lunch, który od kilku dni przygotowywały Olivia, Minerva oraz ich sąsiadki.

Kiedy znaleźli się w domu, Olivia pobiegła prosto do kuchni i zaczęła wydawać polecenia robotnikom, by wynieśli tace i półmiski na ustawione przed domem stoły. Ich żony wynajęto do pomocy przy podawaniu potraw i do sprzątania po całej uroczystości.

Stoły wprost uginały się pod ciężarem indyków i kapłonów, pieczonej wołowiny, żeberek i szynek, grochu i patatów, warzyw i sałatek, galaret i jajek faszerowanych, ciast, legumin i placków z owocami. Na osobnym stole ustawiono olbrzymi, lukrowany tort weselny. Jedzenia było tyle, że wystarczyłoby dla pułku wojska. Tad pomagał mężczyznom otwierać wino, Tom uśmiechał się do swej świeżo poślubionej żony, obok nich stał Boyd i spoglądał na nich nieśmiało. Boyd był przystojnym młodzieńcem o szczerym sercu i łagodnych oczach. Zawsze lubił Wyattów. Jego siostra Ginny chodziła razem z Becky do szkoły, pamiętał Jareda i Crystal jako małe dzieci, choć był niewiele od nich starszy. Ale mając dwadzieścia dwa lata i cztery lata wojny za sobą, czuł się przy nich niczym starzec.

– No, Tom, stało się. Jakie to uczucie być żonatym? – Boyd Webster uśmiechnął się szeroko do swego przyjaciela, a Tom rozejrzał się wkoło z nieukrywanym zadowoleniem. Wżenienie się w rodzinę Wyattów oznaczało dla Toma Parkera wejście w zupełnie inny świat. Cieszył się na myśl o życiu na ranczo i korzystaniu z zysków, jakie ono przynosiło, jeśli nie bezpośrednio, to przynajmniej pośrednio. Tad od miesięcy uczył go, wprowadzał w zawiłości uprawy kukurydzy, hodowli bydła i prowadzenia winnicy. Orzechy włoskie były najmniej zyskowne, ale nie traktowano ich z lekceważeniem. W sezonie zbioru orzechów wszyscy na ranczo pomagali przy ich zrywaniu i obieraniu ze skórki, nie zważając na to, że sok brudził palce. Ale przez pierwszych kilka miesięcy Tom miał pomagać swemu teściowi przy winnej latorośli.

– Na pewno ci się spodoba – przekomarzał się z Tomem jeden z jego przyjaciół, trzymając w ręku talerz z szynką i indykiem. – Degustacja wina, tak to nazywają, prawda, Tom? – Pan młody roześmiał się, oczy błyszczały mu mocniej. Becky chichotała, otoczona grupką przyjaciółek. Większość z nich była już mężatkami. W zeszłym roku, kiedy wojna wreszcie się skończyła i chłopcy zaczęli wracać do domów, akurat gdy dziewczęta kończyły naukę w szkole, w dolinie odbyło się kilka ślubów i niektóre pary doczekały się już dzieci. Właśnie świeżo upieczone matki przekomarzały się z Becky na temat macierzyństwa.

– Nie będziesz czekała długo, Becky Wyatt… sama się przekonasz… jeszcze miesiąc, dwa, i okaże się, że jesteś przy nadziei! – Dziewczęta zachichotały.

Nadjeżdżały kolejne samochody i furgonetki, wysiadali z nich odświętnie wystrojeni sąsiedzi, strofując swoje pociechy, napominając je, by grzecznie się zachowywały i nie podarły ubranek, biegając jak szalone wokół stołów. Nim minęła godzina, wokół długich stołów z jedzeniem tłoczyło się dwustu gości i prawie setka dzieci. Maluchy stały uczepione spódnic matek, bojąc się oddalić, niemowlęta trzymano na rękach, kilku ojców posadziło sobie synów na barana. W pewnej odległości od starannie nakrytych stołów biegała i bawiła się w berka czereda dzieciaków, niepomnych na rodzicielskie pouczenia. Chłopcy ganiali się wokół drzew, kilku odważniejszych siedziało na gałęziach, dziewczęta stały w dużych grupach, chichocząc i paplając jedna przez drugą. Kilka bujało się na huśtawkach, które dawno temu zrobił dla swych dzieci Tad. Od czasu do czasu dzieci przyłączały się do swych rodziców, ale na ogół obie grupy udawały, że się nie widzą, starsi zakładali, że ich pociechom nic nie grozi, a one były rade, że rodzice są zbyt zajęci sobą, by zwracać uwagę na wyczyny swoich potomków.

Crystal stała w pobliżu grupki młodzieży, wydawało się, że wszyscy o niej zapomnieli. Tylko od czasu do czasu obrzucano ją spojrzeniami pełnymi zawiści lub zachwytu. Dziewczęta przyglądały się jej badawczo, a chłopcy, szczególnie ostatnio, zdawali się nią zafascynowani, choć czasami okazywali to w dość oryginalny sposób, poszturchując ją i popychając, a nawet ciągnąc za długie jasne włosy lub udając, że się z nią biją, jednym słowem robili wszystko, by zwrócić na siebie uwagę Crystal, nie zagadując do niej. Dziewczęta natomiast w ogóle się nie odzywały. Zazdrościły Crystal urody, a ona rozumiała, czemu od niej stronią. Była to cena, jaką płaciła za swoją inność. Zaakceptowała sposób, w jaki ją traktowali rówieśnicy, przyjmując to za coś oczywistego i nie zastanawiając się, czemu tak jest. Czasami, kiedy miała zły nastrój i jakiś chłopak popchnął ją, oddawała mu albo podstawiała napastnikowi nogę, gdy ją zezłościł. Znali się od małego, ale ostatnio wszyscy zaczęli się zachowywać tak, jakby była obca. Dzieci, podobnie jak ich rodzice, widziały, jaka jest piękna. Byli prostymi ludźmi i nagle wydało im się, że w ciągu ostatniego roku czy dwóch Crystal przestała do nich pasować. Szczególnie ostro dostrzegali to chłopcy, wracający z wojny po czterech latach nieobecności. Oszołomiła ich zmiana, jaka zaszła w Crystal. Zawsze była ładnym dzieckiem, ale kiedy miała dziesięć lat nic nie wskazywało na to, że wyrośnie z niej tak olśniewająca kobieta. Jej urok potęgowało to, iż nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie wywiera na mężczyznach wrażenie, była wciąż spokojną, pogodną osóbką, tak jak dawniej. Może stała się teraz bardziej nieśmiała, bo zauważyła, że ludzie zaczęli się dziwnie zachowywać w jej obecności, choć nie wiedziała, czemu tak się dzieje. Tylko jej brat traktował ją jak dawniej, szorstkością maskując swoje przywiązanie. Fakt, iż nie zdawała sobie sprawy ze swej urody, sprawiał, że jej niewinność była tym bardziej pociągająca. Ojciec zauważył to i już dwa lata temu zabronił jej kręcić się w pobliżu robotników, których zatrudniali na ranczo. Dokładnie wiedział, co sobie myślą, i bał się, żeby Crystal mimowolnie ich nie sprowokowała. Jej łagodność i bezpretensjonalność podniecała mężczyzn bardziej, niż gdyby przechadzała się wśród nich nago. W tej chwili jednak Tad nie myślał o córce. Dyskutował ze znajomymi o polityce, sporcie i cenach winogron, wymieniał z nimi ostatnie ploteczki. Był to dla nich wszystkich radosny dzień. Dorośli jedli, rozmawiali i śmiali się, dzieci bawiły się w pobliżu, a Crystal przyglądała się im z boku.