– Ale ty jesteś policjantem – szepnęła mu do ucha. – Masz zasady, jesteś silny i zimny, budzisz podziw, czy nie sądzisz, że…

– Kochana, jestem tylko człowiekiem! Przez kilka lat tłumiłem w sobie wszelkie uczucia i teraz nie umiem sobie z tym poradzić.

– Kiedy ty budzisz we mnie taki respekt! Nie mogę wprost uwierzyć, że zależy ci na mnie.

Słyszała teraz przyspieszone bicie jego serca. Nerwy miał napięte do ostateczności. Bał się, że swoim zachowaniem wystraszy dziewczynę.

Jego usta musnęły ucho Sary.

– Zapomnij o respekcie wobec mnie, Saro, proszę cię, zapomnij…

– Ale właśnie dlatego ciągle się zamykałam, dlatego okazywałam ci agresję i wrogość. Cały czas panicznie się bałam, że w końcu odkryjesz, jak bardzo cię lubię. Nie miałam nawet odwagi przyznać się przed sobą, jak wiele dla mnie znaczysz. Nie chciałam, żeby znowu ktoś mnie zranił!

– Czy myślisz, że mógłbym cię zranić?

– A czy ty mógłbyś uwierzyć w szczerość moich uczuć, w moje wyznania? Czy dałbyś wiarę, że nie chodzi mi tylko o fizyczną bliskość?

– I mnie nie tylko o to chodzi.

Sara odetchnęła z ulgą, a Alfred ułożył ją z powrotem na poduszce.

Przyglądała mu się badawczo.

– Wierzę, że mówisz prawdę – powiedziała niepewnie. – Nie myśl, że kieruję się współczuciem. Potrzebuję cię i pragnę, kocham cię, ale jednocześnie się boję.

– Ja też się boję.

Sarę wzruszyła szczerość Alfreda. Przypomniała sobie jego smutny, zimny pokój, jego samotność, ucieczkę od ludzi, od miłości i ciepła. Wiedziała, że od kilku lat jego życie wypełniały jedynie ból i nienawiść.

– Wiesz… Nie, to bez sensu, to zbyt trudne, głupie! – dodał zniecierpliwiony.

– Na pewno nie. Co chciałeś powiedzieć? Zagryzł wargi tak mocno, że aż pobielały.

– Boję się, by nie sprawić ci zawodu. Tak bardzo potrzebuję twojego ciepła. Sam jestem soplem lodu, któremu dotąd obce były ludzkie odczucia. Miłość do ciebie poraziła mnie z taką siłą! Boję się, że nie będę umiał hamować własnych emocji…

Sara przypatrywała mu się w zamyśleniu, a serce dudniło jej tak, że omal nie pękło.

– Myślę, że o to nie musisz się martwić. Znużony zamknął oczy.

– Cały wieczór chodziłem w tę i z powrotem po werandzie, wracałem, próbowałem zasnąć. Nie mam pojęcia, co robić. Brakuje mi sił, Saro!

Podniosła dłoń i delikatnie pogładziła go po policzku.

– To niełatwe dla nas obojga. Oboje czujemy się samotni i zagubieni. Nie jesteśmy pewni samych siebie i odpychamy się nawzajem, bojąc się ujawnić głębsze uczucia.

Usta Sary poczęły drżeć w strachu.

– Czy nie rozumiesz, że potrzebuję cię tak samo jak ty mnie? – Ujęła jego dłoń i położyła na swojej piersi. – Czy czujesz, jak bije mi serce? Jak bardzo tęsknię za tobą?

Sara zebrała całą odwagę, żeby wypowiedzieć te słowa. Wiedziała, że Alfred potrzebuje z jej strony aprobaty, by uporać się ze swymi problemami.

– Tak – powiedział cicho schrypniętym głosem. Wyczuł, że piersi Sary leciutko się naprężyły, a skóra drżała z rozkoszy, gdy jej dotykał.

Skuliła się niczym przestraszony szczeniak i uniosła koc, robiąc mu miejsce.

Podniecony, stęskniony, opadł w jej otwarte ramiona.

– Przytul mnie, mój kochany – szeptała – tak mocno, jak tylko potrafisz! Czuję się taka samotna!

Wzruszało ją, że ten z pozoru silny i chłodny mężczyzna szuka pociechy właśnie u niej. Sara przymknęła oczy, jęknęła cicho i ujęła jego głowę w dłonie.

– Alfredzie – mówiła mu do ucha już nie kryjąc uczuć. – Przecież ja cię kocham! Dopiero teraz wiem, co to znaczy kogoś kochać!

– Saro, dziecko! – uśmiechał się uszczęśliwiony, zaraz jednak dodał zawstydzony: – Nie byłem w stanie trzymać się swojej strony pokoju!

Wtedy Sara zrozumiała, jak silne jest uczucie, które nimi owładnęło. Już bez wahania dała się ponieść w cudowną krainę szczęścia.

Sara patrzyła teraz na hotel Sea Dragon z zupełnie innej perspektywy, z oddali, od strony oceanu. Siedziała, jak wielu rybaków przemierzających tę trasę dzień w dzień, w łódce z czerwonym, łopoczącym na wietrze żaglem. Słońce odbijało się oślepiającym światłem od taili wody, więc Sara dałaby wiele za przeciwsłoneczne okulary. Niestety, zapomniała o nich, a było już za późno, by po nie wracać.

Gdyby choć w części zdawała sobie sprawę z tego, jak niewygodne są katamarany, ze znacznie mniejszą gorliwością wpraszałaby się na tę wyprawę. Bez względu na warunki pragnęła jednak wszędzie towarzyszyć Alfredowi. Siedziała teraz obok niego na wąskich deszczułkach, skierowanych ku wysokiemu, wygiętemu pływakowi, utrzymującemu łódkę w równowadze. Dalej dno łodzi było tak wąskie, że Sebastian musiał ustawić stopy jedna za drugą, gdyż nie zmieściłyby się obok siebie. Młody policjant, przebrany za rybaka, stal w środkowej części lodzi i polewał wodą główny żagiel, by lepiej trzymał się go wiatr.

Już po krótkim czasie Sara odczuwała ból w tej części siedzenia, która spoczywała na wąskich, twardych deskach.

W obawie przed zbyt intensywnym słońcem włożyła bluzkę z długimi rękawami. Włosy ściągnęła gumką w koński ogon. Alfred także opuścił rękawy bluzy i rozkoszował się pięknem otoczenia, choć jego twarz zdradzała niepokój za każdym razem, gdy spoglądał w kierunku Chilaw. Niekiedy muskał dłonią rękę Sary, jakby chciał się upewnić, że dziewczyna rzeczywiście siedzi obok i że do niego należy. Kiedy patrzył na nią, oczy wyrażały taką miłość, że Sarę ze wzruszenia ściskało w gardle.

Przeżyli niezapomnianą noc. Duchowa bliskość, jakiej zaznali, była trudna do opisania słowami. Sara znalazłaby kilka siniaków po silnych uściskach Alfreda, a wargi paliły ją od długich, gorących pocałunków, ale te dolegliwości nie sprawiały jej najmniejszej przykrości. Czuła się po raz pierwszy w życiu naprawdę szczęśliwa. Wiedziała, że z jej twarzy niczym z książki można teraz wyczytać stan ducha.

Zapomniała o Helmucie, zapomniała o zadaniu, jakie im powierzono. Nie miała pojęcia, że coś jeszcze miało się wydarzyć w związku z turbinellą.

ROZDZIAŁ XII

Sara była zadowolona, że zabrała tabletki przeciwko morskiej chorobie. Wszystko bowiem wokół kiwało się i falowało.

Pistolet miejscowego policjanta spoczywał w foliowej torebce na dnie łodzi. Miał być użyty tylko w przypadku zagrożenia życia. Obaj Syngalezi kręcili mocno głowami niezadowoleni z obecności Sary, ale Alfred zapewnił ich, że będą trzymać się w takiej odległości od przestępcy, że ten z pewnością jej nie rozpozna. Mężczyźni zabrali trzy lornetki, więc Sara z góry mogła przewidzieć, kto będzie musiał obejść się bez tego przyrządu…

Helmuth wyruszył na wodę łodzią motorową i dlatego miał nad nimi dużą przewagę.

Tu się dopiero opalę, pomyślała Sara.

Policjant wskazał ręką kilka domów daleko przed nimi. To miasto Chilaw, obwieścił. Przepłynęli już spory kawałek drogi, zostawiając większość łodzi w tyle, niektóre kierowały się w przeciwną stronę, na otwarte wody. Tylko nieliczne sunęły w kierunku miasta.

Wkrótce dostrzegli motorówkę, którą Sebastian rozpoznał po kształcie i kolorze. Dryfowała daleko na morzu, ale nie widać było żadnych raf.

– W jaki sposób orientują się…? – zaczęła Sara. Sebastian wyjaśnił:

– Rybacy zawsze wiedzą, gdzie znajdują się płycizny. Rozpoznają głębokość po smaku wody, po jej temperaturze i zawartości soli. Nie oznaczamy miejsc, w których zarzucamy sieci, w ten sposób nikt ich nam nie skradnie.

Skandynawowie nie mogli wyjść z podziwu.

Na lśniących falach mijali wiele katamaranów i łodzi silnikowych, dlatego też gdy ich łódź podpłynęła, zarzucając cumę w odpowiedniej odległości od łódki Helmutha, nie budzili niczyjego zainteresowania.

Motorówka przypłynęła prawdopodobnie tuż przed nimi. Widać było, że znajdujący się na niej rybak dopiero co wynurzył się z wody; Kato Helmuth tymczasem wkładał kombinezon nurka.

– A gdzie on zdobył pełne wyposażenie? – dziwił się Alfred, obserwując motorówkę przez lornetkę.

Cała trójka wypatrywała, co dzieje się na tej łodzi. Sara zerkała z nadzieją na Alfreda licząc, że pozwoli jej popatrzeć choć przez chwilę przez lornetkę, ale on zdawał się tego nie zauważać.

– Kto to jest, co to za rybak? – pytał dalej Alfred. – Chodzi mi o jego styl życia, charakter?

– Myślę, że to porządny człowiek – odparł policjant.

Nieszczególnie bystry, na pewno nie stroni od mocnych trunków, ale z pewnością nie należy do przestępców. Przypuszczam, że nie wie, jakiego typa zabrał ze sobą do łodzi.

– Miejmy nadzieję, że nic złego mu się nie przytrafi – mruknął komisarz.

– Czy nie moglibyśmy podpłynąć trochę bliżej? – spytał miejscowy policjant, kręcąc się niecierpliwie.

– Nie wiem – Alfred spojrzał zakłopotany na Sarę. – Problem w tym, że dziewczynę nietrudno odróżnić.

Sebastian znalazł chustkę, którą zawiązał Sarze na głowie, chroniąc ją przed promieniami słonecznymi.

– Teraz panienkę trudno rozpoznać – rzekł i zwrócił się do Alfreda: – A ty, z twoją ciemną opalenizną, możesz z powodzeniem uchodzić za półkrwi Syngaleza. Ale koniecznie zdejmij koszulę.

Sara orientowała się, że miał na myśli pół Syngaleza, pół Europejczyka.

Alfred ściągnął koszulę. Rzeczywiście był bardzo mocno opalony, choć nie tak brązowy jak tutejsi mieszkańcy.

Podpłynęli bliżej. Helmuth był już gotowy do zejścia na dno. Usłyszeli plusk wody i Helmuth zniknął pod powierzchnią.

Nie pozostawał tam długo. Kiedy się wynurzył, wyglądał na rozzłoszczonego. Zdjął z pleców butlę z tlenem i ostrym głosem krzyknął coś do rybaka.

– Prawdopodobnie aparat do oddychania nie jest w porządku – uznał Alfred. – Widać, że mu się nie przyda.

– Podpłyniemy jeszcze bliżej.

Teraz nie potrzebowali już lornetek, by śledzić, co dzieje się na łodzi obok. Sarze polecili usadowić się tak, by jej jasna buzia nie rzucała się w oczy. A taka była dumna, że słońce ładnie ją opaliło! Czuła się obrażona. Mężczyźni udawali, że pilnie łowią ryby.