Później Alfred odprowadził Sarę do hotelu. Poprosił też, by obserwowano Helmutha, o ile by się pojawił. Sam udał się na lotnisko krajowe, aby wydać kolejne polecenia. Jeśli przestępca zechce opuścić Sri Lankę, należy mu to umożliwić, przekazując jednocześnie wiadomość o tym fakcie na kolejne lotniska, gdzie samolot będzie miał międzylądowania. Gdyby Helmuth chciał wysiąść, natychmiast go aresztować i powiadomić policję norweską.

Sara z trudem wracała do roli wczasowiczki. Tęskniła za Alfredem i była mocno zawiedziona, że nie chciał zabrać jej ze sobą.

Wracała właśnie z plaży, kiedy spotkała Lassego.

– Cześć, kolego! – zawołała. – Już jesteś?

– Tak, widzę, że i ty także – odpowiedział. – Przyjechaliśmy wczoraj, ale sądziłem, że wróciliście do domu.

– Nie. Nie zgadniesz, gdzie byliśmy i co widzieliśmy!

– Gdzie?

– Wybraliśmy się do Jaffny i widzieliśmy tam lewoskrętną turbinellę.

– Co takiego?! – zawołał zdumiony. Sara była dumna jak paw.

– Nie kłamię. To naprawdę niezapomniane przeżycie.

Ale dla ciebie też mam niespodziankę.

– A może przyjdziesz do nas i zobaczysz, co myśmy zdobyli? – zaproponował Lasse. – Mieszkamy na pierwszym piętrze, w pokoju numer trzydzieści pięć.

– Świetnie. Poczekaj chwilę, tylko wezmę paczuszkę dla ciebie.

Kiedy weszli do pokoju chłopca, jego tata nalewał sobie właśnie coś do picia. Sara została przedstawiona, po czym ojciec Lassego wycofał się dyskretnie na plażę, wymieniwszy z dziewczyną kilka żartobliwych uwag na jej temat.

Lasse przybrał przepraszającą minę.

– Nie może się od tego powstrzymać, ale jest w porządku. Chodź na balkon, tutaj gromadzę swoje skarby.

– Mam nadzieję, że takiej ci brak w zbiorach – powiedziała Sara, wręczając chłopcu podarunek.

– Nie ma sprawy, w razie czego mogę się wymienić na inną.

Lasse ucieszył się bardzo z prezentu Sary, gdyż rzeczywiście nie miał jeszcze takiego okazu. Potem gawędzili na temat przeróżnych skorupiaków i muszli, to znaczy Lasse mówił, a dziewczyna słuchała.

– Te tutaj – wskazał na kanciaste skorupki o pięknych żłobieniach – są śmiertelnie trujące.

Sara odruchowo cofnęła rękę.

– Nie, teraz nic ci się nie stanie – zaśmiał się. – Były groźne, kiedy mieszkało w nich zwierzę. Zawsze bardzo uważam na to, by nie zabrać muszli, w której jeszcze ktoś mieszka, zbieram wyłącznie puste. Nie mógłbym niszczyć żywych istot. Wracając do tych trujących: ich właściciele, czyli skorupiaki, strzelają zatrutym jadem, by się bronić, i nie ma na to lekarstwa. Ta trucizna jest śmiertelna – dodał ponuro. – A tu masz porcelanki, tamta z kolei przedstawia faktycznie sporą wartość.

Rozmawiali dalej. Sara musiała zdać dokładną relację o turbinelli, nie wspomniała naturalnie ani słowem o incydencie z Helmuthem. Tymczasem pojawił się ojciec Lassego i dalej sączył drinka, siedząc na balkonie. Przysłuchiwał się obojgu, kręcąc w zdumieniu głową, że ktoś może mieć podobnie niepoważne hobby.

W pewnej chwili Sara spostrzegła Alfreda i ogromnie się z tego ucieszyła. Stał przy wejściu obok jarzących się mocnym światłem latarni i rozglądał się po plaży.

– Alfred! Tu jestem! Na górze!

Odwrócił się w jej stronę i nagle jakby opuściły go wszelkie troski. Uszczęśliwiona tym Sara zbiegła na dół.

– Wystraszyłaś mnie nie na żarty – powiedział z wyrzutem. – Szukałem cię od piętnastu minut.

Opowiedziała, że była u Lassego i oglądała kolekcję jego muszli. Alfred z kolei poinformował Sarę, że sprawdził wszystkie hotele w Negombo, ale Helmuth w żadnym z nich nie mieszkał. Nie wyjechał również z kraju.

– Jutro wybiorę się do Kolombo i innych turystycznych miejscowości – dodał. – Ale teraz umieram z głodu, chodźmy więc coś przekąsić. Już dawno po obiedzie!

Dopiero teraz Sara zdała sobie sprawę, że minął prawie cały dzień, plaża opustoszała i powoli zaczęło się ściemniać.

– Coś takiego! W takim razie musiałam siedzieć u Lassego wiele godzin. Chyba zachowałam się nieelegancko.

– No wiesz, rano jeszcze byliśmy w Jaffnie, więc nic dziwnego, że dzień już się kończy. Zatraciłaś zupełnie poczucie czasu.

„Westchnęła.

– Och, taka jestem z siebie niezadowolona! Na nic się nie przydałam, Helmuth nadal jest na wolności, a my nawet nie wiemy, gdzie!

– Uratowałaś panu Paramanathanowi życie, a Helmuth nie dostał muszli w swoje ręce. Nie do ciebie należy obowiązek aresztowania go, zresztą nie stanie się to tutaj. Pamiętaj, że jesteś jedynie obserwatorem. Poza tym bardzo ładnie wyglądasz w tej kwiaciastej sukience – dodał niespodziewanie. – To mnie uspokaja.

– Jak to uspokaja?

– Ponieważ robisz wrażenie wyrośniętej dwunastolatki. Sara podrapała się po głowie. Czy tę wypowiedź można potraktować jak komplement? Nie była o tym przekonana. Propozycja zjedzenia posiłku okazała się jak najbardziej na miejscu. W ogrodzie hotelowym tuż koło werandy ustawiono długi stół z mnóstwem egzotycznych smakołyków, wspaniale udekorowany świeczkami i kwiatami. Goście czekali w długich kolejkach, by spróbować tutejszych przysmaków, a i Alfred, stojący tuż za Sarą, spoglądał tęsknie w kierunku pełnych półmisków.

– Czy myślisz, że znowu pojedzie do Jaffny?

– Nie, wykluczam taką ewentualność. Jeśli Helmuth tam się pojawi, zostanie od razu schwytany, aż tak głupi nie jest.

– Przepraszam, panie Elden… To był znajomy taksówkarz.

– Mam dla pana wiadomość… Alfred odszedł z kierowcą na bok.

– Tylko nie wpuszczaj nikogo na moje miejsce! – zawołał do Sary.

Gdy Alfred wrócił, dziewczyna szła już w kierunku ich stolika, zdenerwowana, czy zdoła utrzymać jednocześnie dwa talerze z nałożonymi wcześniej smakowitymi potrawami.

– No, udało się, oto twoja porcja. Co mówił kierowca?

– Helmuth mieszka u tego rybaka, który natrafiał kilkakrotnie na muszlę w okolicach Chilaw, chyba pamiętasz?

– Pewnie! Ale spójrz tu! Przyniosłam ci faszerowane chili. Jest bardzo ostre, więc pewnie popiecze cię w środku.

– Lubię ostre jedzenie – odparł z uśmiechem – ale w zupełności mi wystarczy jedna papryka, odłóż więc pozostałe. A to co? Masz jeszcze rybę? W takim razie poproszę. W końcu ustaliliśmy, że przywiezie tu wuja Victora, Sebastiana. Umieram z głodu.

Sara była zadowolona, że Alfred jest w dobrym nastroju, otwarty i przyjazny. Trzeba przyznać, że humor zmieniał mu się często.

– I co dalej? Co z rybakiem?

– Kato Helmuth ma prawdopodobnie zamiar udać się jutro z rana do Chilaw. Poprosiłem Sebastiana, żeby zabrał nas swoim katamaranem.

– Katamaranem! – wykrzyknęła uszczęśliwiona Sara, omal nie upuszczając talerza. – Zawsze marzyłam o tym, żeby choć raz popłynąć taką łodzią!

– Ty nie popłyniesz, moja panno! To zbyt niebezpieczne. Popłynę z jeszcze jednym policjantem. To miałem na myśli, mówiąc „my”.

Sara w jednej chwili umilkła i zaczęła bezmyślnie grzebać widelcem w nitkach zielonego makaronu na swoim talerzu.

– A co ty właściwie masz tam do roboty? Przecież nawet nie możesz go zaaresztować?

– Nie, ale chcę wiedzieć, co robi. Policjant, który popłynie ze mną, będzie uzbrojony. Chodzi o bezpieczeństwo rybaka. Nikt nie umie przewidzieć, co Helmuthowi strzeli do głowy. Przestań już, nie przejmuj się aż tak bardzo.

– A czy ty myślisz, że to dla mnie wielka frajda siedzieć tu cały dzień, kiedy ty przeżywasz przygody? – spytała obrażona. – Chcę być razem z tobą.

Popatrzył na Sarę. Na jej twarzy malowało się przygnębienie.

– Dostaniesz choroby morskiej.

– Wezmę tabletki.

– W katamaranie jest mało miejsca. Nie będziesz przecież siedzieć na dnie łódki.

Milczała demonstracyjnie.

– Saro, zrozum, że nie mogę cię zabrać. To nie zabawa!

– Miałeś być tylko obserwatorem. A poza tym poinformowano mnie, że Erik przyjechał tutaj i pytał się o mnie. Ma zamiar pojawić się znowu jutro. Pewnie był wściekły.

Troszeczkę mijała się z prawdą. Erik rzeczywiście zjawił się w hotelu Sea Dragon, ale nawet nie wspomniał, że wróci następnego dnia. Recepcjonista nazwał Sarę panią Elden i powiedział, że mieszka w dwuosobowym pokoju. Erik Brandt nie wyglądał na zadowolonego.

Alfred znowu popatrzył na Sarę.

– Niech ci będzie. To przesądza sprawę – odparł w końcu.

Sara uśmiechała się, triumfując w duchu.

Alfred miał wiele spraw do omówienia z przedstawicielami policji, z panem Sebastianem Fernando i innymi osobami. W tym czasie Sara ucięła sobie drzemkę. Chciała być wypoczęta przed jutrzejszą wyprawą.

Była uszczęśliwiona swoim małym zwycięstwem, obietnicą uczestnictwa w wyprawie, jaką otrzymała od Alfreda. Nie miała ochoty zostawać w hotelu sama, bez zajęcia, mimo że okolica była nadzwyczaj malownicza. Do idealnego obrazu czegoś jej jednak brakowało.

Powoli zapadała w sen, a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. W oddali słyszała cichy śpiew. W końcu całkiem usnęła.

Obudziła się, bo ktoś usiadł na brzegu jej łóżka. Przy posłaniu Alfreda paliła się lampka, ale on sam Alfred podwiązał w górze moskitierę i przyglądał się jej uważnie.

– Saro, ja już dłużej tego nie wytrzymam!

Jego twarz była pełna powagi, by nie rzec – desperacji. Oczy mu pociemniały.

– Czego nie możesz wytrzymać? Helmutha?

– Nie, ciebie. Próbowałem unikać cię w ostatnich dniach, ale ani na sekundę nie mogę przestać o tobie myśleć. Ale ty pewnie nie odwzajemniasz moich uczuć?

Zorientowała się, że chciał powiedzieć coś jeszcze, więc milczała. Po chwili spróbował od nowa:

– Zbyt długo żyłem w samotności, a ty jesteś taką cudowną, dobrą dziewczyną, jedyną, która miała dość cierpliwości, by znosić moje beznadziejne zachowanie. W dodatku jesteś taka śliczna i kobieca. Nie mam już sił, Saro!

Po tych słowach Sara spontanicznie objęła ramionami jego szyję, on zaś przyciągnął ją do siebie, przytulił najmocniej jak potrafił i westchnął głęboko. Wciąż jednak trzymał się w ryzach.