Po pogrzebie późnym popołudniem do Stornes zajechało wielu skostniałych z zimna ludzi. Mali czuła, że przemarzła do szpiku kości. Pierwsza wpadła do salonu, żeby sprawdzić, czy wszystko zostało przygotowane, jak należy, czy stoły są porządnie nakryte, zupa gotowa, ciasta naszykowa-ne na talerzach w chłodni, a kawa nastawiona. Ane i Ingeborg oraz dwie inne służące, wynajęte dodatkowo na tę okazję, uwijały się jak w ukropie, a ich policzki były czerwone jak ogień. Mali nie znalazła nic, co mogłaby poprawić.

– Dobra robota – powiedziała, zwracając się przede wszystkim do Ane i Ingeborg, ponieważ im zleciła odpowiedzialność za przygotowania do stypy. – Nawet Beret nie miałaby czego skrytykować. Dziękuję wam wszystkim. Na razie – dodała, bo dobrze zdawała sobie sprawę, że do końca dnia jeszcze daleko.

– Ale ty wyglądasz na całkiem przemarzniętą – zauważyła Ane i dotknęła jej lodowatych rąk. – Napij się przed obiadem gorącej kawy. Rozgrzejesz się.

Mali pokręciła przecząco głową, kiedy Ane podeszła do niej z filiżanką gorącego napoju.

– Nie teraz – rzuciła tylko. – Może później.

Po chwili pojawiła się w drzwiach, żeby witać przybyłych i wskazywać im miejsca przy stole. Duże miski z gorącą zupą już stały, a goście nie czekali na zaproszenie. Po ciszy, która towarzyszyła porannej ceremonii, nie pozostało ani śladu. Teraz wszyscy mówili jeden przez drugiego, jak gdyby chcieli jak najwięcej powiedzieć i jak gdyby uznali, że już wystarczająco długo oddawali zmarłemu należną mu cześć.

Mali stała z boku i przyglądała się im z pewnego rodzaju gorzkim zdumieniem. Jak mogą się tak zachowywać? Rozumiała, że ludzie dawno nie mieli nic w ustach, że są zmarznięci i głodni. Ale czy nie mogliby jeść w ciszy i z większą godnością?

Cicho wymknęła się z salonu i wyszła przed dom. Czuła, że potrzebuje kilku minut samotności, zanim wróci na przyjęcie i do towarzyszącego mu gwaru.

Norweską flagę wciągnięto na sam szczyt na znak, że Sivert spoczywa już w ziemi. Zimny wiatr zadął znad gór Stortind i zatrzepotał flagą. Mali przyglądała się temu bezwiednie, kiedy usłyszała za sobą, że ktoś otwiera drzwi. To gospodarz z Gjelstad, najwidoczniej wraca zza węgła po opróżnieniu pęcherza. Pewnie nawet mu nie przyszło do głowy, żeby w taki mróz pędzić do wychodka, pomyślała pogardliwie.

– A więc tu jesteś, kobieto, taka blada na dzióbku – odezwał się i spojrzał na nią szklistym wzrokiem.

Mali domyśliła się, że często pokrzepiał się, sięgając do tylnej kieszeni, nie tylko w drodze z cmentarza, ale i przed pogrzebem. Nawet w taki dzień nie mógł się powstrzymać od picia.

– No tak, Sivert był porządnym człowiekiem – dodał. -Nikt nie może o nim powiedzieć złego słowa. Ale dziwi mnie, że tak się smucisz z powodu śmierci teścia, może nawet bardziej, niż gdyby to twój stary podzielił jego los – zauważył zjadliwie, mrugając porozumiewawczo.

– Co ty możesz o tym wiedzieć! – rzuciła nagle Mali. -Co ci się roi w tej głowie, że mówisz coś takiego?

– Myślę swoje – odparł, a przez jego twarz przemknął pogardliwy uśmieszek. – A czy nie mam racji?

– Powiedziałeś przed chwilą, że Sivert był porządnym człowiekiem – zauważyła Mali. – Sądzę, że nikt nie będzie mógł powiedzieć tego o tobie, gdy wybije twoja godzina, Oddleivie Gjelstad!

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, a jego wzrok mógłby zabić.

– Ale mogę się domyślić, co będą mówić o tobie, Mali Stornes, tego dnia, gdy wybije twoja godzina – syknął szeptem.

Mali poczuła, jak dawny strach chwyta ją za gardło. Te jego niedopowiedzenia, ta niepewność, co miał na myśli. I co wiedział. Przede wszystkim, co wiedział.

– O to niech cię głowa nie boli – rzekła zimno. – Tego dnia już dawno będziesz martwy.

Po tych słowach odwróciła się gwałtownie i mocno zamknęła za sobą drzwi. Za mocno, pomyślała, w taki dzień nie trzaska się drzwiami.

Zrobiło się późno, zanim Mali tego wieczoru mogła pójść na górę się położyć. Musiała zapakować jedzenie, które zostało, żeby nic się nie zmarnowało. Nigdy nie wolno marnować jedzenia. Mięso i dwa ciasta dała matce, żeby zabrała je ze sobą do Buvika, gdzie następnego dnia wyprawiała wesele córki i z tego powodu wcześnie wyjechała.

Eli i bracia Mali również przybyli na cmentarz, ale od razu wrócili do domu. Mali nie miała o to pretensji. Ktoś musi przecież przygotować przyjęcie weselne.

– Przyjedziecie jutro z Johanem? – spytała matka, kiedy stały przy wyjściu i ubierały się. – Może to nie wypada?

– Ja przyjadę – odparła Mali. – Ale nie wiem, co zrobi Johan. Jeszcze nie zdążyliśmy o tym porozmawiać.

– Ale jeśli on uzna, że nie powinnaś… – zaczęła ostrożnie matka.

– Moja siostra wychodzi za mąż, więc na pewno przyjadę – przerwała jej Mali spokojnie. – Być może nie zabawię do końca, ale będę. Wiem, że Sivert bardzo by tego chciał -dodała.

– Margrethe też nie będzie mogła zostać długo – powiedziała matka. – Jeszcze karmi, a nie ma odwagi zabierać bliźniąt w taki mróz. Przyjdzie tylko na parę godzin. Może będziesz mogła się zabrać z nią i z Bengtem? Oczywiście, jeżeli Johan nie przyjedzie z tobą – dodała szybko.

– Zobaczymy jutro – odparła Mali.

Johan poszedł na górę wcześniej. Leżał już w łóżku, kiedy Mali przyszła do sypialni na poddaszu. Była tak zmęczona, że czuła ból w całym ciele. Podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Jej wzrok powędrował ku stodole, która teraz stała pusta. Sivert pożegnał swoje gospodarstwo na zawsze, pomyślała.

– Co tak późno? – spytał Johan i uniósł się na łokciu.

– Było dużo do zrobienia – odparła krótko i zdjęła suknię przez głowę.

– A po co masz służbę? – nie poddawał się. – Zapłaciłem dodatkowo za dwie dziewczyny do pomocy. Mogłaś im zostawić całą robotę.

– Teraz jednak ja za wszystko odpowiadam – odpowiedziała.

Wyjęła spinki z włosów, znalazła grzebień i zaczęła rozczesywać złociste kosmyki. Potem odłożyła grzebień i czubkami palców masowała skórę głowy. W skroniach łomotał nieznośny ból. Odrzuciła włosy do tyłu i podeszła do łóżka po koszulę.

– Nie wiem, czy o tym myślałeś, ale Eli wychodzi jutro za mąż – zaczęła, odwrócona do Johana plecami. – Pojedziesz ze mną do Buvika?

– Nie zamierzasz chyba iść na wesele dzień po tym, jak ojciec został złożony do grobu?

Poczuła na sobie jego spojrzenie.

– To nie wypada – dodał.

Nie wypada tak samo jak wzięcie jej siłą w dniu śmierci Siverta, pomyślała ze złością, ale nie powiedziała tego na głos.

– Gdyby to było wesele kogoś innego, nie poszłabym – rzekła. – Ale to moja siostra bierze ślub. Nie wydaje mi się, bym uczyniła coś złego, gdybym tam poszła na krótko. Życie musi się toczyć dalej. I nie sądzę, by twój ojciec miał coś przeciwko temu – dodała. – Zawsze patrzył na wszystko realnie i nie pamiętam, by kiedykolwiek zrobił coś dla ludzkiej opinii. Robił to, co sam uważał za słuszne.

Przez chwilę Johan leżał w milczeniu, obserwując w półmroku, jak Mali zdejmuje bieliznę i wkłada koszulę.

– Jeżeli przyjdziesz tu do mnie na chwilę, to może pojadę z tobą jutro – odezwał się nagle.

– Co powiedziałeś? – spytała tak cicho, że ledwie ją było słychać. – Myślisz, że jedna przysługa jest warta drugiej? Chyba nie wiesz, co mówisz!

Szybko wślizgnęła się do swojego łóżka i nakryła kołdrą aż na głowę, trzęsąc się i szczękając zębami ze złości.

– Chcę, żebyś tu do mnie przyszła – powtórzył Johan stanowczo.

– Nie – odpowiedziała Mali zimno. – Będziesz musiał tu przyjść i mnie wynieść, a nie uda ci się tego zrobić bezszelestnie, obiecuję ci. Jeżeli zatem nie masz za grosz respektu dla swojego ojca i chcesz wszcząć alarm w całym domu w dniu jego pogrzebu, to chodź tutaj. Tylko najpierw dobrze się zastanów – dodała. – Dobrze się zastanów, Johanie Stornes.

Johan syknął ze złości. Na moment Mali zmartwiała ze strachu, że wstaje, żeby ją wynieść z łóżka, ale po chwili zrobiło się cicho.

– Jesteś piekielną babą, Mali – rzekł. – Myślisz, że możesz rządzić wszystkimi i decydować o wszystkim, jak ci się żywnie spodoba. Ale zapamiętaj sobie: od dziś to ja i tylko ja jestem panem w tym domu. Od tej pory będzie tak, jak ja chcę, rozumiesz?

Mali nie odpowiedziała. Przytuliła się do Małego Siver-ta i wciągnęła zapach swego śpiącego dziecka. Podkradła nieco jego ciepła dla swoich zimnych jak lód, zesztywnia-łych członków.

Tak, dobrze zdawała sobie sprawę, że od tej pory jest tylko jeden pan w Stornes. Nie dwóch, jak było przez ostatnie pięć lat, odkąd tu mieszka. Lepszego z nich odprowadziła dziś do grobu.

ROZDZIAŁ 3

Kwiecień przyszedł wraz ze słońcem i bezchmurnym niebem, czysty niczym cud po długiej, mrocznej zimie. Kapało i ciekło z porośniętych mchem dachów, a jeśli ktoś nie uważał, mógł oberwać w głowę spadającymi płatami śniegu. Znowu okresowe strumyki z szumem rzeźbiły skalne zbocza i pluskały pod grubą warstwą śnieżnej pokrywy, która zaczynała pękać. Słońce przygrzewało przez szyby, a w podwiędłe kwiaty w oknach salonu wstępowało nowe życie.

Wydawało się, jakby wszystko stawało się prostsze wraz ze słońcem i ciepłem. Mali nuciła pod nosem, kiedy zbierała z łóżek koszule nocne, prześcieradła, ręczniki i bieliznę na wielkie pranie i bielenie. Skóry i narzuty służba wyniosła na dwór i rozwiesiła na sznurach; przy trzepaniu wypadało z nich niemało rozmaitego stworzenia. Mali od samego widoku swędziało całe ciało. Dom wymyto od podłogi po dach. Okna, które zaklinowały się podczas mroźnej zimy, ostrożnie wyważono i wpuszczono świeże powietrze. Tak jakby wywietrzono całe zło, które narosło zimą, i wpuszczono nową nadzieję na lepsze czasy.

Pewnego popołudnia Mali nagrzała w pralni wielki żelazny kocioł wody. W czasie zimy pod koniec każdego tygodnia regularnie się myła w misce, czego prawie nikt inny z domowników nie robił. Ale teraz wyciągnęła wielką balię.