– Może i tak – odparła tylko. – Ale Mali również pokazała, że jest niezwykle pracowita i dzielna. Trafiła nam się tu w Stornes niezła pani domu, co prawda, to prawda.

Mali oniemiała ze zdumienia. Własnym uszom nie wierzyła, że Beret zdobyła się, by powiedzieć tyle pochwał pod jej adresem przy służbie! A w dodatku Havard skłamał! Nigdy przy nim nie wyrażała się dobrze o teściowej, jak wszyscy inni wiedział, że matka Johana słynęła z ciętego języka i niechęci do synowej. Teraz zaś skłaniał Beret do mówienia rzeczy, których być może będzie żałowała, ale które trudno jej będzie później odwołać.

– Wie pani, wszystko układa się o wiele prościej, jeżeli tylko ludzie umieją ze sobą rozmawiać – zauważył i posłał Beret jeden ze swych jasnych, pełnych dobroci uśmiechów.

Beret spojrzała na niego trochę zakłopotana. Przez wiele lat właśnie to nie przychodziło jej i Mali najłatwiej. Ale po chwili przyznała mu rację. Co innego mogła zrobić? Mali spojrzała ostrożnie na Havarda. Puścił do niej oczko za plecami Siverta i uśmiechnął się. Odwzajemniła uśmiech i poczuła, jak ogarnia ją radość, jakiej dawno nie zaznała.

O tym, że życie w Stornes upływało przyjemniej, zadecydowała niewątpliwie obecność Havarda, ale i Mali odnalazła wewnętrzny spokój i wyzbyła się nieustannego lęku, co przyniesie kolejny dzień i kolejna noc. Kładła się spać bez strachu, zadowolona, że ma łóżko tylko dla siebie. Wprawdzie Sivert przychodził do niej w środku nocy, jak miał w zwyczaju od dnia śmierci taty, bo prześladowały go złe sny. Wślizgiwał się do matki drżący ze strachu ze swą ulubioną miękką ściereczką przy policzku. Teraz, kiedy Mali od nikogo nie była zależna i nie musiała się przed nikim tłumaczyć, przyjmowała go z radością. Przytulała synka do swego ciepłego, rosnącego brzucha i przemawiała do niego cicho i czule; często trwało to bardzo długo, zanim mocno zasnął. Wtedy Mali leżała jeszcze jakiś czas, przysłuchując się cichemu oddechowi dziecka. Była wdzięczna losowi. Co prawda zabrał jej Jo, ale zdążyła się oswoić z nieobecnością ukochanego. Przyznała, że marzenie o Jo było pragnieniem niemożliwego. Śmierć Johana zrównoważyła niemal stratę Jo, chociaż to grzech tak myśleć. W ciemne noce, kiedy leżała z Sivertem u swego boku, Mali czuła, że w pewnym sensie po raz drugi dostała życie w prezencie.

– Tata nie chciał, żebym z tobą spał – powiedział Sivert z poczuciem winy, kiedy któregoś ranka obudził się w łóżku matki. -Jestem już duży i powinienem spać w swojej sypialni.

– Ale każdy może mieć złe sny – tłumaczyła Mali i przytulała synka. – A wtedy nie powinien być sam, nieważne, czy jest duży, czy mały. Ja też nie lubię być sama, muszę ci się przyznać. Ale nie powiemy o tym nikomu – dodała i uśmiechnęła się. – To będzie nasza tajemnica, dobrze?

Sivert skinął poważnie, ale Mali dostrzegła ulgę w jego oczach. Uznała sprawę za rozwiązaną. Liczyła się z tym, że nocne wędrówki chłopca nie potrwają długo. Kiedy tylko znowu poczuje się bezpiecznie i nabierze dystansu do przykrych doświadczeń, na pewno znowu będzie przesypiał noc. Ale nie ma z tym pośpiechu.

Mali z Beret początkowo ustaliły, że nie muszą w tym roku uczestniczyć w bożonarodzeniowym przyjęciu. Właściwie to one powinny ugościć drugiego dnia świąt mieszkańców czterech dworów, ale kiedy Margrethe zaproponowała, że zaprosi wszystkich do Innstad, z radością przyjęły jej propozycję.

– Chyba powinnyśmy spotkać się z tymi ludźmi – stwierdziła Beret. – Jesteśmy im winne podziękowania. Wszyscy zachowali się wobec nas z wyjątkowym oddaniem, zarówno kiedy Johan tak nagle odszedł, jak i kiedy umarł Sivert.

Mali zaskoczyły słowa teściowej, ale nie odezwała się. Nie chciała samotnie siedzieć w Stornes pogrążona w żałobie, w każdym razie nie z powodu śmierci męża. Żałoba po stracie Jo ciągle niczym tępy ból odzywała się gdzieś w piersi, w połączeniu ze strachem i poczuciem winy. Ale o tym smutku nikt nie wiedział, nigdy go z nikim nie podzieli. Liczyła się z tym, że z czasem i po tym bólu pozostanie blade wspomnienie.

Myślała, że nigdy nie pogodzi się ze stratą Jo, ale teraz przekonała się, że żaden smutek nie trwa wiecznie i że sama stała się bardziej rzeczowa i trzeźwa, niż właściwie chciałaby przed sobą przyznać. Oczywiście nadal ciepło, z drżącym pożądaniem, miłością wspominała Jo i wiedziała, że zawsze tak będzie. Ale ta część życia należała do przeszłości. Śmierć zabrała marzenia i nadzieję, ale żywi muszą żyć dalej, choćby im było bardzo trudno. Mali sama zauważyła, że teraz najważniejsze dla niej są syn, gospodarstwo i przyszłość.

Zdarzało się, że leżała w nocy z ręką na wypukłym brzuchu i zastanawiała się, jak to drugie dziecko wpłynie na jej życie. Wtedy niepostrzeżenie pojawiał się strach, który nieprzyjemnym chłodem przebiegał po jej plecach. Ktoś, kto skrywa tak wielkie tajemnice jak ona, nigdy nie zazna całkowitego spokoju. Wiedziała o tym.

Havard nie chciał w drugi dzień świąt jechać z Mali i Beret do Innstad. Jeszcze nie w tym roku, jak sam powiedział, chociaż Beret nalegała, by im towarzyszył. Uważał, że mogłoby to wywołać plotki i podejrzenia, że lepiej urządził się w Stornes, niżby na to pozwalała jego pozycja.

– Ludzie i tak będą mieli o czym gadać w te święta -rzeki do Mali, kiedy spotkali się w korytarzu na poddaszu. -Już samo to, że zamieszkałem w Stornes, jest dla nich gorącą nowiną. Och, jakże są podejrzliwi, Mali! Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś wprost cię zapytał, czy my… – Urwał i odgarnął włosy. – Poza tym moja matka chciałaby, żebym wpadł do domu na kilka dni – dodał. – A w przyszłym tygodniu mogłybyście na przykład przyjechać do nas do Gjelstad ze świąteczną wizytą. Wtedy wróciłbym z wami do Stornes. Co o tym sądzisz?

– Chyba możemy się tak umówić – odparła Mali. – Skoro Beret uważa, że wypada nam iść w drugi dzień świąt na przyjęcie, to nie widzę powodów, dla których nie mogłybyśmy również odwiedzić was w Gjelstad. Mamy wobec twoich rodziców dług wdzięczności, że ci pozwolili u nas pracować.

– Mali, czy ty wiesz, ile ja mam lat? – spytał nagłe H‹ivard urażony. – Nie macie żadnego długu wdzięczności ani wobec mnie, ani wobec nikogo w Gjelstad. Już wystarczająco długo jestem dorosły, by samodzielnie podejmować decyzje, więc nie traktuj tego w ten sposób, że „wypożyczyłaś" mnie od kogokolwiek. Nikt nie może mnie „wypożyczyć", Mali. Zgodziłem się na pracę, której sam chciałem. I tak jest!

Mali zaczerwieniła się i spuściła wzrok.

– Nie to miałam na myśli – wyznała cicho. – I wiem, ile masz lat, bo jesteśmy prawie rówieśnikami. Ale i tak czuję wdzięczność, czy ci się to podoba, czy nie. Najbardziej za to, ile znaczysz dla mojego syna – dodała. – Przeżył ciężkie chwile, zanim Johan…

Urwała nagle i nerwowo skręcała w palcach brzeg fartucha. Za późno zorientowała się, że poruszyła niebezpieczny temat.

– Stało się coś szczególnego przed śmiercią Johana? -podchwycił Havard. – Coś, co nadal martwi Siverta?

– Nie, wcale nie – odparła Mali szybko. Zbyt szybko, niemal jednym tchem. – Ale wiesz, tyle się w tym czasie wydarzyło, zginął ten Cygan, który spadł w górach i…

– To ten sam, który kiedyś latem najął się u was do pracy, tak? Jak to się stało, że znalazł się z tobą na letnich pastwiskach?

Mali czuła, jak coś ściska ją w gardle, odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach.

– Pracował tu kilka tygodni któregoś lata – odpowiedziała zakłopotana. – Wszyscy w Stornes bardzo go polubili. Nie był razem ze mną na pastwiskach, tylko przyszedł z Johanem. Jego tabor zatrzymał się na kilka dni w naszej stodole, a on razem z Johanem wyruszył w góry szukać zagubionych owiec.

Zbyt późno uświadomiła sobie, że być może Sivert zdążył już opowiedzieć Havardowi o „myśliwym z gór", który przywędrował do nich na pastwiska, o tacie, który strasznie się zdenerwował i potem nie chciał go znać. Szybko jednak odrzuciła tę możliwość. Sivert nigdy nie wspominał o tej wyprawie, zdążyła to zauważyć. Tak jakby wyrzucił z pamięci owo przykre wspomnienie. Ukrył głęboko.

– Dziwne, że Johan nie zabrał na poszukiwania jednego ze swoich parobków – zauważył Havard. – Ale to nie moja sprawa.

– Racja – rzuciła Mali krótko. – To niczyja sprawa. Stało się, jak się stało. Tragiczny wypadek. Sivert… Jest taki czujny, zwraca uwagę na tyle rzeczy…

– Tak, im bardziej się mu przyglądam, tym bardziej wydaje się niepodobny do ojca – rzekł Havard. – Zarówno z wyglądu, jak i usposobienia. Jest taki łagodny i dobry, nie sposób go nie lubić. Pewnie ma to po matce – dodał cicho.

Mali nie odpowiedziała. Położyła rękę na poręczy i odwróciła się bokiem do Havarda. Jej wzrok wydawał się smutniejszy niż zwykle.

– Pozdrów wszystkich w domu – rzuciła krótko. – Zobaczymy się później.

Kłamstwa, kłamstwa, dudniło jej w uszach z każdym krokiem stawianym po schodach w dół. Czy nigdy nie przestanie kłamać? Ale tak już jest: jedno kłamstwo pociąga za sobą następne. Jest jak kula śniegowa, która im dłużej się toczy, im jest większa, tym trudniej nad nią zapanować. A jeśli kiedyś prawda ujrzy światło dzienne, pomyślała Mali i głęboko zaczerpnęła powietrza… Kiedy spotkają się prawda i kłamstwo, kłamstwo przegra, mawiała ciągle jej matka. Mali nigdy przedtem nie zastanawiała się nad tymi słowami. Ale teraz nagle uświadomiła sobie, jaka dosięgnie ją sprawiedliwość, kiedy to się stanie…

Drugiego dnia świąt, kiedy sanie ze Stornes zajechały na dziedziniec Innstad na popołudniową kawę, panowała słoneczna i bezwietrzna pogoda. Gości ze Stornes powitano spokojnie i godnie, jak przystało witać osoby w żałobie. Tylko Sivert z impetem wpadł na korytarz, a ponieważ miał buty mokre od śniegu, rozłożył się jak długi. Na świąteczne spotkania przybywało coraz więcej dzieci, gdyż co roku w każdym domu rodziły się następne.

Nie zawsze przyjeżdżali wszyscy mieszkańcy gospodarstwa. Najstarsi obawiali się wyjeżdżać, gdy było zimno, a poza tym męczyła ich taka chmara dzieciaków, pomyślała Mali. Z upływem lat młodzi wyprowadzali się i zakładali własne rodziny, lecz mimo to zawsze zbierało się dużo ludzi. Dzieci bardzo lubiły te spotkania, mimo że istniała między nimi pewna różnica wieku. Zwykle jednak wszystko nadzwyczaj dobrze się udawało. Najmniejsze nie brały udziału w zabawach, a starsze zajmowały się młodszymi. W ciągu takiego popołudnia i wieczora nie obyło się bez wrzasków, krzyku i płaczu, zwłaszcza gdy zbliżała się pora snu, a dzieci były bardziej zmęczone i mniej cierpliwe niż na co dzień. Lecz zwykle pomagały wtedy łakocie – orzechy, ciastka, cukierki, a nawet winogrona, jeśli któreś miało szczęście.