Orzechy, które trafiały na świąteczne stoły, wiele maluchów zbierało jesienią razem z rodzicami. Urządzano całe wyprawy do leszczynowych lasów. Ale na Boże Narodzenie podawano nie tylko orzechy z okolicznych drzew, fundowano sobie również orzechy włoskie i duże „orzechy hiszpańskie". Skorupy trzaskały w całym salonie, bo dzieciaki nie zwracały zbytniej uwagi, gdzie je rzucają. Te, które ściągnęły ciasne nowe buty, przekonały się, że nadepnięcie bosą stopą na ostrą skorupkę może być bardzo bolesne.

– A co się stało z Havardem Gjelstadem, który zamieszkał w Stornes? – spytała Lisbeth Oppstad i spojrzała na Mali. – Sądziłam, że przyjedzie tu dziś z wami.

– Nie, pojechał na święta do domu – odparła Mali spokojnie. – Mimo wszystko nie należy do naszej rodziny, więc nie bardzo wypada. Pracuje u nas jako doradca w Stornes…

– Tak, rozmawialiśmy o tym – odezwał się Olaus Innstad. – Nie sposób prowadzić duże gospodarstwo bez mężczyzny, który miałby o tym jako takie pojęcie. Wprawdzie jesteś niezwykłą kobietą, Mali, ale nawet dla ciebie istnieją pewne granice.

Mali nie odpowiedziała. Siedziała cicho i obracała w palcach kawałek ciasta. Nie lubiła, gdy wszyscy rozprawiali na jej temat i na nią patrzyli.

– Nie brak mężczyzn, którzy chcieliby zarządzać takim dworem, kiedy… kiedy gospodarz… – mówiła dalej Lisbeth, lecz nagle zaczerwieniła się i zamilkła.

– To prawda, masz rację, Lisbeth. A Stornes to też nie byle jaki dwór.

– Wiemy, jak to jest z tymi gorliwymi mężczyznami, którzy proponują swoje ręce do pracy i małżeństwo – zabrała głos Beret. – Myślę, że być może Mali chciała…

Na chwile w salonie zapadła cisza. Nawet dzieci zamilkły.

– Myślę, że wdowa ze Stornes nie odstrasza kandydatów – odezwała się Halldis.

– Ale Mali nie zamierza na razie ponownie wychodzić za mąż – tłumaczyła Beret. – Potrzebny był nam zatem odpowiedni mężczyzna, który mógłby przejąć odpowiedzialność za gospodarstwo. Wtedy pomyślałyśmy obie, że Havard Gjelstad najbardziej by się do tej pracy nadawał. My w Stornes znamy tę rodzinę od wielu lat. Havard jest najmłodszym z trzech synów, więc nie zabraknie w Gjelstad rąk do pracy. Myślę, że będzie dobrze – dodała i naciągnęła szal na ramiona. – Havard jest bardzo zdolny. Jest też towarzyski i miły – stwierdziła i upiła z filiżanki łyk kawy.

No to już wiedzą, pomyślała Mali, ale i tak pomyślą swoje. I mają prawo, a ona ani nie chce, ani nie może tego zmienić.

– To był dla was ciężki rok – zauważyła z troską Halldis Innstad i położyła dłoń na ramieniu Beret. – Straciłyście swoich mężów, ty i Mali. To nie do wiary. Zostałyście w Stornes bez gospodarza…

Beret pochyliła głowę i podniosła do oczu chusteczkę, którą wyjęła z rękawa sukni.

– Nie, Bóg nie oszczędza nikogo – westchnęła. – Ale my winni jesteśmy tym dwóm dzielnym, dobrym mężczyznom, którzy odeszli, jak najlepiej się starać i nie zmarnować ich pracy. Pośród tych wszystkich zmartwień spotkała nas też wielka radość: Mali wreszcie jest w ciąży. Przykro tylko, że Johan nie zobaczy tego dziecka. Tak długo na nie czekał -dodała, nie patrząc na Mali.

– Tak, słyszeliśmy o tym – przyznała pani Granvold i uśmiechnęła się. – Teraz i tak tego dłużej nie ukryjesz, Mali. Kiedy spodziewasz się rozwiązania?

– Gdzieś w marcu – odpowiedziała Mali niepewnie. Nie znała dokładnego terminu, ale już upłynęło trochę czasu, od kiedy poczuła pierwsze ruchy. Obliczyła więc, że musiała zajść w ciążę na początku lipca.

– W takim razie Margrethe i ja też mamy dla was nowinę – zawołał Bengt i położył rękę na ramieniu swej żony, która siedziała zarumieniona na sofie, trzymając na każdym ręku wystrojone bliźnięta. – Margrethe również spodziewa się dziecka i urodzi niedługo po tobie, Mali.

– Do licha!

W salonie zapadła kłopotliwa cisza. Mali spojrzała na siostrę i napotkała jej błyszczący, promienny wzrok. Uśmiechnęła się do niej, lecz jednocześnie poczuła bolesne ukłucie w sercu. To dla Margrethe za wcześnie, by znowu urodzić dziecko, pomyślała zaniepokojona. Po trudnym porodzie powinna odczekać co najmniej rok, żeby donosić i urodzić kolejne.

– Nie, jak to się skończy – roześmiała się Ragna Granvold załamana. – Zaroi się u was od dzieci. Ależ jesteście płodni!

– Nie wiem, jak to się dzieje – powiedział Bengt i uśmiechnął się, aż rozbłysły jego niebieskie oczy. – Ale Margrethe twierdzi, że jest w tym część mojej winy.

– No nie, naprawdę – roześmiała się Margrethe, uścisnęła męża za rękę i uśmiechnęła się do niego szeroko.

Kiedy Mali pomagała podawać do stołu, zatrzymała na krótką chwilę Margrethe.

– W którym jesteś miesiącu? – spytała i pogładziła siostrę po brzuchu.

– Urodzę w kwietniu – odparła Margrethe i uśmiechnęła się przepraszająco. – Wiem, że nie powinnam tak szybko po bliźniętach, ale stało się. Tym razem jednak zamówiłam tylko jedno – dodała.

Mali tylko skinęła, stawiając na półmisku roladę, kiełbasę i galaretkę.

– Nie podoba ci się to? – spytała Margrethe nieśmiało.

– Ależ skąd – odparła Mali i objęła siostrę. – Nic bardziej mnie nie cieszy, gdy widzę ciebie i Bengta takich szczęśliwych, nie myśl, że jest inaczej. Tylko trochę się martwię o twoje zdrowie. Ostatnio miałaś taki ciężki poród.

– To prawda, ale jestem młoda i silna – zapewniła Margrethe i uścisnęła Mali. – Czuję się dobrze. Oboje bardzo się cieszymy, Bengt i ja. Dzieci są błogosławieństwem.

Zgoda, pomyślała Mali, jeśli tylko nie wyczerpią wszystkich sil witalnych matki. Nic jednak na to nie wskazywało, kiedy przyglądała się Margrethe. Siostra wyglądała promiennie, miała rumiane policzki i była szczęśliwa. W blasku świec jej włosy lśniły, a oczy błyszczały. Należy chyba do tych, które i to zniosą, pomyślała Mali i przyjaźnie poklepała Margrethe po brzuchu.

– Jesteście beznadziejni, ty i Bengt – uśmiechnęła się.

Margrethe roześmiała się. Wzrokiem poszukała męża, który siedział z bliźniaczkami. Mali aż ścisnęło w dołku, kiedy zobaczyła, jak jej oczy zalśniły z miłości na widok Bengta.

– Jak można być innym przy takim mężczyźnie – szepnęła żartobliwie Mali do ucha, wzięła od niej półmisek i zaniosła na stół.

Pogoda nie zmieniała się. Zresztą przepowiedział to Olaus Innstad już drugiego dnia świąt. Znał wiele różnych znaków, z których potrafił odczytać pogodę. Podobnie jak inni chłopi. Zależni od pogody z czasem uczyli sieją przepowiadać, jedni lepiej i trafniej niż inni.

Olaus Innstad należał do najlepszych w tym względzie. Szczególnie uważnie obserwował księżyc i potrafił wiele z niego odczytać. Kiedy gospodarze z Innstad odprowadzali swych gości po udanym przyjęciu, Olaus zerknął w górę na ciemne zimowe niebo, na którym ponad górami Stortind widniał czysty żółtobiały rogalik księżyca, jak gdyby i on został umyty na święta.

– Spójrzcie tam – rzekł starzec i popatrzył w niebo, mrużąc oczy. – Księżyc jest zapalony od wschodu i przez czternaście dni będzie ładna pogoda.

– Skąd wiesz? – spytała Mali, która stała obok i również spojrzała w górę.

– Słyszałem kiedyś od ludzi, a i sam przez lata sprawdziłem. To, gdzie najpierw zobaczymy na niebie księżyc w pełni lub po nowiu, mówi nam, z której strony będzie nadchodzić pogoda przez najbliższe dwa tygodnie. Teraz widzisz cieniutki rogalik nad górami, „zapalony od wschodu", jak by powiedzieli starzy ludzie. To oznacza ładną pogodę, jaką mamy teraz. Gdybyśmy ujrzeli go na północy, byłoby zimno. Bardzo zimno o tej porze roku – dodał. – Pogoda nadejdzie z tej strony, gdzie księżyc jest zapalony, i na ogół utrzymuje się przez dwa tygodnie – powtórzył.

– Żeby tylko nie było burzy – szepnęła ze strachem Hall-dis, która przysłuchiwała się rozmowie. – Nie lubię burzy w lecie, ale zimą jest ponoć jeszcze gorzej. Słyszałam, że burza w zimie jest bardziej niebezpieczna.

– Nie wiem – odparł Olaus zamyślony. – Pewnie to dlatego, że zimą jest ciemniej i ostre światło błyskawicy i grzmoty burzy przewalającej się między górami nad fiordem wydają się straszniejsze. Ale teraz nam nie grozi.

Chyba tylko nieliczni lubią burzę, pomyślała Mali. Nie chodzi o to, że ludzie boją się samej burzy, ale obawiają się o swoje domy. Jeśli uderzy piorun i spowoduje pożar, są właściwie bezsilni. Nic nie zdziałają za pomocą kilku wiader wody, nawet jeśli znajdzie się wielu chętnych do pomocy.

– Przyjedź kiedyś do Stornes z Olausem – powiedziała Mali do Margrethe, kiedy obejmowała siostrę na pożegnanie. – Przejrzymy ubranka, które nam zostały.

– Jeśli tym razem będziesz miała dziewczynkę, pożyczę ci trochę rzeczy, żebyś ją mogła stroić – roześmiała się Margrethe. – Nawet jeśli ja też urodzę dziewczynkę. Jak wiesz, mamy teraz dwie!

Za wcześnie, pomyślała Mali znowu, kiedy klacz ruszyła do domu w ten cichy zimowy wieczór. Margrethe nie powinna znowu rodzić dziecka w tak krótkim czasie po bliźniaczkach. Bywa, że niektóre kobiety rodzą co roku, ale takie porody wyczerpują, wyniszczają nawet młode, silne dziewczęta. A kiedy człowiek jest osłabiony, może wdać się gruźlica. Choroba atakuje, gdy organizm nie ma siły się bronić, niezależnie od tego, czy jest stary, czy młody. Mali zadrżała i lepiej okryła skórami siebie i Siverta. Chłopiec zasnął przytulony do niej, najedzony, zarumieniony i zadowolony.

Mali denerwowała się przed spotkaniem z rodzicami Havarda. Obawiała się, że nie byli zachwyceni przeprowadzką syna do Stornes. Właściwie nie samą przeprowadzką, pomyślała, wszystko zależy od tego, co im powiedział o umowie, jaką z nim zawarła. Jeśli gospodarze z Gjelstad sądzili, że ślub najmłodszego syna jest tylko kwestią czasu, to tak czy owak mogli być zadowoleni. Trudno by mu było trafić na większy i wspanialszy dwór, chociaż ojciec wolałby pewnie, żeby wdową była inna kobieta.

Temat pojawił się już przy kawie i to za sprawą Beret.

– Jesteśmy tacy zadowoleni z Havarda – zaczęła. – Dobrze jest mieć przyjaciół, na których można liczyć w nieszczęściu. Gdyby nie wasz syn, który zgodził się przyjść nam z pomocą…