– Tak, ten chłopak potrafi pomóc przy tym i owym -przyznał Oddleiv Gjelstad i uśmiechnął się szeroko. – Prowadzenie gospodarstwa wyssał z mlekiem matki, a resztę odziedziczył po swoim ojcu – dodał ze złośliwym uśmiechem, sprośny i grubiański jak zwykle.

– Że ty zawsze musisz zachowywać się tak beznadziejnie – zauważył Havard i spojrzał na ojca. – Mówiłem wam, że tylko pracuję w Stornes, nic poza tym. Jeszcze nie wiem, jak długo tam zostanę, więc nie gadaj bzdur i nie rozpuszczaj plotek o czymś, co nie istnieje – dodał wzburzony.

Jak zwykle pani Gjelstad wtrąciła się szybko do dyskusji i sprowadziła rozmowę na inny temat, więc nie poruszano więcej kwestii pobytu Havarda w Stornes. Jednak kiedy Mali wychodziła za potrzebą, spotkała w korytarzu gospodarza.

– Wreszcie pozbyłaś się starego, jak tego chciałaś – syknął i spojrzał na nią. – Poza tym dziwi mnie, że znowu jesteś w ciąży, tak rzadko wpuszczałaś go do łóżka. W każdym razie bez walki – dodał z wymownym grymasem.

– To nie twoja sprawa – warknęła Mali, przerażona, że może Johan jednak mu coś wygadał. Nigdy przecież sam by tego nie zgadł, pomyślała i poczuła pulsujący szum w uszach.

– A właśnie, że moja, bo teraz upatrzyłaś sobie mojego syna. Czego od niego chcesz, wdowo ze Stornes? Jeżeli tylko chłopa ci trzeba, to musisz wiedzieć, że mój syn jest na to o wiele za dobry. Ale Stornes to nie najgorsze gospodarstwo, a skądże, więc jeśli dowiem się, że Havard znalazł sobie inną kobietę, to…

– Havard i ja mamy umowę – przerwała mu Mali. – Jeśli chcesz wiedzieć, co zawiera, spytaj po prostu swego syna, o ile w ogóle będzie chciał z tobą o tym rozmawiać. Jednak bardzo w to wątpię – skwitowała.

– Jesteś równie zarozumiała jak kiedyś – zauważył gospodarz z Gjelstad. – Równie pewna tego, że możesz zwabić każdego i robić, co zechcesz. Ale musisz wiedzieć, Mali, że nikt nie będzie się bawił kosztem mojego syna!

– Nigdy się nikim nie bawiłam – odparła Mali spokojnie. – To ty prowadzisz tę grę, zapomniałeś? Zapomniałeś o Kristine? Nie wiem, ile jest jeszcze takich dziewcząt, które wziąłeś siłą, ale i ze mną próbowałeś. Tylko ci nie wyszło, pamiętasz? I dlatego mnie tak nienawidzisz, bo nie dostałeś, czego chciałeś. Jeszcze jedno ci powiem: to, czego się dopuszczasz, to nie zabawa, ale po prostu gwałt. Bierzesz, co chcesz, ponieważ masz władzę. Gdybym sądziła, że twój syn odziedziczył po tobie cokolwiek, nigdy bym go nie wpuściła do Stornes!

Chciała przejść obok i wejść do salonu, ale złapał ją za ramię i przytrzymał.

– Być może wiem o tobie więcej, niż myślisz – syknął jej w twarz. – Johan dużo mi opowiadał. Wiem nawet więcej niż on. Twój mąż uważał, że jesteś zimna, ale tu się poważnie mylił, prawda, Mali Stornes? Jesteś gorąca jak otwarty ogień, bylebyś tylko dostała tego, kogo sama wybierzesz. Dlatego nie baw się moim synem! Nadaje się nie tylko do tego, by zaspokajać twoje żądze. Należy mu się jeszcze gospodarstwo, słyszysz?!

Mali nie zadała sobie trudu, by mu odpowiedzieć. Wyrwała się i poszła do salonu. Jednak wieczór miała zepsuty: nie mogła przestać myśleć o tym, co ten łotr mówił. Jak zawsze zastanawiała się, ile właściwie mógł wiedzieć. Jeżeli jednak czerpał informacje od Johana, to w takim razie nie miał pojęcia o Jo, pocieszała się w duchu.

Nagle, niczym wielka fala, ogarnął ją paraliżujący strach. Johan często pił do późnej nocy z gospodarzem z Gjelstad. Spotykał się z nim już po tym, jak zabił Jo w górach, kiedy poznał prawdę. Mali wstała, podeszła do wiadra i nabrała wody do szklanki. Trzymała ją w drżących dłoniach. Johan nie mógł się przed nikim wygadać! Mali przypomniała sobie, jak panicznie się bał, by nie wyszło na jaw, że karmił ladacznicę i cygańskiego bękarta, którego cały czas uważał za własnego syna. Nie, nawet w upojeniu alkoholowym nie zdradziłby czegoś takiego, przekonywała samą siebie.

– Źle się czujesz?

Ciepłe ręce Havarda ujęły Mali za ramiona. Chłopak odwrócił ją ku sobie i uważnie przyjrzał się jej zatroskany.

– Nie, ja… ja tylko trochę…

Popatrzyła na Havarda bezradna, poczuła nieodpartą potrzebę przytulenia się do niego, by móc czerpać jego ciepło i spokój, zapomnieć o wszystkim wokół. Jednak wciągnęła głęboko powietrze, wyprostowała się i wywinęła z jego ramion.

– Już dobrze – wyznała cicho.

Jednak wcale nie czuła się lepiej. To się nigdy nie skończy, pomyślała bezbarwnie, grzechy, które popełniła, będą prześladować ją i jej syna. Będą popychać ją od okopu do okopu, od kłamstwa do kłamstwa. Będą przez pokolenia prześladować wszystkich, w których płynie jej krew. Ponieważ wiedziała już, że grzech można odziedziczyć, niczym złą krew. Na tę myśl przebiegi ją dreszcz. Dla tych, którzy przyjdą po niej, nie ma odwrotu. To ona zapoczątkowała całą tę nędzę i nieszczęście. Brzemię wydało się nagle nie do udźwignięcia…

Anne-Lise Boge

  • 1
  • 32
  • 33
  • 34
  • 35
  • 36
  • 38