Odwrócił się do niej tyłem i zdjął frak. Rzuciła go na ławkę. Rye wyjął z kieszonki zegarek, odłożył go delikatnie, ona zaś niecierpliwie rozpięła mu guziki i zsunęła kamizelkę z ramion.

Sięgała właśnie do guzików koszuli, gdy stanowczo złapał ją za ręce.

– Po co ten pośpiech, kochanie? Nie nadążam za tobą. Powoli podniósł do ust najpierw jej lewą dłoń, potem prawą.

W jego oczach błysnęła niecierpliwość, która zadawała kłam słowom. Lekko powiódł językiem po wrażliwej skórze wewnątrz jej przedramion, gdzie błękitne żyły zdawały się napinać pod dotknięciem. Potem zaczął rozpinać rząd guziczków z przodu sukni, sięgający od szyi do wysokości bioder. Zsunął jej suknię z ramion. Oparła się o halki i tam pozostała, podczas gdy Rye delikatnie pocierał czubki uszu Laury, po czym powiódł palcami wzdłuż jej szyi do ramion, ściągając przy okazji ramiączka koszuli z kuszących krągłości.

Laura przymknęła oczy i wstrzymała oddech. Lekkie jak piórka muśnięcia przeszywały płonącymi strzałami jej ciało, zdawały się rozlewać w niej ciepłe pożądanie.

Zadrżała i otworzyła oczy. Rye patrzył na nią, doskonale widząc, co dzieje się ze świeżo poślubioną małżonką, gdy jego palce kreślą niewidzialny deseń na jej szyi, na ciepłej, miękkiej piersi, zatrzymując się w wycięciu koszuli. Laura jednym szarpnięciem rozwiązała wstążkę i koszula miękko spłynęła jej do pasa. Sięgnęła po jego dłonie i nakryła nimi piersi, lgnąc do niego z silą, która nie była w stanie ukoić bolesnego niepokoju ciała.

– Marzyłam o tym codziennie od sierpnia zeszłego roku – wyszeptała, odchylając głowę w tył. – Pocałuj mnie, miły, proszę.

Jego głowa nachyliła się, a wargi objęły białą półkulę piersi, unosząc ją, aż różowy czubek trafił wprost do ust. Rye possał go i delikatnie zacisnął na nim zęby. Laura jęknęła, chwyciła go za ramiona, odchylając się w tył. Kiedy rozkosz zaczęła graniczyć z bólem, rzuciła się w przód. Sutek wymknął się z ust Rye'a.

Rye jęknął, złapał ją za biodra i wcisnął twarz w jej pachnące ciało, znów zachłannie chwytając pierś, podczas gdy jego dłoń odnalazła guzik w talii i zdarła z niej wszystko – koszulę, pantalony, halki i sukienkę – tworząc biało – żółty stos u jej kostek.

– Usiądź. Zdejmę ci buty. Opadła miękko na stertę odzieży. Rye ukląkł przed nią i szybko rozluźnił sznurówki, zsunął but i pończochę.

– Druga – rozkazał niecierpliwie. Laura przesunęła pieszczotliwie bosą stopą po jego twardym udzie.

– Czy masz pojęcie, jak strasznie tego chciałam, kiedy trzymałeś mnie wtedy na fotelu?

Zaskoczony, podniósł głowę.

– Tego dnia, kiedy wyrzuciłaś mnie z domu?

– Tak – powiedziała i dodała zmysłowym szeptem: – Wieczorem w łóżku musiałam zaspokoić się sama.

Szczęka mu opadła, na oszołomionej twarzy odmalowało się niedowierzanie. But głucho stuknął o podłogę.

– Po pięciu latach wciąż mnie zaskakujesz – rzekł. Przewróciła się na bok i oparła na łokciu.

– Nie mów mi, że wielokrotnie nie robiłeś tego samego podczas rejsu – powiedziała, sięgając do guzików rozporka.

Rye uczynił to równocześnie, szczerząc do niej zęby.

– Nie zaprzeczę. Ale za każdym razem myślałem o tobie – niecierpliwym ruchem zdarł z siebie koszulę. – Nie sądzę, byś w przyszłości musiała się często do tego uciekać – jego uśmiech stał się jeszcze bardziej wyzywający.

– Och, mam nadzieję, że nie.

Rye klapnął na podłogę obok niej i zaczął ściągać buty. Jeden stawił mu opór. Rye zaklął pod nosem, ciągnąc z całej siły. Laura zaś podniosła się na kolana, złapała oba końce wciąż zwisającego mu z szyi krawata, przyciągnęła go do siebie i powiodła językiem wzdłuż jego brwi.

– Przeklęty but… – sapnął z wysiłkiem Rye, lecz w tej samej chwili but zsunął się z nogi. Rye chwycił za drugi. Pieściła jego twarz czubkiem wilgotnego języka, potem przygryzła jego górną wargę.

– Może ci pomóc? – mruknęła, skubiąc zębami bokobrody. Koniec języka wśliznął mu się do ucha.

Rye wydał zduszony okrzyk i przygniótł ją do szorstkiej podłogi, nie ściągając nawet do końca spodni. Pod nimi tłoki maszyny rytmicznie poruszały się w cylindrach, wprawiając w drżenie drewniany kadłub statku.

Biodra Rye'a zaczęły się poruszać w takt owej mechanicznej litanii, którą oboje słyszeli i wyraźnie czuli jej echo w swych ciałach.

Dostosowując się do rytmu maszyn Laura uniosła nogę, zahaczyła nią o pasek spodni i pociągnęła w dół, pieszcząc równocześnie stopą odsłaniane stopniowo udo. Sięgnął ręką do tyłu, żeby jej pomóc. Palce nóg Laury poruszały się w zagłębieniach pod jego kolanami.

Uwolniwszy się ze spodni, Rye wsparł się łokciami o podłogę i ujął jej głowę w kolebkę obu dłoni, pokrywając jej twarz tysiącem pocałunków.

– Kocham cię, Lauro… przez te wszystkie lata… kocham cię… – jego biodra wpasowały się w jej ciało.

Laura objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie.

– Rye… zawsze byłeś tylko ty… Kocham cię… Rye… – Jej wilgotne wargi zamknęły mu powieki, złożyły hołd policzkom i znów odnalazły najdroższe usta, poznając ich zapach, ich ciepło, ich słodycz zanim jeszcze zamknęły się one na jej wargach.

Rye uniósł się.

Ciało Laury wygięło się w łuk.

Wycelował.

Ona rozwarła się przed nim.

Utonął w niej.

Poddała mu się bez reszty.

Do niezliczonych, nieustających rytmów świata dodali jeszcze jeden.

Jej ciało otwarło się jak muszla ostrygi, a jego miękkie ciosy znalazły i podrażniły zawartą w niej perłę, cenny klejnot zmysłów, spuściły z uwięzi czarodziejską moc, która sprawiła, że kończyny Laury zapłonęły ogniem. Z równą siłą wychodziła naprzeciw każdemu jego pchnięciu i razem sięgnęli po nagrodę, na którą zasłużyli w czasie długiej, samotnej zimy.

Przyciągała ich miłość, lecz napędzała żądza tak wielka i zachłanna, jaka tylko może się mieścić w zdrowych ciałach. Laura obnażyła zęby, nieświadoma wyciągnęła ręce nad głowę i wparła je w drzwi kajuty, gdy eksplozja doznań wypełniła jej ciało. Po skórze przebiegały tysiące drobnych dreszczy podobnych falom, którymi lekka bryza marszczy taflę stawu.

Z krtani Rye'a dobył się głuchy pomruk. Uniósł ją wyżej, jego dłonie ujęły jej biodra, potężne mięśnie ramion napięły się tak mocno, jak szoty żagla w pełnym wietrze. Z niezrozumiałym okrzykiem pchnął po raz ostatni i zadygotał, włosy spadły mu na czoło, a palce zacisnęły się na jej biodrach, pozostawiając na nich dziesięć bezkrwistych pieczęci posiadania.

Potem jego ramiona rozluźniły się, oczy przymknęły, a otwarte usta spoczęły na jej ramieniu.

Pod pokładem nadal pulsował silnik. Nad nimi wciąż kołysała się latarnia. Rye leżał na Laurze, ciężki i bezwładny. Potarła dłonią jego mokre od potu ramię, żeby wyrwać go z letargu.

– Rye…

– Mhm?

– Rye… i tyle. Zawsze chciałam móc powiedzieć to… potem. Wciśnięte w jej ramię usta rozchyliły się, poczuła wilgotne muśnięcie języka.

– Laura Adela Dalton – rzekł. Uśmiechnęła się. Rzadko wymawiał jej drugie imię, bo Laura go nie lubiła. Ale w ustach jej męża przybrało nowe brzmienie, doskonale komponując się z nazwiskiem.

– Laura Adela Dalton – powtórzyła. – Już na zawsze. Leżeli leniwie, pogrążeni w zadumie. W końcu szorstkie deski zaczęły dawać się Laurze we znaki.

– Rye?

– Hm? – otworzył oczy.

– Podłoga jest tu twardsza niż w szopie Hardesty'ego. Z uśmiechem przekręcił się, wciągając ją na siebie.

– Ale sprawdza się znakomicie, nie sądzisz? Zarzuciła mu ramiona na szyję…

– Cudownie.

– Ty jesteś cudowna. Więcej niż cudowna. Jesteś… oszałamiająca.

– Raczej oszołomiona – zaśmiała się cicho. – Zdaje się, że odgniotłeś mi kość ogonową.

Zaśmiał się, roztarł jej posiniaczoną pupę i ostrzegł:

– Lepiej zacznij się do tego przyzwyczajać. Rzuciła mu łobuzerskie spojrzenie.

– Jak myślisz, dlaczego zabrałam tyle lanoliny? Zęby Rye'a błysnęły bielą. Zachichotał z uznaniem.

– Trzymaj się, znajdziemy wygodniejsze miejsce – złapał ją za pośladki, a ona oplotła nogi wokół jego bioder. Rye dźwignął się na nogi i podszedł do koi. – Ściągnij koc – mruknął, całując ją w brodę.

Pochyliła się w bok, żeby wykonać polecenie, ale nagle jej oczy rozszerzyły się ze strachu.

– Rye! Upadniemy!

– I o to właśnie chodzi.

– Rye! Rye cofnął się ku niższej koi i padł, pociągając ją za sobą. Na nieszczęście kiedy się wyprostował, zabrakło mu miejsca na nogi. Podciągnął ją i przewrócił się na bok.

– Kiedy dotrzemy do Michigan, zrobię dla nas największe łóżko, jakie w życiu widziałaś.

Przytuliła się do niego, zakopując nos w łatce złotych włosów na piersi.

– Mnie i to wystarczy.

– Nie, musimy mieć wielkie łoże, żeby w niedzielę rano pomieściły się w nim wszystkie nasze dzieci.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Jakie dzieci?

– Te, które będziemy mieć – powiódł dłonią po jej gładkim pośladku. – Ponieważ zamierzam robić to z tobą bardzo często, spodziewam się, że w krótkim czasie będzie ich gromadka.

– A czy ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia? Pocałował ją w czubek nosa, potem w miejsce nad górną wargą, wreszcie w usta.

– Jeśli tego nie lubisz, powiedz „nie”. Zważywszy jednak, jaki pokaz dałaś przed chwilą na podłodze, lepiej od razu zacznij dziergać kaftaniki.

– Pokaz! – Szturchnęła go w ramię. – Nie dawałam żadnego… Zamknął jej usta pocałunkiem. Uśmiechał się, mruczał, chuchał na nią ciepło.

– Mmmm… brykałaś jak dziki mustang, sama przyznaj. Już myślałem, że będę cię musiał zakneblować, żebyś nie gorszyła mojego ojca i Josha.

– Ja brykałam!… A ty nie?

– Masz rację, sam czułem się trochę jak ogier. Przytulił ją, ona mocno ścisnęła go nogami i zaśmiali się razem.

Gdy znów zamilkli, leżeli spleceni, nasłuchując stukotu maszyny, swych oddechów i trzeszczenia drewna. Światło latarni padło na twarz Rye'a, wyławiając z półmroku jego czoło, krzaczaste bokobrody, małżowinę uszną, usta. Serce Laury od nowa wezbrało miłością. Powiodła palcem po jego górnej wardze, patrząc na niego czule.