– Nie.

Zapadła cisza. Wytarła nos i oczy i spojrzała na niego wyzywająco.

– Miło, że pan o to pyta, ale czuję się doskonale. Pokiwał wyrozumiale głową.

– Naszły panią po prostu czarne myśli? – Przyjrzał jej się uważnie. – Dlaczego nie chce pani, żebyśmy zawiadomili rodzinę? Przecież z pewnością ktoś się o panią niepokoi?

Ktoś się niepokoi! Uśmiechnęła się z goryczą. Z pewnością. Cała rodzina rozmyśla z przerażeniem, co jeszcze zmaluję, żeby zhańbić nazwisko znanego profesora Elissa i jego synów, którzy robią właśnie wspaniałe kariery.

Nagle przed oczami stanęła jej matka. Ona z pewnością się o mnie niepokoi, pomyślała. Ale oczywiście nie przyzna się do tego przy ojcu. Westchnęła i pokręciła przecząco głową.

– Jestem zupełnie samodzielna.

– Z własnymi źródłami dochodu – przytaknął z uśmiechem.

– W każdym razie jestem z pewnością niezależna.

– Czy ma pani jakieś kłopoty finansowe?

– Nie.

– Naprawdę?

Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Dlaczego czuje się przy nim tak, jakby była nieznośnym dzieckiem, które obawia się reprymendy?

– Pan wybaczy, ale to moja sprawa – odparła szorstko. -I niech mnie pan już zostawi!

Czuła, że jest nieuprzejma i niesprawiedliwa, ale cóż jej innego pozostało? Dlaczego po każdej jego wizycie ma ochotę ukryć twarz w poduszce i głośno płakać sama nad sobą? Także i teraz, gdy tylko wyszedł, nie stać jej było na nic innego.

– Co to? Płaczesz?

To Maggie przyniosła jej filiżankę gorącej czekolady. Zmusiła się do uśmiechu i uniosła nieco na łóżku. Z przyjemnością przełknęła pierwszy łyk.

– Od kiedy to siostra przełożona przynosi chorym kolację?

– To nie jest przecież kolacja – rzekła Maggie, pokazując głową na łóżko w kącie pokoju, które obsiedli goście drugiej pacjentki. – Do wszystkich ktoś przychodzi, tylko ty jesteś sama i doktor Kinnane najwyraźniej pomyślał, że musisz się przy kimś wypłakać. – Przysunęła krzesło do łóżka Cari, przyglądając jej się badawczo. – Czasem nie wystarcza nawet najbardziej życzliwy lekarz… No to mów, co ci tam leży na sercu – dodała po chwili.

– Ja… wcale…

– Pewnie się zastanawiasz, co z sobą zrobisz, gdy wyjdziesz ze szpitala? – dociekała Maggie.

– Sama nie wiem. Nie myślałam o tym – skłamała.

– Czy wybierasz się do Perth?

– Będę musiała zaczekać, aż dostanę pieniądze za samochód.

– A z czego do tej pory żyłaś?

– Z różnych dorywczych prac – odparła Cari. – Byłam kelnerką, sprzątałam. Brałam wszystko, co popadnie, żeby przedłużyć pobyt.

– Ale dlaczego chcesz tu zostać?

– Bo, najprościej mówiąc, nie chcę wracać do domu – wyrwało jej się.

– Dlaczego? – Maggie była nieubłagana. Cari dostrzegła jej ciepłe, życzliwe spojrzenie.

– Bo nie umiem się jeszcze pogodzić z pewnymi rzeczami

– Z ludźmi?

– Tak, ale też i z pewnymi sprawami.

Zapadła ciągnąca siew nieskończoność cisza. Przez chwilę Cari spodziewała się dalszych pytań, ale wiedziała w gruncie j rzeczy, że Maggie jest zbyt delikatna, by dręczyć ją dalej.

– Jeżeli nie wiesz, co robić, zanim wyzdrowiejesz, chętniej ci pomogę – zaproponowała, wstając i biorąc od Cari po filiżankę. – Mój mąż Jock prowadzi owczarnię. Nasz znajduje się cztery kilometry od miasta. Byłoby nam ba miło, gdybyś u nas zamieszkała. Jeżeli oczywiście wytrzymasz z dwoma małymi chłopcami i najprzeróżniejszymi zwierzętami.

– Dziękuję, ale przecież nie mogę cię narażać…

– Na kłopoty? Kiedy to żaden kłopot. Uwielbiamy tym towarzystwo; tak mało przecież ludzi widujemy.

– No, jeżeli tak… – odparła Cari z uśmiechem, czując przy tym, jak spadł jej wielki kamień z serca.

– Bardzo się cieszę – rzekła Maggie, dotykając delikatnie głowy Cari. – A teraz może zajmiemy się twoimi włosami? Co ty na to? Przyniosę miskę z wodą.

– Myślałam, że trzeba je będzie zupełnie obciąć – powiedziała, przerażona myślą o rozplątywaniu zlepionych krwią pasemek.

– Dajże spokój! – zawołała Maggie. – Szkoda by było takich ślicznych włosów.

Godzinę później Cari wyglądała zupełnie inaczej. Była bardzo zmęczona, ale jej włosy lśniły jak niegdyś, okalając twarz złocistą aureolą.

– No, to rozumiem. – Maggie cofnęła się krok, by podziwiać swoje dzieło. – Nie pozbieram się teraz wprawdzie z moją robotą, ale warto było!

– Dziękuję – szepnęła Cari. – Naprawdę bardzo dziękuję – powtórzyła, walcząc ze zmęczeniem, które ogarnęło ją z nieprzepartą siłą.

Gdy zapadała już w sen, pojawił się przy jej łóżku Blair Kinnane, który robił wieczorny obchód. Wyczuła jego obecność, ale nie miała siły, by otworzyć szerzej oczy. Sądziła, że odezwie się do niej, że obejrzy jej kartę, on tymczasem stał nieruchomo, przyglądając się jej twarzy i włosom rozsypanym na poduszce. Przez chwilę widziała go spod półprzymkniętych powiek, a potem zamknęła oczy i zapadła w sen.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Obudziła się wypoczęta i wyspana. Ból powoli mijał. Odwróciła się, by spojrzeć w okno. Promienie porannego słońca zaglądały do środka i padały na kołdrę, rysując na niej delikatne wzorki. Po raz pierwszy od roku czuła się znakomicie.

Niespodziewanie stanął jej przed oczami Blair Kinnane. Gdy zasypiała wieczorem, stał i długo się w nią wpatrywał…

Nie! To wcale nie dlatego! – pomyślała. Była przecież u mnie Maggie. Jest dla mnie taka dobra. Nareszcie mam przyjaciółkę! I skorzystam z jej zaproszenia. Może tam być całkiem fajnie – na takiej farmie, gdzieś na odludziu. Z pewnością im się na coś przydam. Nie będę przecież siedziała z założonymi rękami.

A więc mam jeszcze miesiąc przed sobą! Przez miesiąc jeszcze nie będę musiała podejmować żadnych decyzji, pomyślała z radością.

Szpital powoli się budził. Dobiegały czyjeś głosy, słychać było kroki. Nadszedł czas na mycie i śniadanie. Blair pojawił się w chwili, gdy kończyła jeść. Uśmiechnął się do niej, a ona poczuła, jak zabiło jej serce. Co się ze mną dzieje? – pomyślała ze złością. Co ja widzę w tym człowieku?

– Jak się pani dziś czuje? – spytał oficjalnym tonem.

– Doskonale – odparła, usiłując za wszelką cenę odpędzić od siebie obraz, który stawał jej ciągle przed oczami.

Pokój spowity w mroku i Blair Kinnane, który nie może oderwać od niej oczu. Musiało mi się to wszystko przywidzieć, myślała. A może był to tylko sen? Marzenie senne, człowieka, który rozpaczliwie pragnie przestać być samotnym, który potrzebuje… Czego potrzebuje? Była zła na siebie, że przyznaje się do swej słabości. Przecież ja nikogo i niczego nie potrzebuję!

– To prawda. – Pokiwał głową. – Jest pani w znacznie lepszej formie. Nadszedł czas, żeby spróbowała pani pochodzić trochę z balkonikiem.

– Chętnie – ucieszyła się. – Im szybciej się zacznę ruszać, tym lepiej. Proszę tylko nie myśleć, że mi źle w tym szpitalu.

– Ale w domu przecież najlepiej – odparł z uśmiechem. – Czy załatwić pani podróż do Perth, kiedy panią stąd wypiszemy?

Uśmiech zniknął z jej twarzy. Odczuła znowu, że pragnął, by odjechała stąd możliwie najszybciej.

– Nie pozbędzie się mnie pan tak łatwo – oznajmiła. -Siostra przełożona zaproponowała, żebym zamieszkała u niej, dopóki nie będę mogła prowadzić samochodu.

– Mogłem się tego domyślić. – Spojrzała na niego pytającym wzrokiem. – Siostra przełożona ma dobre serce – wyjaśnił.

– Wydaje mi się, że pan tego nie pochwala.

– Nic podobnego przecież nie powiedziałem!

– Nie musi pan mówić…

Przyjrzał jej się uważnie, a potem wyszedł bez słowa.

Zacisnęła wargi, choć miała ogromną ochotę pokazać mu język. Maggie miała wolne i Cari brak było jej obecności. Dyżur sprawowała Liz McKinley, pielęgniarka, która towarzyszyła Blairowi podczas lotu. Stanowiła ona przeciwieństwo Maggie. Była zimna, opanowana i nie uznawała żadnych przyjacielskich pogawędek. Pielęgniarki, które zatrzymywały się przy łóżku Cari, aby z nią porozmawiać, pouczane były o czekających obowiązkach.

Liz była młodą, pełną życia, atrakcyjną dziewczyną. Już po kilku dniach Cari zorientowała się, że zagięła ona parol na Blaira Kinnane'a. Wystarczyło tylko dobrze słuchać, a po krótkim czasie wiadomo było, co się dzieje w całym szpitalu.

Centralnym punktem był pokój radiooperatora. Przez radio nie tylko udzielano porad, lecz także odpowiadano na nagłe wezwania pacjentów. Z samego głosu radiooperatora, gdy wzywał Blaira lub Roda, można się było zorientować, jak pilne jest wezwanie.

W odległych przychodniach sprawowane były stałe dyżury. Tego właśnie ranka Cari usłyszała, jak Blair przygotowywał się z jedną z pielęgniarek do odwiedzin w przychodni odległej o sto kilometrów na wschód. Ponieważ nie było tam dróg, wybierali się samolotem.

Po ich wyjściu szpitalem zarządzał Rod i od razu wszyscy zaczęli pracować na wolniejszych obrotach. Teraz wszystko jest jasne, pomyślała Cari. Rod nie należy najwyraźniej do ludzi, którzy lubią się przepracowywać lub zmuszać innych do nadmiernego wysiłku.

Wkrótce po wyjeździe Blaira przyszła do Cari Liz i jedna z młodszych pielęgniarek z balkonikiem.

– Doktor Kinnane chce, żeby zaczęła pani chodzić – rzuciła krótko Liz. – A to jest balkonik.

Liz McKinley traktuje ją jak dziecko! I to w dodatku mało inteligentne. Z trudem pohamowała się, by nie powiedzieć jej czegoś złośliwego.

Czekała ją prawdziwa męczarnia. Próbowała stanąć na nogach, mając po obu stronach pielęgniarki. Od razu zakręciło jej się w głowie i przeszył ją gwałtowny ból. Zmusiła się do przejścia paru kroków, dotarła do drzwi, a potem z powrotem do łóżka i gdy się już położyła, blada i spocona, miała ochotę rozpłakać się z bólu.

– Po południu spróbujemy jeszcze raz! – oznajmiła Liz, zostawiając balkonik przy łóżku, jakby chciała, by przypominał Cari, co ją czeka za kilka godzin.

– Czy dać ci środek przeciwbólowy? – spytał serdecznie Rod, gdy odwiedził ją kilka minut później.