– Dziękuję za radę – mruknęła przez zaciśnięte zęby. -Niepotrzebna mi pana pomoc.

Wzruszył ramionami. Cóż jeszcze mógł zrobić?

– Iścimy – powiedział do pilota.

Podniosła się dopiero wtedy, gdy głos silników ucichł zupełnie. Zakryła twarz rękami i wybuchnęła płaczem. Czuła się upokorzona, zła i bardzo zmęczona. Zanim się spakowała, zapadła noc. Z trudem przełknęła parę ciasteczek, a potem przygotowała sobie kilka kubków mocnej kawy. Wiedziała, że przez następne parę godzin musi być zupełnie przytomna i wypoczęta.

Dopiero potem usiadła za kierownicą…

Powoli uspokajała się. Było jej nawet trochę głupio, że się tak zachowała. Doktor Kinnane miał przecież rację, pomyślała. A w dodatku lądował po ciemku, żeby tylko sprawdzić, czy ktoś nie potrzebuje pomocy…

Nie czuła się już tak samotna jak przedtem. Przypomniały jej się oczy Blaira Kinnane'a… Ten człowiek naprawdę troszczy się o innych. Dawno nie spotkała podobnego lekarza.

Droga była nieco lepsza, nie miała jednak żadnej szansy, by dotrzeć dziś do Slatey Creek. Marzyła tylko, aby wyjechać z terenów należących do aborygenów. Ile by teraz dała za to, żeby móc posłuchać lokalnego radia! Na tym odludziu trzeba jednak było zrezygnować z podobnych przyjemności. Poszukała więc tylko kasety.

Odetchnęła z ulgą, bo kangurów nie było na razie widać. Może te wszystkie ostrzeżenia były przesadzone? Widziała przed sobą jedynie ciągnącą się w nieskończoność pustynię. Włożyła kasetę, nacisnęła przycisk i samochód napełni się melodiami z jazzowego koncertu, na którym była przed laty. Dodała gazu.

Nie wiadomo, jak i kiedy na drodze pojawił się kangur.

Gorączkowo poszukała nogą hamulca i próbowała skręcić.

Zderzenie z ogromnym zwierzęciem było jednak nieuniknione. Samochód przechylił się niebezpiecznie na bok, a potem uderzył w kangura i wjechał bocznymi kołami w miękki piasek pobocza. Przechylił się ponownie, koła, które zostały na jezdni, oderwały się od powierzchni drogi, i przewrócił się na bok.

ROZDZIAŁ DRUGI

Powoli odzyskiwała przytomność.

Przez chwilę zdawało jej się, że siedzi, jak przed lary, na sali koncertowej i słucha swej ulubionej piosenki „Misty". Znajomy głos kobiecy wypełniał ciszę nocną, wspaniała muzyka kazała zapomnieć o otaczającym świecie…

Nagle przeszył ją straszny ból w nogach, z ust jej wyrwał się przeraźliwy jęk. Nie było przy niej jednak nikogo, kto by na ten krzyk mógł zareagować. Starała się zebrać myśli, przypomnieć sobie kolejność wydarzeń. Samochód leży przewrócony na bok, a ona znajduje się w środku, półleżąc na fotelu, przygnieciona kierownicą.

Wokół była noc.

Nie miała pojęcia, jak długo już tak leży. Muzyka rozbrzmiewała nadal. Teraz zaczęła grać jazzowa orkiestra. Było to nie do wytrzymania, hałas zdawał się rozsadzać wnętrze samochodu. Uniosła się nieco, aby wyłączyć taśmę. Krzyknęła z bólu, ale zdołała nacisnąć przycisk. Muzyka ucichła i zapadła przejmująca cisza, czasem tylko zakłócana odgłosami pustyni.

Tępy ból rozsadzał jej głowę. Dotknęła włosów i zaraz cofnęła rękę. Palce mokre były od krwi, która wolno ściekała po twarzy.

Znalazła się w pułapce.

Co robić? Muszę się przecież stąd wydostać! – myślała gorączkowo. W żaden sposób nie udało jej się odepchnąć od siebie kierownicy, złapała więc za nią, próbując unieść się nieco do góry. Udało się; wkrótce jednak musiała dać za wygraną, ból był bowiem nie do zniesienia. Głowa bolała ją coraz bardziej, zrobiło jej się ciemno przed oczami i po raz drugi tej nocy straciła przytomność.

Odzyskiwała ją kilkakrotnie, a tymczasem minęła noc i zaczęło świtać. A potem wzeszło słońce i w samochodzie zapanował nieznośny upał. Zaczęło ją dręczyć pragnienie. Gdy odzyskiwała przytomność, na próżno próbowała dosięgnąć butelki z wodą. Każdy ruch powodował przenikliwy ból. Czuła się zupełnie bezradna i opuszczona.

Dlaczego na jednego człowieka spadają wszystkie nieszczęścia naraz? – myślała z goryczą. Zaczęto się od procesu, który zakończył jej karierę lekarza. Potem odszedł Harvey, a teraz ten wypadek.

– Czy nie jest tego trochę za dużo? – szepnęła z rozpaczą.

– Lepiej by chyba było, żebym się zabiła. Umrę pewnie i tak, w tym upale i bez wody…

Wkrótce stało się to wszystko nie do zniesienia. Mijały godziny, słońce paliło niemiłosiernie, pragnienie wysuszyło jej usta, a ból wzmagał się z każdą chwilą. Coraz częściej traciła przytomność, a gdy ją odzyskiwała, dręczył ją paniczny lęk.

Aż w końcu jak przez mgłę zobaczyła sylwetkę Błąka Kinnane'a, a za nim samolot z insygniami pogotowia lotniczego i ten obraz, choć daleki i niewyraźny, nie zniknął już sprzed jej oczu.

– Na pewno tu za chwilę przyleci – szepnęła do siebie i świadomość ta napełniła otuchą jej serce. – Zaraz przyleci – powtarzała raz po raz.

I rzeczywiście. Z oddali dało się słyszeć cichy szum, a potem już zupełnie wyraźny warkot samolotu, potężniejący z każdą chwilą. Gdy samolot wylądował, zrobiło się na chwilę cicho, a zaraz potem usłyszała odgłos kroków i podniesione głosy. Ktoś otworzył drzwiczki samochodu i Cari zobaczyła nad sobą szare oczy Blaira Kinnane'a.

– Wiedziałam, że pan przyleci – szepnęła.


Niewiele pamiętała z tego, co działo się potem. Po zastrzykach znieczulających, które od razu dostała, była zupełnie oszołomiona. Wiedziała tylko, że wyciągnięcie jej z wraku samochodu zajęło sporo czasu. Pamiętała też, jak Blair szeptał jej słowa otuchy, zwilżając wyschnięte wargi.

Właściwie wystarczyła jej sama jego obecność. Zupełnie przestała się bać i spokojnie czekała na to, co będzie dalej. Skoro on był na miejscu, wszystko musi się dobrze skończyć. Śmiała się potem ze swej dziecinnej naiwności, ale wtedy, gdy leżała ranna we wraku samochodu, czuła, że nic jej już nie zagraża.

Wydobyto ją w końcu z fotela. Leżała chwilę na noszach w palących promieniach słońca i uśmiechem próbowała podziękować tym wszystkim, którzy ją ratowali. Zapadła potem w sen i nie pamiętała nic z lotu do Slatey Creek ani z jazdy karetką z lotniska do szpitala.

Obudziła się w izbie przyjęć i rozejrzała ciekawie wokół. Zawsze to ona przyjmowała pacjentów; po raz pierwszy znalazła się teraz w roli pacjentki.

Tuż obok niej stał Blair Kinnane. Sprawdzał właśnie monitory. Przy nim można się czuć bezpiecznie, uznała. Z trudem zbierała myśli. Nocne przejścia, szok nimi spowodowany, ból i leki uspokajające pozostawiały ją w stanie oszołomienia. Blair spojrzał właśnie na nią z uśmiechem.

– Cari? Już jest pani przytomna? – zapytał.

– Skąd pan wie, jak się nazywam? – wyszeptała z trudem. Pokazał na biurko. Leżała tam jej torba podróżna, a obok cała jej zawartość.

– Zajrzeliśmy do środka – tłumaczył. – Pani nie była w stanie udzielić nam informaq'i.

– A… co się właściwie stało?

– Najechała pani na kangura. Czy nic pani nie pamięta? Zastanawiała się chwilę.

– Czy… go zabiłam?

Zupełnie niespodziewanie dla niej samej wydało jej się to niezmiernie ważne. Przytaknął.

– Chyba zginał na miejscu – powiedział. – W dodatku pani też się omal nie zabiła. Niewiele brakowało. Musiała pani szybko jechać.

Czuła wyrzut w jego głosie. Przypomniały jej się w tej chwili wszystkie kangury, które widziała ostatnio, i na myśl, że jest winna śmierci jednego z tych wspaniałych zwierząt, zrobiło jej się bardzo smutno. Czuła, jak po policzkach płyną jej łzy.

– Tak mi przykro – wyznała łamiącym się głosem.

– Zaczekam na razie z wykładem na temat bezpiecznej jazdy – oznajmił krótko. – Czy sala operacyjna już gotowa? – zwrócił się do stojącej obok pielęgniarki.

– Sala operacyjna? – powtórzyła Cari.

– Musimy co nieco posklejać – odpowiedział poważnie.

– Czy mam złamaną miednicę? – spytała niepewnym głosem.

– Tak, ale nie wygląda to tak źle. Zrobiliśmy już prześwietlenie. Obejdzie się bez nastawiania kości, trochę jednak potrwa, zanim się zrośnie. Proszę się nie bać – dodał, widząc jej przerażenie, i położył rękę na jej ramieniu. – Nic się pani nie stanie pod naszą opieką.

Uśmiech rozjaśnił przy tym jego twarz. Podziałało to na nią kojąco. Oczy ich się spotkały i Cari natychmiast się uspokoiła, zapominając o strachu. Blair spoważniał po chwili i stał tak przez dłuższy czas, nie mogąc oderwać od niej oczu. Niespodziewanie drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł młody człowiek ubrany w biały kitel lekarski.

– To doktor Rod Daniels – odezwał się Blair, niechętnie odwracając od niej wzrok. – Pani ziomek – dodał. Spojrzała na przybysza nieco onieśmielona.

– Zgadza się – przytaknął Rod Daniels. – Ja także jestem Amerykaninem. Pochodzę z Nowego Jorku.

– A ja jestem z Kalifornii – wyszeptała słabym głosem Rod uśmiechnął się do niej, a potem spojrzał na Blaira.

– Jestem gotów – powiedział.

Blair zaczął napełniać strzykawkę i znowu uśmiechnął się do Cari.

– Musimy panią teraz uśpić – oznajmił. – Najwyższy czas.

ROZDZIAŁ TRZECI

Przez następne dni leżała półprzytomna i oszołomiona. Znajdowała się pod wpływem leków i wszystko widziała jak przez mgłę. Czuła przy sobie przez cały czas obecność Blaira Kinnane'a, widziała jego zatroskaną twarz, pamiętała dotyk delikatnie badających ją rąk. Słyszała głosy pielęgniarek, a także rozmowy, których nie rozumiała.

W końcu, czwartego dnia po wypadku, obudziła się na szpitalnym łóżku, patrząc na słońce wpadające do pokoju i zastanawiając się, co się z nią właściwie dzieje. Bolała ją głowa i raziło światło. Nie zamykała jednak oczu i zaczęła się rozglądać po pokoju. Podłączona była do kroplówki. Nieźle, pomyślała.

A co z nogami? Pamiętała, że coś stało się z jej miednicą. Przymknęła oczy i starała się zebrać myśli. Poruszyła palcami lewej nogi. Udało się! Potem palcami prawej. One także ruszały się bez trudu, choć czuła przy tym ból. Dzięki Bogu, że to nic z kręgosłupem! W tej samej chwili drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Blair Kinnane.