Ze źle maskowanym zdenerwowaniem Faulkner usiadła u szczytu stołu, zapaliła cygaretkę i otworzyła pięknie zdobioną teczkę z marokańskiej skóry. W sali natychmiast zaległa cisza, w której słychać było tylko szelest „modlitw” podawanych z ręki do ręki i cichy, krystaliczny brzęk brylantów, które odkładano na stół. Faulkner wydmuchnęła smugę dymu, odłożyła cygaretkę do kryształowej popielnicy i zaczęła zbierać kartki od członków kartelu.

– Zanim rozpoczniemy dzisiejsze zebranie, mam panom coś do powiedzenia – oświadczyła, starannie układając „modlitwy” przed sobą – Pani van Luik prosiła mnie, żebym przekazała wyrazy wdzięczności za współczucie okazane jej po śmierci męża. To właśnie w takich chwilach się przekonujemy, kto jest naszym prawdziwym przyjacielem.

Cole nie zauważył, że Faulkner zerknęła na niego spod oka, ponieważ w skupieniu patrzył na zielony kamień, który Erin podarowała mu na znak przypieczętowania umowy. Nawet w stanie surowym wyglądał wspaniale. Teraz, cięty, oszlifowany i osadzony na wąskiej obrączce z matowej platyny, łezkowaty brylant stał się zielonym płomieniem, w którym lśniły wszystkie marzenia, tajemnice i nadzieje człowieka.

Wolno zacisnął pierścionek w dłoni, aż nieczułe krawędzie kamienia wbiły mu się w ciało.

– Z pewnością ucieszy panów wiadomość, że ufundowano stypendium imienia pana van Luik – ciągnęła Faulkner. – Pieniądze będą przyznawane młodym, obiecującym studentom geologii, którzy zechcą się specjalizować w poszukiwaniu i uruchamianiu kopalni diamentów. Włączanie takich kopalni do produkcji w kontrolowany, racjonalny sposób to podstawowy czynnik dla zachowania stabilności cen na rynku diamentów – oznajmiła spokojnie. – W czasach, kiedy systemy ekonomiczne wielu krajów padają szybciej, niż mogliśmy przewidzieć jeszcze kilka lat temu, utrzymanie równowagi w OHO ma wielkie znaczenie dla rozwoju licznych państw.

Strząsnęła popiół do popielnicy, otworzyła teczkę i wyjęła odpowiedzi OHO na poszczególne „modlitwy”. Ułożyła je przed sobą, nalała sobie wody, wypiła i odstawiła szklankę. W pokoju panowała cisza, jeśli nie liczyć stłumionego szmeru głosów tych, którzy wciąż nie wierzyli w to, co widzą na stole.

– ConMin nie jest niezniszczalny – oświadczyła szorstko. – Stoimy teraz na rozdrożu. Przyczynę takiej sytuacji widzicie panowie przed sobą. Rozmawiałam na osobności z każdym z członków komitetu doradczego. Czy ktoś chciałby jeszcze coś dodać? – Tym razem cisza była absolutna. – W takim razie powitajmy oficjalnie najnowszego członka komitetu, pana Chena Winga. Pan Wing reprezentuje interesy BlackWing Inc. Właśnie ta spółka dostarczyła diamenty, które tak podziwiamy. Dzięki wytrwałym dyskusjom pana Chena ze swoim wspólnikiem będziemy obracali pięćdziesięcioma procentami wydobycia Kopalń Śpiącego Psa, a nie dwudziestoma pięcioma.

– Jak długo? – zapytał ostro Jarakow.

– Przez trzy lata – odparła krótko Faulkner.

Wokół stołu przebiegł wielojęzyczny pomruk niezadowolenia.

– To za mało, żeby zrobić choćby krótkoterminowy plan gospodarczy – zaprotestował Jarakow.

Odezwał się uporczywy brzęczyk interkomu. Faulkner zaklęła pod nosem i z rozmachem wcisnęła przełącznik.

– Lepiej, żeby to była dobra wiadomość – warknęła.

– Przyszła panna Windsor.

– To cudowna wiadomość, złotko. Wpuść ją.

Wielkie drzwi się otworzyły i wkroczyła Erin. Nie zauważyła pełnych uznania spojrzeń wszystkich zebranych, kiedy szła wzdłuż stołu. Nie spuszczała wzroku z postawnego mężczyzny, który siedział pod ścianą i patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Tak samo był ubrany, kiedy zobaczyła go pierwszy raz. Miał na sobie sportową marynarkę z surowego czarnego jedwabiu, szare spodnie i białą koszulę bez krawata. Strój Erin również się nie zmienił: czarna bluzka i spodnie wyjęte prosto z walizki.

– I cóż? – zapytała Faulkner widząc, że Erin zamierza przejść obok niej bez słowa.

– Co powiedział Cole? – odpowiedziała pytaniem, nie zatrzymując się.

– Zdecydował się na próbną umowę. Trzy lata, pięćdziesiąt procent wydobycia.

– Rok, sto procent wydobycia.

– Dwa lata, sto procent – zaproponował Cole, kiedy Erin zatrzymała się przed nim.

– Dwa lata, sto procent – zgodziła się.

– Mazel und broche – powiedziała szybko Faulkner, pieczętując umowę.

Zebrani wokół stołu odpowiedzieli zgodnym chórem, a Cole i Erin im zawtórowali.

Z nieśmiałą nadzieją Blackburn spoglądał na kobietę o oczach piękniejszych niż brylant, który zaciskał w dłoni.

– Dwa lata? – zapytał niskim, niemal szorstkim głosem.

– Nie dla ciebie. – Erin przeciągnęła końcami drżących palców po ustach Cole'a. – Ty się tak łatwo nie wywiniesz. Żadnych okresów próbnych. Do końca życia, sto procent.

Cole w milczeniu rozwarł dłoń, pokazując jej pierścionek z brylantem.

– A ty? – zapytał.

– Tak samo. Sto procent. Do końca życia.

Wsunął pierścionek na palec Erin i przyciągnął ją do siebie. Zanim ją pocałował, wyszeptał cicho:

– Witaj na grzbiecie diamentowego tygrysa.

Elizabeth Lowell

  • 1
  • 67
  • 68
  • 69
  • 70
  • 71