– Mam nadzieję, że nie zostaniesz na dłużej?

J.D. nie odpowiedział od razu.

– A gdybym chciał zostać dla ciebie?

– Na razie nie masz po co – wykrztusiła z trudem, zmieszana. Momentalnie pożałowała tych słów, ponieważ J.D. spytał:

– A mogę mieć?

– Nie! – wykrzyknęła, i zaczerwieniła się mocno. – O… oczywiście, że nie. Chyba że chcesz…

– Chcę.

Stał zbyt blisko. Tiffany przebiegł dreszcz.

– Skoro tak, to czuj się jak u siebie w domu.

– Dzięki, nie omieszkam.

Tiffany nie zamierzała ciągnąć tej krępującej, pełnej podtekstów rozmowy. Odwróciła się na pięcie i zbiegła po schodach. Miała masę pracy i mnóstwo problemów. Doprawdy nie potrzebowała ich więcej, a przyjazd przedstawiciela klanu Santinich mógł oznaczać dla niej tylko jedno: dodatkowe komplikacje, całkowicie zbędne w sytuacji, w jakiej tkwiła od czasu śmierci męża. Przestraszyła się, że pobyt J.D. pod jej dachem zniweczy z takim mozołem odzyskany spokój. I tak ostatnio wyniknęły kłopoty ze Stephenem. No cóż, zaczął się w jego życiu okres dojrzewania i hormony dały o sobie znać. Z pewnością obecność ojca pomogłaby chłopcu przetrwać ten trudny czas. Niestety, zabrała go śmierć i Tiffany musiała polegać wyłącznie na swoim instynkcie macierzyńskim. Jakby tego nie było dość, po latach objawił się jej biologiczny ojciec, co było dla niej szokiem, ponieważ matka zawsze utrzymywała, że on nie żyje. Tymczasem John Cawthorne był zdrów i pełen wigoru, a ponadto teraz na siłę usiłował odzyskać córkę, o której nie raczył pamiętać przez lata. W dodatku jego starania popierały dwie przyrodnie siostry Tiffany, których dotąd nie znała i wcale nie pragnęła bliżej poznać.

– Wspaniale, nie ma co – mruknęła do siebie, zaglądając po drodze do pokoju Christiny, aby się upewnić, że córeczka śpi spokojnie. – Po prostu fantastycznie.

Obecność J.D. była jej zdecydowanie nie na rękę. Szczerze kochała Philipa, ale od początku, od kiedy znalazła się w rodzinie Santinich, była świadoma, że sympatia okazywana jej przez brata męża ma dwuznaczny podtekst. To ją krępowało, zwłaszcza że i ona w towarzystwie J.D. zachowywała się inaczej niż zwykle; jej stosunek do brata męża też nie był jednoznaczny.


– Nie chwytam – powiedział Stephen, kładąc deskę na ganku od strony kuchni.

Sprzęt był mocno zniszczony i odrapany – napisy reklamujące Nirvanę i Metallicę niemal zatarte, a kółka zjechane i nie tak krągłe jak kiedyś. Wszedł do kuchni, gdzie jego matka próbowała jednocześnie przygotować kolację i doprowadzić do ładu domowe rachunki.

– Po co on tu przyjechał?

– Ponoć w interesach.

Stephen wytarł spocone dłonie o spodnie i odgarnął włosy z czoła.

– Nie podoba mi się to wszystko.

Mnie też nie, potwierdziła w myślach Tiffany, ale, by nie niepokoić syna, głośno powiedziała:

– Nie będzie nam przeszkadzał.

Z wolna zapadał zmrok. Tiffany schowała książeczkę czekową i rachunki, zniechęcona stanem swoich finansów. Permanentnie brakowało jej pieniędzy. Niezbyt wysoka pensja i stale zmieniające się wpływy z czynszu od lokatorów wynajmujących mieszkania nie wystarczały na pokrycie niezbędnych wydatków na utrzymanie rodziny. A do tego dochodziły koszty związane z zachowaniem domu w miarę przyzwoitym stanie.

– No i dobrze – mruknął Stephen, zaglądając do garnka z sosem barbecue, który perkotał na kuchni.

Mimo zapadającej nocy wciąż było gorąco. Wspaniale ubarwiony koliber w poszukiwaniu nektaru przyleciał w pobliże domu, do kwiatów klematisu, oplatającego kuchenną werandę, a dzięcioł zapamiętale stukał w pień starego dębu. Od ulicy dobiegał stłumiony szum przejeżdżających aut.

– Przyjdzie na kolację?

– Nie sądzę.

– To i dobrze.

– Nie mów tak, przecież to twój bliski krewny, rodzony brat twojego ojca – upomniała syna Tiffany.

A mój szwagier, dodała w duchu, czy mi się to podoba, czy, nie. J.D. podpisał umowę najmu aż na pół roku, wręczył jej czek i pokuśtykał do samochodu po resztę swego dobytku. Kontuzja wciąż była widoczna i Tiffany zastanawiała się, czy właśnie otarcie się o śmierć skłoniło go do pojednania z ojcem. A może Carlo namówił go do tego po śmierci starszego syna? Serce jej się ścisnęło na wspomnienie koszmarnego wypadku, na skutek którego utraciła Philipa. Od tamtego pamiętnego tragicznego wydarzenia nie opuszczało jej przytłaczające poczucie winy. To ono łączyło ją z nieżyjącym mężem. Owszem, kochała Philipa, ale to uczucie już należało do przeszłości, która dla niej była zamkniętym rozdziałem.

– Czemu cię dziś wezwali na rozmowę do kuratorki? – zapytał Stephen sztucznie obojętnym tonem. Nerwowo pocierał łokieć. Był to tik, który pozostał mu z dzieciństwa.

– Chciała mnie bliżej poznać.

Za drzwiami prowadzącymi na werandę miauknął kot.

– Chodź, głodomorze! – zawołała z uśmiechem Tiffany. Zauważyła, że listwa na drzwiach jest coraz bardziej obluzowana. Kolejna rzecz w domu wymagająca naprawy. Węgielek z gracją wszedł do kuchni.

– Domyślam się, mamo. – Stephen drążył temat. – Czy możesz mi powiedzieć, o co cię pytała?

Tiffany uznała, że właśnie nadszedł odpowiedni moment na szczerą rozmowę. Od dawna czekała na taką okazję.

– Zaczęła od pytań o ciebie – no wiesz, czy się uczysz i czy wszystko u nas w porządku.

– Przecież wczoraj sam u niej byłem.

– Wiem, ale chciała pewne rzeczy uściślić. Ona martwi się o ciebie, Stephen. Ja zresztą też.

– Niepotrzebnie, wszystko jest w porządku.

Gdybyż to była prawda. Bóg jeden wie, jak bardzo Tiffany chciała zaufać synowi.

– Pytała o twoją znajomość z panem Wellsem.

Stephen znieruchomiał z kiścią winogron w ręku, po czym wypluł pestkę do zlewu.

– Wielkie halo. Pracowałem trochę u niego.

– Od pani kurator dowiedziałam się, że policja uważa, iż wiesz coś na temat zniknięcia pana Wellsa, ale nie chcesz nic powiedzieć.

Tiffany uznała podejrzenia policji za absurdalne, co mocno podkreśliła w rozmowie z kuratorką. Isaac Wells zniknął bez śladu ponad miesiąc temu i do tej pory się nie odnalazł. Śledztwo prowadzone przez miejscową policję nie przyniosło rozwiązania zagadki. Starszy pan po prostu się zdematerializował. Tiffany nie miała wątpliwości, że jej syn nie mógłby być zamieszany w nic poważnego. Nastręczał pewnych trudności wychowawczych charakterystycznych dla wieku dojrzewania, i to wszystko. Zamierzała jednak wyjaśnić sprawę do końca.

– Nic nie wiem – burknął Stephen.

– Okazało się, ale pewna osoba, zastrzegająca sobie anonimowość, zeznała, że widziała cię w pobliżu domu Wellsa tego dnia, kiedy zniknął.

– Ktoś mnie widział? – spytał pobladły nagle chłopiec. Tiffany ogarnął niepokój.

– Tak twierdzi policja.

– Ta osoba kłamie. Nie było mnie tam.

– Na pewno?

– Nie wierzysz mi?! – wykrzyknął Stephen i nerwowo oblizał wargi.

– Oczywiście, że ci wierzę, ale…

– Ale co? – przerwał.

– Ty przedstawiasz swoją wersję, a tamta osoba swoją.

– Kto to jest?

– Naprawdę nie wiem. Musisz przyznać, że od dawna ciągnęło cię na farmę starego Isaaca.

– Tak. Podobały mi się jego stare samochody, i tyle. Mamo, chyba nie myślisz, że miałem coś wspólnego z jego zniknięciem?

– Oczywiście, że nie, ale wiem, że wcześniej zachodziłeś do pana Wellsa.

– Mamo, mogę się przyznać, że raz przejechałem się bez pozwolenia jego szewroletem, ale to wszystko. Nie chciałem niczego ukraść, przysięgam. Nigdy bym czegoś podobnego nie zrobił. – Twarz chłopca była biała jak płótno. Przełknął głośno ślinę, aż jabłko Adama poruszyło mu się na szyi. – To znaczy… ja nigdy… O Boże, mamo, o co ty mnie podejrzewasz?

– Wiem, że nie zrobiłeś krzywdy panu Wellsowi, nie byłbyś do tego zdolny – powiedziała impulsywnie. Czuła skruchę i współczuła synowi. – Kochanie, zapewniam cię, że nie podejrzewam cię o nic złego. – Wyciągnęła rękę, by uściskać Stephena, ale on się uchylił. – Ja tylko… – Chłopiec popatrzył jej prosto w twarz swymi pięknymi oczami, które pokochała od momentu jego narodzin. Tiffany czuła się okropnie. – Synku, kocham cię i wierzę, że mówisz prawdę. Chcę się tylko dowiedzieć, co robiłeś tamtego dnia, gdy przyłapał cię pan Wells. I dlaczego w tej sprawie skłamałeś.

Z chmurnych oczu chłopca wyzierał gniew.

– Ale ja nie…

– Uważaj, nie brnij dalej w kłamstwa.

Stephen odwrócił wzrok. Wyjrzał przez okno, jakby tam, na zewnątrz szukał pomocy w trudnej sytuacji, w jakiej się znalazł. Młodzieńcze, kanciaste ramiona ugięły się, jakby ktoś włożył na nie ciężar.

– Tamtego dnia przejechałem się samochodem Wellsa z nudów. No i dlatego, że się założyłem.

– Założyłeś się?

– Miles Dean mnie wyzwał. Chyba go znasz?

A jakże. Jak mogłaby zapomnieć Milesa Deana, chłopaka o parę lat starszego od Stephena, który od początku sprowadzał jej syna na złą drogę.

– Nie kłamałem. Wells mnie przyłapał i musiałem odpracować ten zakład. I tyle. Przecież ci już o tym mówiłem.

– A co masz mi do powiedzenia na temat tego dnia, kiedy po raz ostatni widziano Isaaca Wellsa?

Stephen znów przełknął ślinę, jakby miał w gardle dławiącą gulę.

– No dobrze, powiem ci. Tamtego dnia byłem na farmie ostatni raz. Znowu się założyłem.

– O Boże, Stephen, nie!

– Ale to prawda – stwierdził, wciskając obie dłonie do kieszeni mocno już przetartych dżinsów. – Kilku chłopaków wiedziało, że orientuję się, gdzie Wells trzyma klucze do szopy, w której stoją stare samochody. No więc…

– No więc co? – ponagliła go Tiffany, dziwiąc się, że tak długo i uparcie dochowywał tajemnicy.

– Założyłem się z Milesem Deanem, że zdobędę te klucze.

– Znowu? Po co Miles się zakładał?

– Nie wiem. Może chciał się przejechać? Podobał mu się buick… No, ale właśnie tego dnia stary się ulotnił.

Tiffany z wrażenia zaschło w gardle. Bała się pytać dalej, ale musiała doprowadzić wyjaśnienie sprawy do końca.