– Dobrze. Punkt dla ciebie. Jutro jedziemy do Portland, szukamy sędziego pokoju i po południu bierzemy ślub.

– Nie ma mowy. Już raz brałam cichy ślub. Tym razem nie zrezygnuję z całej frajdy. Mój syn musi poprowadzić mnie do ołtarza… Moja córka będzie rzucać kwiatki przed orszakiem, a siostry będą… – Tiffany zawahała się, zaskoczona własnymi słowami. – Moje siostry też muszą przy tym być.

– A twój ojciec?

Tiffany pomyślała, że skoro rozpocznie nowe życie, powinna ostatecznie pogrzebać przeszłość.

– Zaproszę go. Jak wszystkich innych gości, bez specjalnego wyróżniania. Jeśli będzie chciał przyjść, to dobrze.

– A jeśli nie przyjdzie?

– To jego strata.

J.D. pocałował ją w czoło.

– Mądra dziewczynka. Jesteś pewna, że wiesz, co mówisz?

– Absolutnie.

Tiffany czuła się tak, jakby była na lekkim rauszu. Gdy pozbyła się przytłaczających ją czarnych myśli, od razu odzyskała wigor i radość życia.

– A co będzie z twoją pracą, Jay?

– Już ją rzuciłem. Wydaje mi się, że nawet w tej dziurze prawnik cywilista znalazłby coś do roboty.

– Niewątpliwie.

– Poza tym mam parę dolarów na koncie. Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa.

– Co takiego?

– Dzieci. Chciałbym je adoptować.

– Przecież jesteś ich stryjem.

– Nie szkodzi. Chciałbym, żeby mnie traktowały jak ojca. Oczywiście, jeśli same zechcą.

– Myślisz, że się z nimi dogadasz? – spytała z powątpiewaniem.

Okręcił nią, jakby tańczyli walca.

– A nie mówiłem ci już, że w życiu wszystko jest możliwe?

– Mówiłeś – przytaknęła.

– Więc daj mi szansę, Tiffany.

– Już ją masz.

EPILOG

Dwa tygodnie później Tiffany przeglądała się w lustrze. Zakręciła się jak w tańcu, wprawiając w ruch błękitny jedwab.

– Jaka piękna – powiedziała, odwracając zarumienioną twarz do swych sióstr.

– Fantastyczna – kiwnęła głową Katie, ubrana w identyczną kreację.

– Cieszę się, że się wam podobają. – Bliss zagłębiła się w fotel. Były w salonie krawieckim, gdzie zamówiła nie tylko suknię ślubną, ale także stroje dla swych druhen.

Tiffany kwitła, ponieważ nareszcie spełniło się jej dziecinne marzenie. Czuła przynależność do rodziny. Ustalili z J.D. datę ślubu, Tiffany spędzała także coraz więcej czasu z przyrodnimi siostrami, poznając je z każdym dniem lepiej. Dzieci bez oporów zaakceptowały przyszłego męża mamy. Stephen pod wpływem J.D. przestał się włóczyć w podejrzanym towarzystwie, a mała Christina była w siódmym niebie.

– Dobra, dziewczyny, koniec na dzisiaj – powiedziała Bliss. – Chodźcie, postawię wam mineralną.

– Uważam, że po takim wysiłku zasłużyłyśmy co najmniej na dżin z tomikiem – zażartowała Katie, ściągając suknię. Niebieski jedwab z zaznaczonym szpilkami obrębieniem przekazała w ręce Betty, właścicielki salonu.

– A może spróbujemy zimnego chablis?

– Wspaniale!

Przebrały się i wyszyły na ulicę, skąpaną w promieniach zachodzącego słońca. Przy chodnikach rosły rozłożyste drzewa; ruch był o tej porze dnia symboliczny.

– Aż nie chce mi się wierzyć, że obie niedługo wyjdziecie za mąż – powiedziała z westchnieniem Katie, gdy zmierzały na parking do postawionego w cieniu dębu mustanga, kabrioletu należącego do Bliss. Dach samochodu był opuszczony, bo pilnował go Oskar, mały kundelek o złocistej sierści. Na widok pani wydał radosny pisk i karnie przeskoczył na tylne siedzenie.

– Nie martw się, i na ciebie przyjdzie kolej – powiedziała Bliss i zajęła miejsce za kierownicą. Tiffany usiadła obok niej, a Katie koło pieska, którego od razu zaczęła drapać za uszami.

– Nie mam zamiaru wychodzić za mąż. Jestem zbyt zajęta.

– Na przykład czym? – Bliss przekręciła kluczyk w stacyjce i uruchomiła silnik zrywnego sportowego wozu.

– Na przykład sprawą Wellsa. Muszę się dowiedzieć, o co chodziło Rayowi Deanowi.

– Nie możesz zostawić tego policji? – spytała Tiffany.

– I przepuścić taką okazję? To jest sensacja na pierwszą stronę!

Wiatr rozwiewał włosy trzech pasażerek mustanga. Tiffany uśmiechnęła się w milczeniu. Tak, życie było naprawdę piękne. Coraz piękniejsze.

– A co tam u twojego nowego lokatora? – zadała sakramentalne pytanie Katie.

– U Luke’a? Nie mam pojęcia. Jak zwykle jest bardzo skryty.

– Ciekawe, dlaczego?

– Sama go spytaj, może ci powie – zasugerowała Tiffany.

– To całkiem niezły pomysł.

Tiffany zobaczyła z daleka swój dom i znów się uśmiechnęła do siebie. Wielkopański gest Carla Santiniego dawał jej, w charakterze wcześniejszego prezentu ślubnego, prawo własności do całej posesji. Carlo nie wziął pieniędzy od J.D., rozpaczliwie próbował zatrzymać go w rodzinnej firmie, ale J.D. już zadecydował, że poszuka sobie czegoś na własną rękę w Bittersweet.

– Mamuuuniu! – wołała już z daleka Christina, która pierwsza zauważyła wóz Bliss na podjeździe. Rzuciła się pędem, a tuż za nią J.D. Już prawie przestał utykać, a w oczach błyszczały mu figlarne ogniki. Oskar wyskoczył z auta i czule oblizał pucułowatą buzię dziewczynki. Christina zachichotała radośnie.

– Dobrze, że w końcu wróciłaś – powiedział J.D., otwierając drzwi przed Tiffany.

– Cieszysz się? A ja myślałam, że pilnowanie małych dziewczynek to twoje ulubione zajęcie – zażartowała z niego.

– Bo tak jest.

W tej chwili na podwórze wjechał zmaltretowany pikap Luke’a Gatesa. Kierowca zaparkował i wolnym, niedbałym ruchem wysunął się z szoferki.

– Skorzystaj z okazji – szepnęła Bliss do Katie. Młodsza z sióstr uzbroiła twarz w szeroki, promienny uśmiech.

– Dzięki za przypomnienie. Nigdy niczego nie przegapiam.

– O czym one mówią? – spytał zdziwiony J.D.

– To historia na dłuższe opowiadanie – uśmiechnęła się Tiffany. J.D. objął ją i Katie ramionami i poprowadził w stronę wysokiego Teksańczyka. – I nie zdziw się, kiedy w końcu przeczytasz ją w „Obserwatorze”.

– No, no. Z tej Katie jest niezłe ziółko – stwierdził J.D. – Co chce tym razem wyśledzić?

– Sama jeszcze nie wie – powiedziała: Tiffany. Ogarnęła wszystkich wzrokiem i westchnęła z zadowolenia, że ma wokół siebie tylu kochających, bliskich ludzi.

Lisa Jackson

  • 1
  • 36
  • 37
  • 38
  • 39
  • 40