– A jakbyś się nie zaczął bić, to by nas wtedy nie zwinęli.

– Nie próbuj podskakiwać i siedź cicho. Trzymaj się tego, co było ustalone. Wiesz, co będzie, jak jeszcze raz podpadniesz.

J.D. usłyszał wystarczająco dużo. Doskoczył do drzwi, zbiegł po schodach i w ciągu paru sekund był na dole. Wypadł z domu, pędem pokonał trawnik i zanim chłopcy się zorientowali, już był przy nich. Na widok J.D. Miles odwrócił się, żeby odejść.

– Nie tak szybko, kolego – powiedział J.D., przytrzymując go za ramię.

– Puszczaj pan.

– Najpierw załatwimy parę spraw.

– Puść go – poprosił Stephen, wyraźnie wystraszony.

– Chwileczkę, musimy porozmawiać. Przypadkiem usłyszałem waszą rozmowę.

Chłopcy milczeli. W ciszy słychać było ożywiające się pod wieczór komary.

J.D. zwrócił się do Milesa:

– Dlaczego groziłeś Stephenowi i co wiesz o zniknięciu Wellsa?

– Nic.

– Nie? To po co łazisz za Stephenem i próbujesz go szantażować? – J.D. wskazał pobladłego bratanka.

– Nie wiem, o czym pan mówi! – warknął Miles.

– Naprawdę? To spróbujemy razem się dowiedzieć. Teraz pójdziesz ze mną grzecznie na policję, a potem zadzwonimy do twojej matki i posłuchamy jej wyjaśnień.

– Nie wolno panu!

– Zobaczymy!

– Nie rób tego! – krzyknął zdesperowany Stephen.

– Dlaczego nie?

– Bo… Bo… – Stephen usiłował przebłagać wzrokiem Milesa, ale ten wyrwał się, korzystając z okazji, że J.D. puścił jego ramię. Przebiegł odległość dzielącą go od płotu, przeskoczył go i znikł w uliczce. J.D. miał początkowo zamiar go gonić, ale zrezygnował.

– Kto cię prosił, żebyś się wtrącał? – spytał Stephen, bliski łez. – To nie twoje sprawy.

– Skoro twoje, to i moje.

– Nie rozumiem.

– Zależy mi na waszej rodzime. – J.D. nie spuszczał oczu z twarzy chłopca.

– Nie jesteś moim tatą! – wykrzyknął oskarżycielskim tonem Stephen. – To, że Chrissie cię polubiła, nie znaczy jeszcze, że ja też muszę. – Stephen zaperzał się coraz bardziej. – Widziałem was razem, mamę i ciebie! Christina jest mała, nic nie rozumie. Co ona wie o życiu? Wydaje ci się, że to dzięki tobie nie ma już nocnych koszmarów, ale nie jesteś Panem Bogiem. Jak stąd wyjedziesz, wszystko się zacznie od nowa i będzie tak samo źle, jak było. – W oczach chłopca płonęło wyzwanie.

J.D. speszył się. Stephen miał rację. Christina bardzo się do niego przywiązała. Z pewnością, kiedy on odjedzie, a ma to nastąpić jutro rano, będzie nieszczęśliwa. Może być jeszcze gorzej, niż przed jego przyjazdem, to fakt. Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślał.

– Nie miałem złych intencji. Jestem twoim stryjem, Stephen, jesteśmy jedną rodziną. Kocham was.

– Tere-fere.

– To prawda, synu.

Stephen stał nieruchomo, z zaciśniętymi pięściami i płonącymi oczami. Ale widać było, że sytuacja go przerasta i zbiera mu się na płacz.

– Opowiedz mi teraz wszystko, co wiesz o Wellsie.

– Nie ma nic do opowiadania – uciął chłopiec.

J.D. ujął go za ramię.

– Najlepiej zacznij od początku. Tym razem ma to być prawdziwa wersja.

– Puść mnie! – Stephen od razu się najeżył.

J.D. zwolnił uścisk.

– Przepraszam. Nie chciałem, żebyś mi uciekł, jak ten twój przyjaciel.

– Miles Dean nie jest moim przyjacielem.

J.D. uznał te słowa za obiecujący początek.

– Skoro tak mówisz… Opowiedz mi o Isaacu Wellsie i jego kluczach.

– Nie mogę – upierał się Stephen.

– Możesz, możesz.

– Posłuchaj – cicho powiedział Stephen, przygryzając dolną wargę – ty nic nie zrozumiesz.

– Zaryzykuj.

– Miles mnie zabije – targował się Stephen.

– Miles nikogo nie zabije.

– Ty go nie znasz. Ani jego… ojca.

– Raya Deana? – J.D. nadstawił uszu. – A co on ma do tego?

– Znów się pojawił w mieście. To jest… bardzo zły człowiek.

– Albo opowiesz tę historię mnie, albo policji. – J.D. żal było chłopca, ale postanowił doprowadzić sprawę do końca i ostatecznie wszystko wyjaśnić. Tym bardziej że zamierzał wyjechać z Bittersweet.

– Ja… nie mogę.

– Dlaczego?

Stephen zaczął się wahać. Niepewnie potarł dłonią łokieć i aż podskoczył ze strachu, gdy w pogoni za ćmą przemknął obok nich Węgielek.

– O Boże!

– Cokolwiek masz do powiedzenia, na pewno się jest to takie straszne.

Stephen obejrzał się przez ramię. W jego szeroko otwartych oczach czaił się paniczny lęk.

– Ty naprawdę nic nie rozumiesz. Gdybym cokolwiek powiedział tobie albo policjantom, oni wtedy zrobią krzywdę mamie i Chrissie.

Te słowa zelektryzowały J.D.

– Kto? Kto chce je skrzywdzić?

– Nikt.

– Posłuchaj mnie uważnie, Stephen. – J.D. złapał go za ramiona i mocno potrząsnął. – Nieważne, w co jesteś wciągnięty i co się zdarzyło. Obiecuję, że ci pomogę. Rozumiesz to? – Gdy chłopiec nie odpowiadał, tylko stał jak słup, ze wzrokiem wbitym w ziemię, J.D. powtórzył: – Dotarło?

– Tak.

– Dobra. No więc o co chodzi? Kto cię straszył, że zabije twoją matkę i siostrę?

Stephen z trudem przełknął ślinę. Jego zbielałe wargi drżały.

– Miles – powiedział – i jego ojciec.

– A więc za wszystkim stoi Ray Dean.

– Nie… to znaczy tak… Ojej, co ja zrobiłem. – Chłopiec odgarnął opadające na czoło włosy. – On wyszedł niedawno z więzienia… To on chciał ode mnie kluczy pana Wellsa.

– Po co? – J.D. gorączkowo rozważał sens otrzymanej przed chwilą informacji.

– Nie wiem. – Stephen potrząsnął niepewnie głową. – Dowiedział się, że kiedyś podprowadziłem kluczyki i przejechałem się jednym z tych starych samochodów. Miles mu o tym powiedział i to on się ze mną założył, że nie zdołam tego zrobić drugi raz. Ale ja zdobyłem klucze, tylko mu ich nie dałem. Powiedziałem, że tym razem mi się nie udało. Postanowiłem, że nie wejdę z nimi w spółkę i dlatego zatrzymałem kluczyki. Chciałem je podrzucić na miejsce, ale wtedy pan Wells zniknął i…

– I co? – nie dał mu przerwać J.D. Teraz za wszelką cenę musiał wydobyć z chłopca całą prawdę.

– I ukryłem je. Miles się na mnie wściekł i pobił mnie. Powiedział wtedy, że jak nie dam mu kluczy, to jego ojciec zrobi coś złego Chrissie i mamie. A potem złapała mnie policja i… no i wpadłem.

J.D. odsunął Stephena na odległość ramienia i spojrzał mu prosto w oczy. Czuł, jak mocno jest związany z tym chłopcem.

– Posłuchaj, synu – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Najwyższy czas, żebyś się ze wszystkiego wyplątał.


Tiffany ze śpiącą Christiną w ramionach wróciła do domu, ale zastała drzwi zamknięte.

– Co się dzieje? – powiedziała na głos, próbując wydostać klucze z przepastnej torby. Stephen od dawna powinien być już w domu, tak samo jak J.D., który nie miał zwyczaju wracać zbyt późno. Zerknęła na podjazd, ale nie spostrzegła dżipa. No i dobrze, pomyślała, nie będę musiała rozmawiać z J.D. Potrzebowała czasu i samotności na uporządkowanie myśli.

Christina ziewnęła i otworzyła oczy.

– Jesteśmy już w domu, kochanie – szepnęła Tiffany, której nareszcie udało się wyciągnąć klucze i otworzyć zamek. – Stephen? – zawołała. Odpowiedzią była cisza. – No, ładnie – mruknęła i sprawdziła, czy na kuchennym stole nie ma kartki z informacją. Niczego nie było. Tylko bez paniki, powiedziała sobie w duchu, nieobecność chłopca na pewno wkrótce się wyjaśni.

– Pójdziemy spać, moje maleństwo – zwróciła się do Christiny.

Tym razem dziewczynka nie protestowała. Była naprawdę zmęczona. Po dwudziestu minutach, umyta i przebrana w piżamę, już spała smacznie w swoim łóżeczku.

Tiffany nie chciała siedzieć sama w opustoszałym domu. Wyszła do ogrodu i skierowała się do mieszkania pani Ellingsworth. Zastukała i drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Ellie miała na głowie lokówki, a na twarzy pozbawionej makijażu warstwę kremu.

– Przepraszam, szukam Stephena – powiedziała Tiffany.

– A nie ma go w domu? – Ellie zmarszczyła brwi.

– Nie ma.

– Ale był. Przyszedł razem z tym chłopakiem, co to nie mogę zapamiętać, jak się nazywa. Wiesz, z tym dryblasem.

– Z Milesem Deanem? – zdenerwowała się Tiffany.

– Tak, starszy syn Deanów – kiwnęła głową Ellie. – Zawsze ich mylę. Tak czy inaczej, był tu ze Stephenem. Widziałam ich przez okno. – Mimo iż mieszkanie znajdowało się nisko, przez szybę wpadało dość dziennego światła. – Aha, jeszcze jedno – Ellie pstryknęła palcami – przed nimi wrócił J.D. Słyszałam motor jego dżipa.

– Tak? To dziwne, bo teraz samochodu nie ma.

– Wobec tego musiał znowu pojechać do miasteczka.

Tiffany, zaniepokojona tym, co usłyszała od starszej pani, pożegnała się i wróciła do domu. Na werandzie dostrzegła Luke’a Gatesa.

– Dobry wieczór – powitał ją z lekkim uśmiechem.

– Cześć, Luke. Nie widziałeś gdzieś mojego syna?

– Widziałem. – Luke kiwnął głową. – Wcześniej. Z J.D. i tym pryszczatym gnojkiem, co się tu kręci.

– Z Milesem? – upewniła się Tiffany. Nie rozumiała, co J.D. robił w towarzystwie chłopców. Co się mogło stać? Lęk ścisnął jej serce.

– Nie wiem, jak się nazywa. Najpierw ich zauważyłem, a potem usłyszałem, jak ktoś zapala silnik dżipa.

– Dzięki.

– Zawsze do usług.

Gdy Luke odjechał, Tiffany weszła do domu. Coraz bardziej się denerwowała. Żeby się trochę uspokoić, zajrzała do śpiącej Christiny, a potem do pokoju Stephena. Panował w nim znacznie mniejszy bałagan niż zazwyczaj. Ze wzruszeniem pogłaskała drewniany samochodzik, którym Stephen bawił się w wyścigi jeszcze za życia Philipa. Przeszukała biurko, licząc na to, że może zostawił kartkę z informacją, ale nie znalazła żadnej. Po wyjściu z pokoju Stephena minęła uchylone drzwi na drugie piętro. Z poczuciem winy, że narusza cudzą prywatność, weszła na schody i przez szeroko otwarte drzwi zajrzała do pokoju J.D. Zobaczyła jego podróżny worek, całkowicie spakowany. Zatem wyjeżdża, tak po prostu, i to zaledwie dzień po tym, gdy tak namiętnie się kochali.