– Wspominałaś, że ona też jest lekarzem?

– Zanim Richard się zjawił, Kate prowadziła praktykę sama – wyjaśniła. – We dwójkę rozwinęli ją i teraz jeden lekarz już nie wystarcza. Richard uruchomił szpital, zbudowali też dom opieki. Obecnie okoliczni emeryci, zamiast przenosić się do miasta, zostają i zapotrzebowanie społeczności lokalnej na usługi medyczne stale rośnie.

– No, to chyba nie jest wam potrzebny położnik. Odpowiedziała wzruszeniem ramion.

– Dzieci zawsze się rodzą. Co prawda szpital nie ma oddziału położniczego i przyszłe mamy powinny jeździć do Melbourne, ale wiele z nich zachowuje się tak, jak Kate. Czekają do ostatniej chwili i skutek jest taki, że dodatkowy tłumoczek pojawia się w naszym szpitalu.

– Czarujące określenie. – Adam roześmiał się. – Lubię przyjmować takie tłumoczki. Co trzeba zrobić, abyśmy uzyskali odpowiedni status?

– Potrzeba mieć… położnika – odpowiedziała. – Gdybyś zdecydował się zostać… – W co wątpisz – przerwał.

– Gdyby okazało się, że zostajesz – zignorowała wtręt – to przypuszczam, że Richard wystarałby się o uprawnienia dla szpitala. Ale to przecież odległa przyszłość.

– To prawda – przyznał spokojnie. Spojrzał na nią spod oka. – Czy dobrze zgaduję myśląc, że tylko ucieszyłabyś się z mego odejścia?

Christy wstrzymała oddech – Ja… mnie jest wszystko jedno – wydusiła z trudem. – Corrook potrzebuje jeszcze jednego lekarza, więc równie dobrze możesz to być ty.

– Bardzo jesteś miła. – Uniósł brwi, a drwiący uśmiech powrócił. – Czy wobec wszystkich mężczyzn jesteś tak wrogo nastawiona? Czy każdy lekarz byłby tak powitany?

– Każdy równie zarozumiały – westchnęła z rezygnacją. – Myślę, że pora skończyć te przesłuchania. Nie muszę cię lubić, a ty nie musisz lubić mnie. Nasza zażyłość jest już wystarczająca.

Adam skinął głową. Zamknął oczy i wygodnie wyciągnął się w fotelu.

– Owszem, gdyby nie jeden drobiazg – powiedział z wolna.

– Mianowicie? – Christy była coraz bardziej zła.

– Ciągle zachowujesz się tak, jakbyś rzucała mi wyzwanie.

ROZDZIAŁ TRZECI

Zostawiła Adama przed domem Richarda. Na próżno Kate zapraszała ją, by została na obiedzie, Christy nie miała zamiaru spędzić ani chwili dłużej w jego towarzystwie.

Mały domek, w którym mieszkała, był kiedyś własnością Kate. Christy wyszła na werandę ze szklanką zimnego napoju. Wieczór był bardzo cichy, jedynie kilka ptaków odzywało się wysoko w eukaliptusach, a jakaś zapłakana żaba zdawała się narzekać na upał. Poza tym panował spokój. Zwykle Christy bardzo lubiła takie wieczory, błogosławiąc wówczas po raz kolejny decyzję przenosin do Australii. Ale tym razem było inaczej. Obecność Adama wszystko zmieniała.

Zachowała się okropnie, a przecież nie leżało to w jej naturze. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj była wesołą ekstrawertyczką. Łatwo ją było polubić i wszystkich w dolinie uważała za swych przyjaciół. Gdzie zatem podział się jej pogodny nastrój?

– Przecież to nie jego wina, że się tak wygłupiłam – powiedziała do siebie. – Skąd mógł wiedzieć, jak bardzo mnie zranił?

Powinien, pomyślała zaraz, spędziliśmy razem prawie tydzień. Ciągle zmuszał mnie do śmiechu… Pocałował mnie nawet w noc przed pojawieniem się Sary…

Ba, ale to był tylko taki przelotny pocałunek. Teraz sobie to jasno uświadamiała. Obdarzył nim Christy jedynie dlatego, że była pod ręką. Nie mógł przecież wiedzieć, jak bardzo tego pragnęła.

– Przecież on musiał całować setki kobiet – powiedziała głośno – wcześniej i… później. To idiotyczne, że nie potrafię o tym zapomnieć. Przecież niczego mi nie obiecywał. To był tylko jeden pocałunek…

Odstawiła szklankę i weszła do środka. Krzątała się przez jakiś czas bez celu, a później usiłowała zasnąć. Ale tej nocy sen nie był jej przeznaczony i mimo wysiłków nie zmrużyła oka.

Rano miała podkrążone oczy i po raz pierwszy tego lata nałożyła makijaż. Zazwyczaj tego nie robiła, malowanie w tym upale wydawało się nie warte zachodu.

Ruth, jej pomocnica w aptece, spojrzała na nią zaintrygowana.

– Podobno znasz już nowego pana doktora?

– Owszem. – Christy umknęła do laboratorium na zapleczu, mając nadzieję, że uniknie dalszych pytań. Jednakże osiemnastoletnią Ruth rozsadzała ciekawość.

– Mój tata widział go wczoraj wieczorem – poinformowała. – Zamieszkał w pokoju nad pubem.

– W pubie? – zdziwiła się Christy. Pub w Corrook nie był szczególnie miłym miejscem do zamieszkania. Przepisy wymagały, by każdy pub posiadał kilka pokoi do spania. Niekiedy nocowali w nich goście zbyt pijani, aby prowadzić, zazwyczaj jednak świeciły pustkami.

– Tata mówił, że ten doktor jest w porządku. Lubisz go?

– Ależ ja go prawie nie znam! – odparła Christy.

– Powiedzmy, ale tata mówił, że przywiozłaś go z lotniska.

Christy zajęła się sprawdzaniem szafki ze środkami przeciwbólowymi i narkotykami. Robiła to rutynowo każdego ranka, a także wieczorem tuż przed zamknięciem apteki.

Ruth westchnęła, ale nie dawała za wygraną.

– Opowiedz mi coś o nim.

– Jeśli twój tata pił z nim wczoraj w pubie, to mógł ci powiedzieć tyle samo, co ja.

– Niby tak. – Ruth skończyła porządki i wstała.

– Ale mnie interesują poważne sprawy.

– Czyli jakie?

– No, czy jest żonaty – zdziwiła się Ruth niedomyślnością Christy – i ile ma lat?

– Ach, to! On jest dla ciebie za stary, Ruth – roześmiała się Christy. – Poważnie mówię…

– Za stary? – Ruth odrzuciła krótko obcięte brązowe włosy i zadarła nos. – Ja zawsze miałam ochotę na starszego…

– Chyba ma około trzydziestu pięciu lat – uległa Christy.

– Och! Nie jestem pewna, czy to jednak nie za dużo – westchnęła Ruth.

Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Podniosła słuchawkę.

– Christy?

Wstrzymała oddech. Zaczyna się, pomyślała.

– Słucham, apteka – powiedziała sucho.

– Hm, przepraszam. – Adam też przyjął oficjalny ton. – Dzień dobry, czy apteka może mnie poinformować, w jakich opakowaniach sprzedawany jest canesten?

– Co takiego? – zdumiała się Christy. Usłyszała tłumione westchnienie.

– No cóż, panno Blair, nie chcę się narzucać, ale potrzebuję pomocy. Richard wyjechał do chorego, radiotelefon w samochodzie nie odpowiada, a ja jestem sam w izbie przyjęć. Mam tutaj pana Humstable z przypadkiem grzybicy. Ale nie wiem, gdzie jest książka z wykazem leków dopuszczonych do obrotu. Przeszukałem już każdy kąt.

Christy uśmiechnęła się mimo woli. To musi być niezły szok dla wielkomiejskiego specjalisty. Takie szukanie właściwej maści przeciw grzybicy stóp pana Humstable.

– Canesten najczęściej pakowany jest w dwudziestogramowe tuby – powiedziała. – Potrzebny ci jest „Mims”.

– Nie rozumiem!?

Christy rozejrzała się po aptece. Na półce za plecami dostrzegła opasłe, błękitne tomisko.

– „Mims”, australijska wersja spisu leków. Będzie ci także potrzebna lista leków bezpłatnych. Nie mam pojęcia, czemu Richard jeszcze ci ich nie dał.

– Bo on jeszcze nie wie, że pracuję.

Christy zmarszczyła brwi. Zdawała sobie sprawę, że Ruth chciwie łowi każde słowo.

– Jak to, nie wie?

– Oprowadzał mnie po szpitalu, kiedy dostał nagłe wezwanie. Zgodziłem się objąć izbę przyjęć. Nie minęła godzina, a już było w poczekalni z dziesięć osób. Do tej pory załatwiłem cztery.

– Słuchaj, zaraz przyślę ci Ruth z książką.

– Kto to jest Ruth? – Wydawało się, że Adam nie ma pojęcia, czego jeszcze może się spodziewać. Christy znowu uśmiechnęła się. Przez chwilę to ona miała przewagę. Całkiem miłe uczucie.

– Ruth to moja pomocnica – powiedziała. – Nie zje cię, nie musisz się przejmować. Jesteś dla niej za stary. – Na widok jawnego przerażenia Ruth wróciło jej poczucie humoru.

Odłożyła słuchawkę i zdjęła z półki niebieski tom.

– Ruth, twoim marzeniom stało się zadość.

– Pchnęła książkę po ladzie. – Bierz to i zanieś osobiście do najbardziej rozchwytywanego kawalera w Corrook.

Znowu zadzwonił telefon.

– Wcale nie skończyłem – powiedział Adam.

– Przepraszam, czym możemy jeszcze służyć, doktorze?

Adam westchnął.

– Czy to długo potrwa? Z tym „Mims”?

– Biorąc pod uwagę oglądanie wystaw po drodze, Ruth powinna być w szpitalu za jakieś trzy minuty.

– A gdzie jesz dzisiaj lunch?

On chyba żartuje. Miała ochotę rzucić słuchawkę.

– Mam kanapki – powiedziała ze złością. – To jest apteka, doktorze McCormack, i my tu pracujemy!

– wycedziła lodowato.

– Cholera.

Zdziwiła się. Przekleństwo wypowiedziane było tonem irytacji, lecz bez rozczarowania.

– Czy jeszcze coś? – spytała surowo. – Mam robotę.

– Tak – zawahał się – twój brat wspominał, że może przyjęłabyś lokatora.

– Jakiego znowu lokatora?

– Oczywiście zapłacę – wyjaśniał cierpliwie. – Miałem zamiar spytać o to podczas lunchu. Christy, nie mogę mieszkać z Kate i Richardem, to chyba oczywiste. Chciałem zamieszkać w pubie, póki nie znajdę czegoś odpowiedniego, ale… – westchnął ciężko – ostatniej nocy złapałem cztery godziny snu. A podczas śniadania trzeba się było zająć wrastającym paznokciem pani Mayne. Na śniadanie zaś był stek i frytki. Są pewne granice wytrzymałości.

– Z pewnością są – odparła. Przebiegła w myśli wszelkie możliwe miejsca w okolicy, jakie tylko potrafiła sobie przypomnieć. I niczego nie znalazła.

– Rozmawiałem z pośrednikiem z samego rana. Jest domek w miasteczku, ale zwolni się dopiero za kilka tygodni. Jest też farma o dwadzieścia kilometrów stąd, jednak droga tam jest po prostu straszna. Jeśli mam stanowić jakąkolwiek pomoc dla Richarda, to powinienem być łatwiej osiągalny.

– A nie ma jakiegoś pokoju w szpitalu?

To, o co prosił, było całkowicie niemożliwe, a Christy czuła się jak osaczone zwierzę.

– No, niby jest pokój służbowy – przyznał – ale w tej chwili mieszka tam pani Brady. Do czasu aż jej mąż nie wyleczy złamania biodra. Boi się mieszkać sama w domu.