– Oczywiście. Nie wiedziała pani? Przyszedł dzień po tym, gdy widział was obie na balu wydanym przez tego młodzieńca, który używa tytułu Tony'ego. Ten chłopak właśnie od was wyszedł, kiedy Tony nadchodził ulicą.

– Ale… – Ta historia nie miała sensu. Z miejsca, w którym Emily siedziała w salonie, wiedziałaby, jak lokaj szuka Letty, czy Johna, żeby kogoś zaanonsować. Po odejściu Edwarda dzień był aż nienaturalnie spokojny. Emily skłaniała się do myśli, że jej sąsiad w powozie kłamie, z wyjątkiem faktu, że Edward wyszedł z ich domu. – Z kim on rozmawiał? – spytała. – Czy spotkał się z moim bratem?

Jeśli oczernił mego brata – pomyślała Emily – będę wiedziała, jak potraktować resztę żądań tego typa.

– Nie, nie spotkał nikogo z wyjątkiem kamerdynera. – Spostrzegłwszy jej zmarszczoną brew, von Hottendorf ciągnął: – Zapewniam panią, że tam był.

Nie miała wątpliwości, kto ma rację.

– Pan bewzględnie ufa jego słowom? – spytała.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się i cmoknął na konie, żeby je popędzić. Przez jakiś czas oboje milczeli, kapitan lawirował opuszczając Hyde Park i dyskretnie skierował się ku Richmond, gdzie mieli spotkać człowieka, nazywającego siebie Tonym.

Emily obserwowała bladą, piękną twarz mężczyzny siedzącego obok. W wyznaniu von Hottendorfa, że wierzy w przyjaciela, było coś zniewalającego. Po tym jak kapitan zaaranżował swoje przedstawienie i zaproszenie, Emily postarała się czegoś o nim dowiedzieć. Ostrożnie wypytując, odkryła, że słynie z lojalności, prawości, odwagi i inteligencji. U księcia Hardenburga nie było miejsca dla głupców.

– Jak pan go poznał? – spytała znienacka. Nie mogła się zmusić, aby nazwać tego obcego po imieniu.

– Byliśmy razem w Bitche – powiedział von Hottendorf cicho, tak jakby to mówiło samo za siebie. I prawdopodobnie tak było. Czy istnieje jakiś inny węzeł, który mógłby tak silnie związać ludzi ze sobą, poza faktem, że razem przeszli taką niedolę?

– To było ciężkie więzienie. – Emily przypomniała sobie, jak pan Neale je nazwał.

– To było… – Zaciskając szczęki uciął kapitan, po czym zmusił się do spokoju. – Niestety, nie ma właściwych słów, którymi można by damie opisać Bitche. Tak, to było ciężkie więzienie. Byłem w jednym z innych fortów i złapano mnie na próbie ucieczki. Nie przysięgałem, zapewniam panią – pośpieszył wyjaśnić kapitan. – Lecz obraziłem parę razy gubernatora odmawiając mu łapówki. Więc wysłano mnie do Bitche.

Dwaj modnisie brawurowo ścigający się w kariolkach na parę chwil zmusili von Hottendorfa do skupienia całej uwagi na manewrowaniu lejcami. Kiedy przejechali, ciągną dalej swą opowieść:

– To był prawie koniec wojny. Miałem szczęście, że nie musiałem tam siedzieć bardzo długo, choć było to na tyle długo, że nabawiłem się tyfusu.

Mówił tak, jakby to nie było nic niezwykłego. Tak samo opisywał to pan Neale. Jak dotychczas, całe to opowiadanie potwierdzało tylko przekonanie Emily o śmierci lorda Varrieura.

– Kiedy armie aliantów zaczęły podchodzić bliżej, pognano nas w głąb państwa. Varrieur planował ucieczkę w drodze. Ja po prostu upadłem i zostawili mnie, żebym umarł. Znałazł mnie i zobaczył, że wciąż jeszcze oddycham, zniósł mnie w bezpieczne miejsce i zorganizował kogoś, żeby się mną zaopiekował.

– Rozumiem już dlaczego zasłużył sobie na taką lojalność z pańskiej strony.

Lepsi od kapitana von Hottendorfa – pomyślała jednak – bywali oszukiwani.

– Lecz nie dlatego mu ufam – odpowiedział, jakby czytał w jej myślach. – Przyznaję: nie mogę udowodnić, że to, co mówi Tony, to prawda. Chciałbym pomóc. Ale przysięgam, że Tony'ego trzymano w Bitche dłużej niż jakiegokolwiek więźnia, dłużej niż większość z nich pamięta, i nikt nigdy nie słyszał, aby nazywał siebie inaczej niż Anthony, lord Varrieur. Jeśli mój przyjaciel wysuwa oszukańcze żądania, musiał zacząć odgrywać to przedstawienie więcej niż dziewięć lat temu. I w ciągu dziesięciu lat ani razu nie pomylił się co do swojej tożsamości.

Czy człowiek może być tak wytrwały, tak zdeterminowany z powodu nadziei na profit lub nagrodę, żeby tak długo i uparcie trzymać się fałszywej tożsamości, nie będąc pewnym, że pożyje dość długo, aby puścić w ruch całą intrygę? Emily przywołała na myśl obraz dżentelmena, który narobił tyle zamieszania na balu Edwarda i pomyślała, że być może ten – tak.

Kiedy minęli zakręt w parku Ritchmond, Emily nie potrzebowała już posługiwać się pamięcią, aby ocenić charakter obcego przybysza. Czekał na nich stojąc pod wysokim wiązem, do którego przywiązał swoją dereszowatą klacz. Twarz miał nieprzeniknioną, choć Emily spostrzegła, iż jest trochę bardziej rozluźniony niż wówczas, gdy dokonał swego słynnego wejścia.

Emily również czuła się swobodnie, ułagodzona nieskazitelnymi manierami i miłą osobowością kapitana. Teraz ponownie poczęła rozważać, już nie niewłaściwości swej sytuacji, lecz jej możliwe niebezpieczeństwa. Wybrali park Ritchmond, ponieważ – zwykle pełen miłośników natury i różnych innych entuzjastów – podczas uroczystości z okazji zwycięstwa opustoszał na rzecz parków londyńskich, gdzie zawsze była szansa ujrzenia któregoś z goszczących monarchów lub jakiegoś malowniczego Kozaka. To znaczy, że prawdopodobnie nikt nie zobaczy jej spotkania z pretendentem do tytułu. Teraz zdała sobie sprawę, że także raczej nikt nie przyjdzie jej z pomocą, gdyby jej potrzebowała.

Jednakże było już za późno, by zmienić zdanie. Obcy stał obok powozu, gotów pomóc jej wysiąść. W swoim prostym, ciemnym płaszczu wyglądał raczej skromnie, szczególnie w porównaniu z ekstrawagancko wystrojonym przyjacielem. Kapitan von Hottendorf przedstawił ich sobie z uśmiechem.

– Panno Meriton, chciałbym przedstawić pani Anthony'ego lorda Palina. Lordzie Palin, panna Emily Meriton. Teraz nawet osoba tak pedantyczna jak pani, panno Meriton, nie może się uskarżać, że nie zostaliście sobie właściwie przedstawieni.

Kapitan podał jej dłoń na pożegnanie i obiecał wrócić po nią za pół godziny. Cichym głosem, aby przyjaciel nie mógł usłyszeć, zapewnił ją:

– Nie ma się pani czego obawiać, panno Meriton. Czy pani wierzy, że Tony jest markizem Palin, czy nie, przysięgam, że jest dżentelmenem. To przysięgam na mój honor i moje życie.

Emily miała oczywiście nadzieję, że kapitan mówi prawdę, bowiem przez następne pół godziny miała pozostać sam na sam z tym mężczyzną. Jej brat i szwagierka nie szaperonowali jej zbyt rygorystycznie. Bywała przedtem sam na sam z mężczyznami, lecz nigdy nie budziło to w niej uczucia niepokoju.

– Myślę, że moglibyśmy się trochę przejść – zasugerował. – To znaczy, jeśli pani nie ma nic przeciwko temu, panno Meriton.

– Nie, nie mam – odpowiedziała Emily, pełna wątpliwości. Jak ona ma się do niego zwracać?

Był na tyle bystry, że dostrzegł jej zakłopotanie.

– Chciałbym coś pani zaproponować, panno Meriton, coś, co, mam nadzieję, nie zaszokuje pani. Do czasu, kiedy upewni się pani na tyle, by móc tytułować mnie moim tytułem, czy uczyni mi pani ten zaszczyt i użyje mojego imienia: Tony? Rozumiem, że z pani poczuciem, co jest przyzwoite a co nie, może pani uznać to za nieco zarozumiałe…

Emily uważnie śledziła jego wypowiedź. Czy wyśmiewał się z niej, czyniąc te uwagi o nieprzyzwoitości? Przyzwoite panny nie chadzają na spotkania takie jak to.

– Lecz – ciągnął – taka poufałość z pani strony do niczego pani nie zobowiązuje. W końcu świat pełen jest Tonych.

Nie takich jak pan, pomyślała sobie.

– Dobrze – zgodziła się. – Niech będzie Tony. I czy wyjaśni mi pan, dlaczego tak zależało panu na tym spotkaniu?

Usiłowała zachować sztywną, wyprostowaną postawę, lecz nie łatwo było to osiągnąć spacerując po parku i opierając się na ramieniu dżentelmena w miejscach, gdzie grunt był nierówny.

– Tak, wyjaśnię. – Zatrzymał się przy rabatce różowych kwiatów o długiej nazwie łacińskiej. – Lecz najpierw muszę pani zadać jedno pytanie.

– Tak?

– Jak się czuje Letty?

Było to pytanie, którego Emily najmniej się spodziewała. I w dodatku nie wiedziała, jak na nie odpowiedzieć.

– Letty była bardzo poruszona pańskim pojawieniem się tego wieczoru – wyznała, starannie dobierając słowa.- Oczywiście, wierzyła, że jej Tony nie żyje od lat.

– I wierząc w to była szczęśliwa?

Jeszcze raz ją zaskoczył. Oczekiwała, że z miejsca będzie domagał się jakichś wyznań na temat, czy Letty wierzy mu, czy też nie.

– Tak, była szczęśliwa – zapewniła go. – Letty i mój brat…

Jak mogła przekazać mu to, co widziała: radość i miłość przepełniające ich związek? Zaczęła jeszcze raz.

– Letty i mój brat są do siebie jak najszczerzej przywiązani. Jeszcze parę dni temu słyszałam, jak Letty powiedziała, że dzień, w którym poślubiła mojego brata, był najszczęśliwszym dniem w jej życiu.

Powiedziawszy to, Emily zdała sobie sprawę, że mówi do byłego ukochanego Letty, i że mógłby on być nieszczególnie zadowolony, słuchając takich rzeczy.

Twarz jego nie wyrażała ani smutku ani radości, choć powiedział:

– Cieszę się.

Emily spostrzegła, że szuka w jego postaci jakiegoś znaku, jakiejś wskazówki, która potwierdziłaby, że to ten sam Tony, którego opisywała Letty. Najbardziej nie zgadzała się osobowość. Letty nakreśliła obraz szczerego, otwartego młodzieńca, skorego do okazywania swych uczuć. Ale Tony, jeśli wciąż jeszcze żył, nie był już chłopcem.

– Czy Letty mówiła coś pani o mnie, o Tonym? – spytał.

– Trochę – przyznała. Nie chciała informować tego mężczyzny o wszystkim, czego nie wiedział. Niemniej jednak to on, przez swego posła, zapytał ją o broszkę. – Powiedziała, że to pan podarował jej tę opalową szpilkę, i że należała do pańskiej matki.

Spojrzał na nią, jakby też zastanawiał się, jak wiele może powiedzieć.

– Czy powiedziała, że chcieliśmy się pobrać?

– Tak.

Jej głos brzmiał cicho. Jeśli to nie był Tony, musił z nim być blisko związany. Najwyżej parę osób wiedziało o jego związku z Letty.