Niebieskie oczy patrzą na niego czujnie. Ma długie gęste rzęsy, o jakich większość kobiet może tylko marzyć. Przygląda się jego twarzy, ale nie przesuwa wzroku na całą sylwetkę. Plus dla niej. Corrie nigdy nie była kokietką, mężczyźni jej nie interesowali. Widać to się nie zmieniło.

Choć teraz, kiedy ma ją przed sobą tak blisko, nie pojmuje, jak mógł uważać ją za nieciekawą dziewczynę. Przeciwnie. Oczy zawsze miała wyjątkowo ładne. Z wiekiem buzia się jej nieco zmieniła. Regularne rysy, lekko opalona cera, delikatne, miękkie usta. Corrie wyrosła na prawdziwą piękność.

Nic dziwnego, że Shane jest nią zauroczony. Zadanie, które początkowo wydawało się proste, może okazać się trudnym wyzwaniem.

Sam się zdziwił, słysząc zmieniony ton swego głosu, gdy odezwał się do niej na powitanie.

Nie odpowiedziała od razu, tylko skinęła głową.

– Shane już odjechał. Jakieś trzy godziny temu.

– W takim razie złapię go później. – Oświeciło go, że powinien pochwalić jej kwiaty. Popatrzył w dół, ale wtedy dostrzegł jej nagie nogi.

– Przepiękne kwiaty – rzekł wreszcie.

– Spostrzegł, że się zarumieniła. Czyli wszystkiego się domyśliła.

Uśmiechnął się zadowolony. Wskazał na konewkę.

– Może ci pomóc?

– Dziękuję, ale już wszystko podlałam.

Cisza, jaka zapadła, zaczęła się przeciągać. Celowo się nie odzywał. Chciał, by poczuła się trochę spięta.

Jednak gdy znowu na nią spojrzał, trochę zmienił zdanie. Shane mógł trafić dużo gorzej. Właściwie czego się jej czepia? To porządna, uczciwa, ciężko pracująca dziewczyna.

Ta zmiana nastawienia nie ma nic wspólnego z jej wyglądem, przekonywał się w duchu. Opamiętał się. Przyjechał tu w konkretnym celu, musi się tego trzymać.

Jeśli Shane się z nią ożeni, jest bardzo prawdopodobne, że zechce dokupić niewielkie ranczo przy drodze, które jest wystawione na sprzedaż. Wkrótce do kupienia będzie jeszcze jedno ranczo. Shane zebrał sporo nagród, wystarczy mu na pierwszą wpłatę i zaciągnięcie kredytu.

Gdyby był w jego wieku i na jego miejscu, bardzo możliwe, że poważnie by to rozważył. Merrickowie nie boją się wyzwań, to u nich rodzinne. A rozpoczęcie wszystkiego od zera to kusząca perspektywa. Shane mógłby liczyć na Corrie, to jasne. Jest dziewczyną na dobre i na złe. W dodatku bardzo atrakcyjną.

Zastanawiał się nad optymalną strategią, gdy nagle go olśniło. Może to jej uroda tak na niego podziałała.

A gdyby spróbować uczynić z niej sprzymierzeńca?

Przede wszystkim musi ustalić, co ich naprawdę łączy. Najprościej ściągnąć ich w jedno miejsce i wtedy to ocenić. Przekonać się na własne oczy. Nie ma na co czekać. Uśmiechnął się, by choć trochę rozładować napięcie, które celowo wywołał. Teraz tego żałował.

– Pomyślałem sobie, żeby zrobić Shane’owi niespodziankę, dlatego chciałbym zaprosić cię do nas dziś na kolację.

Zdaję sobie sprawę, że to trochę spóźnione zaproszenie, więc jeśli ci nie pasuje, możemy przełożyć je na jutro. To będzie zwyczajna codzienna kolacja. Po całym dniu nie bardzo mam ochotę na odświętne stroje. Jeśli ci nie przeszkadza, pozostańmy przy nieformalnym charakterze spotkania. Innym razem może być bardziej uroczyście.

Sam się dziwił, jak płynnie kłamie. Przez cały dzień siedział przy biurku. Jednak zależy mu, by Corrie nie czuła się skrępowana. Shane nie raz zapraszał ją na kolację na ranczo, ale Corrie zawsze odmawiała. Z pewnością słyszała o ich tradycyjnym, bardzo formalnym podejściu do posiłków. Sądząc po jej strojach, bardzo prawdopodobne, że w ogóle nie ma żadnej sukienki.

Dziewczyna zarumieniła się lekko. Widział po jej oczach, że jest zaintrygowana i zaskoczona.

– Dziękuję za zaproszenie, panie Merrick – odezwała się cicho. – Ale czy… na pewno?

Doskonale wiedział, co ma na myśli. Uśmiechnął się, by jego słowa zabrzmiały bardziej przekonująco.

– Czasy się zmieniają, ludzie też. Przyjaźnicie się z Shaneem. Od zawsze jesteśmy sąsiadami. Pora nawiązać sąsiedzkie stosunki, bliższe niż dotąd… Corrie. Będzie mi miło, jeśli zechcesz mówić mi po imieniu.

W jej oczach przemknęła niepewność. Przez chwilę bał się, że przeciągnął strunę. Jednak Corrie chyba kupiła pomysł zacieśnienia sąsiedzkich kontaktów.

– Z przyjemnością. O której mam być?

– Zwykle do kolacji siadamy o siódmej.

– Dobrze. W takim razie będę o siódmej. Sięgnął do kapelusza.

– To do zobaczenia.

– 

Rozdział 3

Gdy tylko Nick się odwrócił i ruszył do samochodu, Corrie tarasem od ogrodu wbiegła do domu i podeszła do okna od frontu.

„Czasy się zmieniają, ludzie też…”

Słowa Nicka ciągle dźwięczały jej w uszach. Patrzyła, jak wsiada do swojej luksusowej terenówki. Czy to zdarzyło się naprawdę? Czy Nick rzeczywiście tu był i zaprosił ją na ranczo Merricków na kolację?

A ona przyjęła zaproszenie! To chyba niemożliwe. Co ją podkusiło, żeby się zgodzić? Z powodu Shanea, pośpiesznie odpowiedziała sama sobie, nie chcąc się za bardzo w to zagłębiać. Obserwowała, jak Nick rusza i jedzie w kierunku szosy. Serce nadal biło jej jak szalone.

Najpierw Shane, teraz Nick. Każdy z nich zachowywał się dziwnie. Inaczej niżby się spodziewała. A może to tylko jej pobudzona wyobraźnia?

Powiedział, że zaprasza ją, by zrobić niespodziankę bratu.

Czyżby Shane dał mu do tego powód? Wyraził się o niej w sposób, który Nicka do tego natchnął? No bo skąd ta jego nagła przemiana? Czyżby diametralnie zmienił zdanie nie tylko na jej temat, ale na charakter ich znajomości? Dla niej Shane jest tylko dobrym przyjacielem. I takie ramy chce zachować. Zresztą nigdy nie było inaczej. Aż do dziś. Bo dzisiaj Shane ją zaskoczył. Był inny. Jakby chodziło mu o coś innego niż tylko przyjaźń.

Ale o co?

Już spotkanie z Shaneem wytrąciło ją z równowagi, ale stan, w jakim się teraz znalazła, z niczym nie dawał się porównać. Przez kolejne dwie godziny poruszała się jak w ukropie. Pośpiesznie dokończyła niezbędne obowiązki i pobiegła na górę, by wybrać strój na dzisiejszy wieczór. Dobrze, że kilka lat temu kupiła sobie trochę ciuchów.

Jednak nic nie trafiało jej do przekonania. Wszystkie nowe stroje, jakie po kolei przymierzała, wydawały się jej zbyt oficjalne, zbyt wyjściowe. Nie pasują na dzisiejszy wieczór. Nick zapowiedział, że to ma być normalna kolacja. Jak ze zwyczajnej dziewczyny z rancza zmienić się w bywalczynię salonów?

Przymierzyła wszystkie ubrania, które od biedy mogły się nadać. Prawdę mówiąc, nie było tego zbyt wiele. Niestety wszystkie sukienki odpadają. Ma dżinsową spódniczkę, ale ona też nie za bardzo się nadaje.

Może te białe dżinsy? Do nich mogłaby włożyć bladoróżową koszulową bluzkę. Zwyczajnie, a jednocześnie kobieco.

Włożyła dżinsy. Są nowe i dość sztywne, nie tak wygodne jak te, które nosi na co dzień. Bluzka jest w porządku. Pracowicie podwinęła rękawy, starając się zrobić to równo. W ostatniej chwili przypomniała sobie o pasku ze złotą klamerką.

Nie ma prawdziwej biżuterii, ale złoty łańcuszek i klipsy dodadzą jej trochę blasku.

Popatrzyła na swoje odbicie i nagle przebiegło jej przez myśl, że powinna przekłuć sobie uszy. Nigdy wcześniej nie miała takich pomysłów. Niestety, nie poprawi urody makijażem. Wszystkie kolorowe kosmetyki wyrzuciła kilka lat temu. Nie zdąży pojechać do sklepu. Zła na siebie, rozczesała włosy. Zostawi je rozpuszczone, tylko część zepnie z tyłu spinką. Potarła usta, by były bardziej czerwone, poszczypała policzki. Trudno, nic więcej nie zdziała.

Włożyła nowe brązowe sandałki, czekające w pudełku na swój wielki moment. Niewielka torebka z brązowej skóry też dzisiaj będzie mieć swoją premierę. Wrzuciła do niej grzebień i portfel. Zarzuciła torebkę na ramię i ostatni raz popatrzyła w lustro.

Wybieranie stroju i szykowanie się zabrało jej dwie godziny. Choć zwykle jest gotowa w sekundę.

Wygląda inaczej. Jak kobieta polująca na faceta.

Załamała się. Musi coś z tym zrobić, nie może się tak pokazać.

Odłożyła torebkę, ściągnęła klipsy. Już miała wrzucić je do pudełka po cygarach, służącego jej za kuferek na biżuterię, gdy nagle znieruchomiała.

Niby dlaczego ma je odłożyć? Pracuje, jest niezależna. Nigdy w życiu za nikim się nie uganiała. I nigdy tego nie zrobi. Ma swoją dumę i swoje przekonania. Nie umawia się z facetami. Jedyny pocałunek, jaki ma na koncie, był pomyłką.

Oczy rzucały skry. Jest kobietą, ma dwadzieścia cztery lata. To jest jej życie. I nikomu nic do tego.

Niby dlaczego nie powinna ubierać się na różowo i nosić klipsów? Kto ośmieli się z niej kpić czy żartować? Gdyby miała pomadkę i tusz, też by ich użyła. Ma do tego prawo.

Co z tego, że ubierze się dzisiaj bardziej kobieco, skoro ma na to ochotę? Nawet jeśli chce się komuś spodobać, to komu to przeszkadza?

Większość dziewczyn robi to od dawna, zaczyna jeszcze w szkole. Ma prawo do marzeń o własnej rodzinie, kimś bliskim. Zawsze jej tego brakowało. Przez całe życie miała tylko ojca. Człowieka, który mógł być jej dziadkiem i nigdy nie okazywał cieplejszych uczuć. Ich rozmowy ograniczały się do gospodarstwa, sytuacji rynkowej i pogody.

Pragnęła mieć swoją rodzinę, ale nie zanosiło się, by kiedykolwiek to się stało. Dlatego odpychała od siebie te rojenia.

Nie łudziła się, że jej marzenia się spełnią. Dzisiejszy wieczór w ogóle się z tym nie wiąże. Zresztą oni pewnie nawet nie dostrzegą żadnej różnicy w jej wyglądzie.

A jeśli nawet, to co? Nawet jeśli pomyślą, że chce ich olśnić, to nic w tym złego. Poza tym dla nich to żadna nowość. Są obiektem westchnień wszystkich panien do wzięcia w całym Teksasie. Każda próbuje.

Humor się jej poprawił. Przypięła klipsy, sięgnęła po torebkę i zeszła na dół.

Była w połowie drogi, gdy zaczęła się denerwować. A zaraz potem nieoczekiwanie pojawiło się to zaskakujące i irytujące pytanie…