Raz doszło do zabawnego zdarzenia. Odwróciła się, gdy szeptał jej coś na ucho. Wtedy niechcący ich usta się zetknęły. Natychmiast odskoczyli od siebie jak oparzeni, a potem śmiali się z tego jak szaleni. Teraz było inaczej.

Shane uśmiechał się, ale jakoś dziwnie. Zrobiło się jej gorąco.

– Corrie, dalej jesteś niewinną panienką, prawda? – Zniżył głos. – Nie masz pojęcia, jaka to teraz rzadkość. I jak bardzo jesteś wyjątkowa.

Popatrzyła na niego czujnie, nie bardzo wiedząc, jak powinna zareagować. To chyba go jeszcze bardziej ujęło. Rozjaśnił się w uśmiechu, odgarnął loczek z jej twarzy. Podniósł się.

– Leć pod prysznic, kochanie. Na mnie już pora, ale jeszcze się do ciebie odezwę. Później. Zgoda?

Kochanie? Patrzyła na niego ze zdumieniem.

– Zgoda – wymamrotała szeptem.

Patrzyła, jak idzie do drzwi. Gdy zniknął, wbiła wzrok w podnóżek.

Czuła się beznadziejnie. Po raz pierwszy w życiu z taką mocą uzmysłowiła sobie, czym jest całkowity brak doświadczenia w sprawach damsko-męskich. Swobodnie może rozprawiać o polityce czy interesach, ale o tych rzeczach nie ma bladego pojęcia. Teoretycznie wszystko wie, gorzej z praktyką.

Zawsze miała doskonały kontakt z chłopakami. Jeździła konno, łowiła ryby, nie bała się ciężkiej pracy na farmie. W szkole wszyscy chcieli być z nią w zespole, bo świetnie się uczyła. I żaden chłopak się nie bał, że się w nim zakocha.

Za to na szkolnych potańcówkach omijano ją łukiem, a prym wodziły inne dziewczyny. Kokietki trzepoczące wymalowanymi rzęsami. Wystrojone w skąpe bluzeczki i kuse spódniczki, które umiały owinąć sobie facetów wokół palca.

Próbowała iść w ich ślady, gdy straciła głowę dla Nicka. Liczyła, że kilka sztuczek i odpowiedni makijaż otworzą jej drogę do jego serca. Myliła się.

Ostatnio coraz bardziej doskwiera jej uporządkowane codzienne życie. Nuży ją powtarzalność każdego dnia. Ma dość samotności. W ciągu ostatnich tygodni kilka razy była w mieście. Spotkała dawne koleżanki. Mają mężów i dzieci. Wmawiała sobie, że w wieku dwudziestu czterech lat jeszcze nie jest starą panną, lecz czuła się trochę przybita.

Teraz nagle pojawił się Shane. Te jego odzywki… Czyżby próbował ją uwodzić? Trudno jej to ocenić, bo nie ma doświadczenia. Jednak sama myśl budzi w niej dziwne emocje, jakąś ekscytację…

Oparła łokieć na fotelu, po chwili zakryła dłonią usta.

Czyżby Shane z nią flirtował?

Ogarnęło ją podniecenie. Jutro pewnie wszystko wróci do normy, ale dzisiaj…

Dzisiaj został dokonany wyłom w jej codzienności. Powody są niejasne, jednak czuje się zupełnie inaczej. Po raz pierwszy w życiu ma nadzieję, że może coś się zmieni, że może jest przed nią szansa.

Gdyby zakochała się w kimś, kto by odwzajemnił to uczucie… Może nie jest taka beznadziejna, jak zawsze o sobie myślała? Może ktoś ją pokocha? A idąc dalej tym tropem, może nawet zaproponuje małżeństwo i zechce mieć z nią dzieci? Kto wie?

Wzięła prysznic, zjadła lunch i zaczęła porządkować papiery. Nadzieja ciągle biła się z głosem rozsądku. Gdyby to było możliwe… Jednak powoli, jak zawsze, zdrowy rozsądek wziął górę. A uniesienie i nadzieja rozwiały się bez śladu.

Rozdział 2

Corrie Davis, kobieta fatalna. Trudno ją uznać za taką, jednak coś chyba w tym jest. Bo dotąd nie może pojąć, co jego brat widział w niej przed laty. Zwłaszcza że dziewczyny, z jakimi się wtedy spotykał, były jej absolutnym przeciwieństwem.

Shane gustował w wyrafinowanych ślicznotkach. Co raczej się nie zmieniło, sądząc po dziewczynach, które jeździły za nim na kolejne zawody rodeo. Dwie już dzwoniły na ranczo i zostawiły dla niego wiadomości. Trzeciej też się nie poszczęściło, bo akurat pojechał na ranczo Corrie.

Wprawdzie nie powiedział tego wprost, ale… Większość jego dawnych sympatii zdążyła się ustabilizować czy przenieść w inne okolice, czyli Shane’owi pozostała jedynie Corrie. Zresztą wspomniał o niej, gdy tylko przyjechał. A o żadnej innej nawet nie napomknął.

Przed laty pozostawał pod jej wpływem. Trudno powiedzieć, jak wyglądały ich kontakty przez ten ostatni okres, jednak lepiej dmuchać na zimne.

Corrie wychowała się na ranczu, po śmierci ojca przejęła je i prowadziła samodzielnie. Jednak to zupełnie inna skala niż ich rozległe imperium.

Shane zawsze dążył do niezależności. Chciał działać samodzielnie, być zależnym wyłącznie od siebie. Corrie z pewnością mu imponuje. Nikt jej niczego nie narzuca, nikomu się nie podporządkowuje. Do Shanea to musi przemawiać.

Zaproponował mu czterdzieści pięć procent, jednak w głębi duszy wiedział, że na jego miejscu również miałby opory. Prawdopodobnie też wolałby zacząć działać na własną rękę.

Jednak tradycja i rodzinne dziedzictwo do czegoś zobowiązują. Dlatego postara się zrobić wszystko, by nakłonić Shanea do powrotu.

Ojciec potępiał Shanea za wybór jego drogi. Nick był bardziej tolerancyjny i nie podzielał tych surowych ocen. Mimo to zależy mu, by brat wreszcie dorósł do oczekiwań rodziny. I dowiódł charakteru, spełniając je. Mimo że ojciec już tego nie zobaczy.

Zwykle odpychał od siebie nieprzyjemną myśl, że w jakimś stopniu ponosi winę za postępki brata. Przez ostatnie wspólnie przeżyte lata to on był wzorem dla Shanea, on powinien zaszczepić w nim wartości, nauczyć odpowiedzialności.

To ostatni moment, gdy jeszcze może zawrócić Shanea, przekonać go, że powinien osiąść na ranczu. Jeśli w imię tych wyższych racji będzie musiał jeszcze raz rozmówić się z Corrie, zrobi to. Przed laty dziewczyna wykazała zdrowy rozsądek i wycofała się.

Być może kryły się za tym inne powody. Perspektywa ciągłego podróżowania z Shaneem z zawodów na zawody i życia w motelowych pokojach mogła ją zniechęcić.

Poza tym jej ojciec już wtedy podupadł na zdrowiu, może więc nie chciała go opuszczać? Teraz, gdy Shane skończył z rodeo, sytuacja jest inna.

Może Corrie nadal ma dla niego ciepłe uczucia. Choć co innego jest ważniejsze – czym ona go tak ujęła? Jeśli to odkryje, łatwiej mu będzie podejść Shanea i przywołać do rozsądku.

Usłyszał głos brata wołającego do gospodyni. Czyli już wrócił. Nadarza się świetna okazja, by pojechać teraz do Corrie i rozmówić się z nią w cztery oczy. Im szybciej to zrobi, tym lepiej. Nim do czegoś dojdzie.

Wyłączył komputer i szybko ruszył do samochodu.

Jazda zabrała mu dwadzieścia minut. Przez ten czas zastanawiał się, od czego zacząć rozmowę. Musi to zrobić umiejętnie. Corrie jest raczej spokojna, jednak ma swoją dumę.

Od czterech lat samodzielnie prowadzi ranczo. Może zareagować gwałtownie, gdy sąsiad, z którym niemal się nie widuje, nagle zacznie się wtrącać w jej prywatne sprawy.

Dziś ich rozmowa może wyglądać zupełnie inaczej niż tamta sprzed lat. Z natury nie jest łagodny i nie bawi się w subtelności, jednak teraz to chyba jedyny sposób.

Już samo jego pojawienie się może jej przypomnieć, że starszy brat Shanea nadal tu jest i czuwa. I nie pochwala ich znajomości, tym bardziej długofalowych planów na przyszłość. Jeśli zajdzie potrzeba, uzmysłowi jej to bardziej dobitnie.

Zjechał z głównej szosy. Stąd do Davis Ranch jest mniej niż dwa kilometry. Zjeżdżając z niewielkiego wzgórza, ujrzał zabudowania rancza. Po lewej stronie domu dostrzegł sylwetkę szczupłej kobiety. Podlewała klomb z kwiatami.

Od razu poznał Corrie. Jednak było coś, co go zaskoczyło. Włosy, zwykle zaplecione w warkocz, wspaniałymi ciemnymi lokami falowały nad kwiatami. Dziewczyna wyprostowała się nieco, odrzuciła włosy na plecy i pochyliła konewkę.

Skończyła podlewać i odwróciła się w jego stronę. Zatrzymał samochód. Nawet jeśli była zaskoczona jego przyjazdem, nie pokazała tego po sobie. Miała czas się przygotować, musiała słyszeć zbliżające się auto.

Ruszył w jej stronę po zrudziałym trawniku. Nie mógł oderwać oczu od jej pięknych, lśniących włosów. Aż do chwili, gdy jego wzrok zszedł niżej.

Rzadko widywał Corrie, a jeśli już, to z dala. Dlatego teraz przeżył prawdziwy szok. Biały T-shirt, nieco skurczony od prania, lekko opinał figurę. Szorty z obciętych dżinsów odsłaniały szczupłe, zgrabne nogi. Była boso. Zawsze widywał ją w stroju roboczym. Poczuł się niemal jak rażony piorunem.

Czy Shane był teraz u niej? Może stąd ten strój i rozpuszczone, świeżo umyte włosy? W porównaniu z jej codziennym wyglądem to wielka zmiana. Choć Corrie, mimo że taka odmieniona, nadal jest sobą. I wygląda nadzwyczaj atrakcyjnie.

Nie spodziewała się wizyty Nicka. Żałowała, że nie ma na sobie bardziej odpowiedniego stroju. Czuła na sobie jego wzrok, gdy szedł w jej stronę. Starała się nie okazać po sobie zdenerwowania. Tę umiejętność opanowała już dawno, jeszcze przed laty, gdy na jego widok serce waliło jej jak młotem. Teraz nie było to łatwe. Bo miała świadomość, że jest pierwszym mężczyzną, który widzi ją w szortach odsłaniających niemal całe nogi.

By zająć myśli czymś innym, obserwowała go, w duchu porównując obu braci.

Shane jest przystojniejszy, choć są do siebie bardzo podobni. Między nimi jest osiem lat różnicy. Shane jest bardziej chłopięcy, Nick opanowany i doświadczony. Wydaje się też bardziej stanowczy i niedostępny.

Czarne włosy i czarne oczy jeszcze bardziej to podkreślały. Shane ma intensywnie niebieskie spojrzenie. Obaj są wysocy. Nick ma mocniejszą budowę. Shane porusza się lżej i zręczniej, czasem postawą i gestem przydając sobie znaczenia. Nick nie musi tego robić. Wierzy w siebie. Po wypadku, który unieruchomił ojca w wózku inwalidzkim, Nick przerwał studia i wrócił na ranczo. Przejął rządy nad rodzinnym imperium.

To przełożyło się na jego sposób bycia. Wiedział, ile jest wart, miał autorytet. Nie oszczędzał się i tego samego wymagał od innych. Taki człowiek weźmie sobie za żonę kobietę, która dorównuje mu urodzeniem, statusem i urodą. To oczywiste.

Wiedziała o tym już dawno. Ona nie wchodzi w grę, pod żadnym względem. Nick nawet na nią nie spojrzy. Jednak za każdym razem na jego widok działo się z nią coś dziwnego. Tak jak teraz, gdy podszedł i grzecznie uchylił ronda kapelusza, a ją od razu ogarnęła fala gorąca…