Gdy nad ranem Maggie obudziła się, w pokoju panował ziąb. Mike'a nie było. Dom zdawał się pusty.

Poczucie winy zalało ją jak gwałtowny przypływ oceanu. Coś ty zrobiła, Margaret Mary? pomyślała. Sto tysięcy zdrowasiek nie będzie wystarczającą pokutą.

Uwiodłam go, pomyślała ze zgrozą. Za karę wyskoczyła naga z ciepłego śpiwora. Lodowate powietrze smagało ją jak bicz. Pobiegła do łazienki i opłukała się zimną wodą. Wyszorowała brutalnie zęby i jak szalona zaczęła szczotkować sobie włosy. Wszystkie te czynności miały wyraźny charakter kary, ale bynajmniej nie zmniejszały jej poczucia winy. Twarz, jaka patrzyła na nią z lustra, wcale nie wyglądała jak oblicze pokutnicy. Odwrotnie, była zaróżowiona, zdrowa, radosna.

Czy powie mu, jak cudowna była dla niej ta noc? Czy odważy się oświadczyć mu, że nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie takich wspaniałych odczuć? Dzięki Mike'owi poczuła się bardziej kobietą niż kiedykolwiek, bogatszą we wspaniałe cielesne doświadczenie, podniecającą i szczęśliwą jak nigdy dotąd.

Postanowiła kontynuować zwiedzanie domu. Przechadzała się po pokojach powoli, wodziła palcami po mahoniowych balustradach, mosiężnych lampach, chłodnych marmurach kominków. Zachwyciła ją mahoniowa boazeria holu.

Zatrzymała się, powiodła rękami po gładkim drewnie i stwierdziła, że są na nim jakieś dziwne nierówności. Tu i ówdzie miejsca spojeń desek wydawały się dziwnie wypukłe. Nacisnęła nieco mocniej jedno z takich miejsc i ku jej przerażeniu ściana ustąpiła. Ukryte drzwi otworzyły się bezszelestnie. Niewiele brakowało, by się przewróciła. Jej oczom ukazało się ciasne, ciemne pomieszczenie wielkości niedużej szafy. Miało kształt trójkąta wpasowanego w załom schodów.

Maggie pochyliła się, zrobiła krok naprzód, ale prawie natychmiast się cofnęła. Z przerażeniem pomyślała o tym, że mogłaby spłoszyć mieszkające tam nietoperze. Pomacała ścianę, by znaleźć kontakt, ale bez rezultatu. Mimo ciemności zauważyła po chwili wyraźne zarysy trzech sporych kufrów.

Odwagi, pomyślała, aa pewno nie ma tam żadnych nietoperzy, a zresztą gdyby były nawet, przycupnie i pozwoli im odfrunąć. Przecież nie mogła zrezygnować ze zbadania zawartości kufrów. Pochyliła się ostrożnie, sięgnęła po uchwyt pierwszego z nich i zaczęła go ciągnąć ku sobie. Z pewnością nie był pusty. Świadczył o tym jego ciężar.

Zdmuchnęła grzywkę z lekko spoconego czoła i pociągnęła kufer raz jeszcze. Tym razem wysiłek uwieńczony został powodzeniem. Kufer niemalże na nią runął. Z wielkim trudem przetaszczyła go pod schody i przyjrzała mu się w świetle dnia. Był spięty mosiężnymi i skórzanymi pasami, ale na szczęście nie zamknięty na klucz.

Jest w nim na pewno skarb Dziadziusia, pomyślała i przeszedł ją dreszcz.

Otwierając ciężkie wieko, złamała dwa paznokcie i nawet tego nie zauważyła. Ale za chwilę, po raz pierwszy tego przedpołudnia, wybuchnęła śmiechem.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Mike postawił na ganku torbę z zakupami, obszedł dom i ruszył pokrytą topniejącym śniegiem ścieżką nad brzeg rzeki. Słońce mocno przygrzewało. Zmrużywszy oczy, popatrzył na wzbierające wody, po czym spojrzał na niebo i zauważył gromadzące się na horyzoncie ciemne chmury.

Dozorca powiedział mu, że „rzeka decyduje się co jakieś pięćdziesiąt lat wystąpić z brzegów" i że miejscowi ludzie są pewni, iż zrobi to właśnie tej wiosny. W sklepiku spożywczym, dokąd Mike udał się po zakupy, wszyscy rozmawiali na ten temat i właściwie zastanawiali się tylko nad tym, „kiedy", a nie „czy".

Okazało się, że od dwóch miesięcy stan Indiana nawiedzają burze i wichury. Do tego poprzedniej nocy spadło dwadzieścia centymetrów śniegu, ale od samego rana słońce operowało tak silnie, jak gdyby już nastała wiosna.

Cementowy fundament domu bez wątpienia mógłby przetrwać potop. Whistler powiedział mu, że frontowe wejście do domu znajdowało się kiedyś nad samym brzegiem rzeki. Klienci podjeżdżali pod nie łódkami, wchodzili po stopniach na ganek, co było szczególnie dogodne w czasach prohibicji, gdyż można tu było spokojnie i dyskretnie wypić kieliszek wina.

Wszystko to było bardzo ciekawe, ale Mike zastanawiał się poważnie nad tym, jak wydostaną się stąd w czasie powodzi.

Stwierdził, że na zachodzie gromadzą się czarne chmury, wsunął ręce do kieszeni kurtki i ruszył do frontowych drzwi. Była wprawdzie dopiero dziesiąta, ale Mike już od kilku godzin był na nogach. Od miesięcy sypiał bardzo kiepsko. Czasami śniło mu się, że oczyścił się ze wszystkich zarzutów, innym razem, że wszystko źle się układa. Przeważnie miał jednak raczej koszmarne sny. Mężczyzna musi mieć stałą pracę, bez tego wariuje.

Budził się zazwyczaj zlany zimnym potem. Jednakże tego poranka poczuł obok siebie miękkie kobiece ciało. Twarz dziewczyny zasłaniała chmura puszystych kasztanowych włosów.

Pchnął drzwi i wsunął przez nie dużą torbę z zakupami.

– Wróciłeś! – ucieszyła się Maggie na jego widok i spłonęła rumieńcem.

– Byłem pewny, że jeszcze śpisz – odparł.

Gruby czerwony sweter starannie ukrywał wdzięki dziewczyny. Była zarumieniona i oczy jej płonęły niezwykłym blaskiem.

Mike postawił torbę zjedzeniem na tapczanie i zdjął kurtkę.

– Co słychać? – zapytał.

– Znalazłam skarb – oświadczyła Maggie.

Mike spostrzegł kufer i jakieś rozrzucone wokół ciuchy. Była tam biała suknia z błyszczącej satyny, inna krótka zakończona na dole lekko sfatygowaną falbaną, coś w rodzaju długiej szarfy mocno nadgryzionej przez mole, wspaniała kreacja z zielonego jedwabiu, czarny smoking.

Mike obejrzał całą tę kolekcję szmat, po czym ruszył do kuchni, by nalać sobie gorącej kawy ze stojącego na piecu imbryka.

– Po co komu cały ten chłam? Gdzie to znalazłaś?

– Chłam? – oburzyła się Maggie.

Mike odchrząknął i szybko naprawił swój błąd.

– Jest tam coś cennego? – zapytał, usiłując nasycić głos odrobiną entuzjazmu.

– Znalazłam tajemne przejście, a w środku kilka kufrów. Zobacz, jak to działa.

Pokazała mu, jak się otwiera i zamyka ukryte w boazerii drzwi.

– Coraz więcej intrygujących tajemnic – zauważył Mike bez większego zapału. – Należało się tego spodziewać w domu zbudowanym specjalnie po to, by ukrywać różne sprawki przed władzami.

Przystanął na chwilę i zamyślił się. Nie mógł nie zauważyć wypieków, jakie pojawiły się na twarzy Maggie, gdy go zobaczyła. Trudno też było nie zwrócić uwagi na to, jak szybko odwróciła się od niego, gdy zaczął z nią rozmawiać.

Maggie zaczęła wkładać rzeczy z powrotem do kufra. Czuła na sobie jego wzrok. Machinalnie przygładziła włosy, a gdy spojrzał na jej ramiona, uniosła je bezwiednie.

Myślała intensywnie o tym, jak się zachować, by upewnić go, że już nigdy do niczego go nie sprowokuje.


– No cóż – powiedziała energicznym tonem – zrobię z tym porządek i wsuniemy kufer do schowka. Na pewno umierasz z głodu. Przywiozłam dosyć jedzenia na śniadanie, a może nawet lunch.

– Pyszności z twojego worka – zażartował Mike. – Przywiozłaś taką ilość prowiantu, że starczyłoby tego na przeżycie wojny. Mam rację, mała?

Słowo „mała" rozgrzało jej serce. Maggie poczuła się nagle niezmiernie szczęśliwa.

Nie rób mi tego, Mike, myślała, nie udawaj, że czujesz do mnie coś, czego w ogóle w sobie nie masz.

– No tak, przytaszczyłam tego całe mnóstwo – przyznała.

Była zajęta układaniem rzeczy i nie musiała na niego patrzeć.

– Jedzenie na każdy posiłek chleba z masłem fistaszkowym szybko by ci się znudziło – zauważyła.

– Na kolację kupiłem befsztyki. Wyłożę je za okno. Wieczorem usmażymy je i będziemy mieli ucztę. Przyniosłem też trochę innych smakołyków.

Patrzył na nią z lekkim rozbawieniem. Jeżeli nałoży tę zieloną kieckę jeszcze raz, zrobi się z niej piłka futbolowa, pomyślał.

– Dobrze ci się spało? – zapytał mimochodem.

– Doskonale.

– Zadzwoniłem z budki telefonicznej do agenta nieruchomości. Przyrzekł, że w przyszłym tygodniu obejrzy nasz dom.

– Żeby wystawić go na sprzedaż?

– Żeby wystawić go na sprzedaż – zgodził się Mike.

Zobaczył, że dziewczyna prostuje plecy i patrzy na niego z wyrzutem, ale nie zareagował.

– Maggie… – zaczął.

– Wiesz, jesienią uczęszczałam na kurs menedżerski dla kobiet,

– To dobrze.

– Strasznie się wynudziłam, chociaż prowadziła go bardzo interesująca kobieta, niejaka Dorothy Langley.

– To bardzo ciekawe – ziewnął Mike.

– Dorothy prowadzi dwanaście takich kursów rocznie. W motelach. Ona ich nienawidzi. Mam na myśli motele.

Maggie wiedziała, że nie powinna przedstawiać Mike'owi zupełnie zwariowanego pomysłu, ale wolała to niż rozmowę o prywatnych sprawach.

– Dorothy twierdzi, że szefowie wielkich firm pragną, by ich pracownicy mieli więcej wiadomości niż te, które mogą zdobyć na takim kursie. Wiedzą, że po to, by czegoś się nauczyć, człowiek musi być zrelaksowany, wypoczęty. Że atmosfera, w której taka nauka się odbywa, też powinna być swobodna, sympatyczna. Ludzie wtedy powrócą do pracy nie tylko mądrzejsi, ale w lepszej formie, z większą motywacją, może nawet z poczuciem misji.

– Maggie, ta konwersacja jest fascynująca, ale…

– Słuchaj, ten dom nadaje się idealnie do takiego celu. Można by go nazwać schroniskiem dla menedżerów. Dorothy uczy marketingu, zarządzania, organizacji finansów. Takich kursów, jak jej, są tuziny. Z najrozmaitszych dziedzin. Uczęszczają na nie wysocy urzędnicy i właściciele firm. Potrzebne są do tego odpowiednie pomieszczenia, a ta posiadłość spełnia wszystkie wymogi. Jest tu przestrzeń, spokój, właściwa atmosfera. Kuchnia jest ogromna. Okolica jest niezwykle malownicza, kupimy kilka łódek.

Maggie zatrzymała się dla nabrania oddechu, zaryzykowała szybkie spojrzenie na Mike'a i równie szybko odwróciła od niego wzrok. Trudno się było zorientować, czy aprobuje jej pomysł. Patrzył na nią uważnie z nieprzeniknioną miną, ale z zaciśniętymi ustami.