– Chciałbym tylko uczynić cię szczęśliwszą niż ty mnie – wyznał, obejmując ją troskliwie ramieniem. Uśmiechnęła się, bo przy nim czuła się tak bezpiecznie i

– Już to zrobiłeś – wyszeptała, ale w tym momencie Annie zaczęła ich gwałtownie przywoływać.

– Chodźcie, zobaczcie, jakie muszle! – Wymachiwała rękami i starała się przekrzyczeć wiatr.

Młodzi małżonkowie roześmieli się i na wyścigi pobiegli do niej, a zimowe słońce opromieniało ich szczęście.

W domu Goodeów, jak co roku, podczas świąt panował wesoły rozgardiasz, tym razem może nawet większy niż zawsze. Gayle i Samanta gościły u rodziców wraz ze swymi mężami i dziećmi, ale do rodzinnego grona dołączyli także Diana i Andy. Diana była w dziewiątym miesiącu ciąży, ale nie mogła ani na chwilę spuścić z oka małej Hilary, która usiłowała stanąć na nóżki, chwytając się wszystkiego, co miała pod ręką i w ten sposób narażając się na liczne niebezpieczeństwa.

– Mój mały łobuziak! – zachwycała się matka. Oboje z Andym mieli sto pociech z tą śliczną, pogodną dziewczynką. A zaledwie rok temu o tej porze nie mieli nawet nastroju na świąteczną wizytę u rodziny. Ich małżeństwo było wtedy poważnie zagrożone i niewiele brakowało, a nie uratowałby go nawet wspólny wyjazd na Hawaje. Wtedy właśnie, co Diana któregoś dnia przypomniała Andyemu, w ich życie wkroczyła zastępcza matka Wanda. Na szczęście znikła równie szybko, jak się pojawiła, a separacja małżonków, którą spowodowała, w ostatecznym efekcie wyszła im tylko na dobre. Zyskali małą Hilary, a wkrótce spodziewali się następnego dziecka. Oczywiście, całe ich dotychczasowe życie zostało przewrócone do góry nogami, ale Diana nigdy nie czuła się szczęśliwsza, tym bardziej że ciąża przebiegała prawidłowo, bez żadnych dolegliwości, a redaktorka naczelna wyraziła zgodę na przedłużenie urlopu macierzyńskiego aż do czerwca.

– No i co tam u ciebie? – zagadnął przyjaźnie Jack, widząc, jak Diana pomaga nakrywać do stołu jego żonie, która jednocześnie usiłuje zażegnać spór między dwojgiem swoich starszych dzieci.

– Dziękuję, wszystko w porządku. – Diana uśmiechnęła się do niego. Pamiętała, jak zdiagnozował u niej ciążę, a ona myślała, że sobie z niej żartuje.

– Oj, coś mi się wydaje, że lada dzień pękniesz.

– Ależ mam jeszcze prawie trzy tygodnie! – zaprzeczyła z pewnością siebie.

Jack jednak kręcił głową i marszczył czoło, oglądając jej brzuch i obmacując go niczym dojrzały melon.

– Myślę, Di, że jesteś bliżej rozwiązania, niż ci się wydaje. Masz już dzieciaka prawie między nogami. Kiedy ostatni raz się badałaś?

– Na miłość boską, Jack, czy musisz nawet w święta zgrywać doktora Kildarea? – warknęła jego żona.

– Zwróciłem jej tylko uwagę, że urodzi prędzej, niż myśli. Dziecko wyraźnie pcha się na świat.

– Akurat, mnie mówiłeś to samo, a i tak czekałam jeszcze dwa i pół tygodnia.

– Dobra, niech będzie, że jestem przewrażliwiony! – Zamachał rękami w powietrzu, ale zaraz poważniejszym tonem zwrócił się do Diany. – Słuchaj, ja nie żartuję. Naprawdę powinnaś w najbliższych dniach się przebadać. Jeszcze nigdy nie widziałem tak nisko ułożonego płodu u kobiety, u której nie rozpoczęła się akcja porodowa.

– To może ja już rodzę, tylko jeszcze o tym nie wiem? – Diana zażartowała, ale musiała mu obiecać, że zaraz w poniedziałek uda się do swojego ginekologa na badanie kontrolne.

– Zdarzały się już dziwniejsze rzeczy! – Roześmiał się, a że nie pełnił dziś dyżuru pod telefonem, mógł sobie pozwolić na większy luz, więc poszedł napić się z teściem.

Diana i jej siostry pomagały matce, a kiedy indyk już się upiekł – mężczyźni pomogli go pokroić. Wkrótce na stół wjechały pełne półmiski. Wszystkim stołownikom w tym roku dopisywały humory. Dzieci, oczywiście, rozrabiały, ale nie przekraczały granic dobrego wychowania, ustały rodzinne spory i dawno już krewni wybaczyli Dianie jej wybuch podczas zeszłorocznego Święta Dziękczynienia, bo wiedzieli, co wtedy się z nią działo. Nawet Gayle zdawała się okazywać siostrze więcej zrozumienia i życzliwości. Teraz też zwróciła się do niej z troską:

– Przecież ty nic nie jesz!

– Nic już nie zmieszczę! – Diana kątem oka obserwowała Andyego, zatopionego w zajmującej rozmowie z Seamusem. Jego irlandzki szwagier umiał opowiadać niestworzone historie. Zazwyczaj nie miały one wiele wspólnego z prawdą, ale były zabawne.

Czuła bóle w kręgosłupie, więc uznała, że lepiej będzie, jeśli wstanie i porusza się trochę. Zaoferowała się z pomocą matce, kiedy ta udała się do kuchni przygotować drugie danie, ale Andy zwrócił uwagę na jej dziwne zachowanie i zauważył, że Jack też ją obserwuje. Odbyła bowiem kilka kursów do kuchni i z powrotem, rozcierając przy tym krzyż. Nawet Samanta szepnęła do Jacka:

– Ona jest dziwnie niespokojna!

Przytaknął, ale nie przerywał konsumpcji ani towarzyskiej pogawędki. Zresztą Diana po chwili jakby się uspokoiła, śmiała się, brała udział w rozmowie. W którymś momencie umilkła i popatrzyła na męża. On jednak nie zwrócił na to uwagi, więc przeprosiła sąsiadów przy stole i wyszła. Po kilku minutach wróciła, nic nikomu nie wyjaśniając.

Po deserze szepnęła Samancie, że nie najlepiej się czuje i pójdzie się położyć, ale prosiła siostrę, aby nikomu o tym nie mówiła. Przypuszczała, że to niestrawność. Mniej więcej po godzinie Andy zainteresował się, gdzie znikła żona i zaczął wypytywać:

– Hej, czy ktoś widział, gdzie jest Di?

– Poszła na górę i rzyga! – oświeciła go najstarsza siostrzenica, toteż Andy zerwał się i pobiegł na piętro. – Może ty też powinieneś tam pójść? – Gayle pytająco spojrzała na Jacka.

– A zdawało mi się, że przedtem kazałaś mi pilnować swego nosa!

– Chyba się jednak myliłam.

– Eee, pewnie się przejadła. Zresztą, gdybym był potrzebny, wiedzą, gdzie mnie szukać. A nawet, gdyby się coś zaczęło, to przy pierwszym dziecku zdąży piechotą dojść do szpitala.

– Bardzo śmieszne! – skarciła go żona. – Nie pamiętasz, jak było ze mną?

Rzeczywiście, przy pierwszych dwojgu dzieciach Jack ledwo zdążył dowieźć Gayle do szpitala, a ostatnie odebrał w kuchni ich domu.

– Każda kobieta jest inna – mruknął.

Najlepszym dowodem na potwierdzenie tej tezy była sama Diana, którą autorytety medyczne uznały za bezpłodną, a na zajście w ciążę potrzebowała dwóch lat.

Jednak Andy zszedł na dół wyraźnie zaniepokojony.

– Mówi, że ją brzuch boli – relacjonował szeptem Jackowi. – Kilka razy wymiotowała i ma straszne kurcze. Chciałem zabrać ją do domu, ale boi się ruszyć. Może nadwerężyła sobie kręgosłup, kiedy pomagała mamie…

Jack nie czekał już, aż szwagier dokończy, tylko sadząc po dwa stopnie, popędził na górę. Andy czym prędzej podążył za nim.

– Co z tobą? – wołał Jack już od progu. – Podobno dziki indyk dziobnął cię w brzuch?

– Czuję się fatalnie – przyznała Diana i drgnęła, chwytając się za brzuch.

– Fatalnie to znaczy jak? – wypytywał spokojnie, ale już wiedział, co się dzieje. Zatkało go, kiedy dotknął jej brzucha – po włoki były napięte jak skóra na bębnie i właśnie wstrząsał nimi silny skurcz.

– Niedobrze mi, mam skurcze i boli mnie w krzyżu… – Przekręciła się na bok i mocno uchwyciła ramy łóżka, bo znowu złapał ją atak bólu. – Pewnie mi coś zaszkodziło, ale nie mów mamie, dobrze…

Odwróciła ku niemu pobladłą twarz, ale zauważyła na jego wargach uśmiech.

– Chyba to jednak co innego. Wydaje mi się, że rodzisz.

– Już? – Spojrzała na niego zdumiona i przerażona. – Przecież to jeszcze za wcześnie!

– Obawiam się, że nie. – jak na zawołanie w tym momencie chwycił ją długi i silny skurcz. Jack mierzył czas jego trwania. Chciał także zbadać częstotliwość i zrobił to, bo następny atak pojawił się już po dwóch minutach. Wodził skupionym wzrokiem od niej do Andyego i z powrotem, wreszcie spytał: – Od jak dawna masz te skurcze?

– Czy ja wiem… – bąknęła niepewnie. – Właściwie od rana tak mnie jakoś kręciło po brzuchu, ale myślałam, że może zjadłam coś niedobrego… – Poczuła się głupio, bo okazało się, że akcja porodowa już trwała, a ona nie wiedziała o tym.

– A nie odeszły ci przypadkiem wody? Jack stwierdził, że poród wszedł w bardziej zaawansowaną fazę, niż myślał. Najchętniej zbadałby Dianę, ale nie był pewien, czy mu na to pozwoli.

– Nie – zaprzeczyła stanowczo. – Tylko od wczoraj rana mam taki mały wyciek, ale nic więcej.

Nagle obleciał ją strach, bo przypomniała sobie, jakie męki cierpiała Jane, wydając na świat Hilary. Wolałaby więc, aby Jack się mylił.

Jack znowu powiódł spojrzeniem od niej do Andyego i uśmiechnął się pobłażliwie.

– Dziewczyno kochana, to były właśnie twoje wody. One nie zawsze muszą tryskać jak z fontanny. Chyba będzie lepiej, jeśli zaraz pojedziesz do szpitala.

Diana rozpaczliwie odsuwała od siebie tę perspektywę. Uchwyciła się kurczowo ręki Jacka i prawie krzyczała:

– Nie!… Jeszcze nie teraz!…

Tym razem jednak ból był tak silny, że słowa uwięzły jej w gardle. Ciężko dyszała, usiłowała złapać oddech, a po minucie wiła się w kleszczach następnego bólu.

– Andy… Jack… co to jest?… O Boże… zróbcie coś! – jęczała. Jack popędził do łazienki, błyskawicznie umył ręce i przy niósł tyle ręczników, ile udało mu się złapać. Podłożył je pod nią i delikatnie ją zbadał, czego nawet nie zauważyła, bo już tylko krzyczała i konwulsyjnie trzymała się ręki Andyego. Nagle poczuła palący ból, połączony z parciem tak silnym, jakby pociąg ekspresowy przebijał sobie tunel w jej ciele. – O Boże!… Ono już idzie… już idzie!

Wystraszonym wzrokiem wodziła od męża do szwagra, więc Jack potwierdził jej obawy.

– Tak, Di, to jest właśnie to. – Teraz już nie miał wątpliwości, że dziecko jest blisko, więc spokojnie udzielił instrukcji Andyemu: – Zadzwoń na pogotowie. Niech przyślą karetkę, bo kobieta rodzi w domu, ale jest przy niej lekarz i wszystko przebiega prawidłowo. Akcja musiała się rozwijać już od wczoraj, tylko ona tego nie zauważyła.