Brad położył Christiana w foteliku i umieścił go na siedzeniu samochodu. Na szczęście chłopczyk ani razu się nie obudził przez całą drogę do kościoła pod wezwaniem Wszystkich Świętych w Montecito. Pilar milczała, bo wiedziała, że cokolwiek po wie – i tak nie umniejszy to jej bólu. Brad poklepał ją po ręku, kiedy zaparkował wóz przed kościołem, gdzie czekali już Nancy, Tommy i Marina. Tommy, podobnie jak Brad, włożył ciemny garnitur, a Nancy wyglądała na przygnębioną. Zabrała ze sobą Adama, ponieważ nie zdążyła znaleźć dla niego opiekunki. Dzieciak na widok Pilar i Brada radośnie się rozkrzyczał, co przez chwilę poprawiło wszystkim humory.

W kościele czekał już pastor i zaprosił przybyłych do środka. Na widok malutkiej białej trumienki przybranej konwaliami Pilar doznała wstrząsu. W jej gardle wezbrał tłumiony szloch.

– Nie wytrzymam tego dłużej! – szepnęła do Brada i ukryła twarz w dłoniach. Wraz z nią rozpłakała się Nancy, że aż Tommy musiał odebrać od niej dziecko. Na szczęście przynajmniej Christian spał spokojnie.

Pastor w kazaniu przypomniał zebranym, że niezbadane są wyroki Pańskie. „Bóg dał, Bóg wziął, błogosławione niech będzie imię Jego” modlił się nad trumną, ale tym, którzy zaledwie przez chwilę zdążyli nacieszyć się tą małą dziewczynką, ból wydawał się zbyt trudny do zniesienia. Pilar jak we śnie szła wraz z konduktem żałobnym na cmentarz, który przy deszczowej pogodzie prezentował się wyjątkowo ponuro. Dopiero w ostatniej chwili wpadła w popłoch.

– Ja jej tu nie zostawię! – powtarzała, kurczowo trzymając się Brada. Towarzyszył im Tommy, a Marina taktownie trzymała się w pewnym oddaleniu. Nancy została z dziećmi w samochodzie, bo nie mogła dłużej znieść widoku trumienki otoczonej tyloma zrozpaczonymi twarzami. Dla wszystkich ten pogrzeb stanowił ciężkie przeżycie, ale najbardziej cierpieli Pilar i Brad.

Pastor jeszcze raz pobłogosławił małą Grace na jej ostatnią drogę, a Pilar złożyła na jej trumnie bukiecik malutkich różowych różyczek. Stałaby tak w nieskończoność, wpatrując się w mogiłkę, gdyby Brad nie ujął jej łokcia i nie podprowadził do samochodu. Szła jak automat i przez całą drogę w milczeniu patrzyła przed siebie.

Brad nie wiedział, jak ją pocieszać i co w ogóle powinien po wiedzieć. Oczywiście bolał po stracie Grace, ale nie zdążył na wiązać z nią więzi uczuciowej. To Pilar nosiła pod sercem ją i jej brata przez dziewięć miesięcy.

– Myślę, że powinnaś się położyć – doradził, kiedy zostali już sami w domu, a Christian zaczął się niespokojnie kręcić w swoim koszyczku.

Posłusznie udała się do sypialni i tak, jak stała, w czarnej sukni, padła na łóżko. Nie odzywała się, tylko szklanym wzrokiem patrzyła w sufit. Nachodziły ją czarne myśli. Dlaczego to nie ona umarła, tylko to niewinne dziecko? Przecież, gdyby miała możliwość wyboru, bez wahania poświęciłaby życie dla ratowania dziecka. Brad przeraził się, gdy mu to powtórzyła. Wprawdzie rozpaczał po stracie dziecka, ale to nie oznaczało, że wolałby stracić żonę. Sama wzmianka o takiej możliwości wyprowadziła go z równowagi.

– Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cię potrzebujemy?

– Ty na pewno nie – odburknęła ponuro.

– A co z nim? – Wskazał gestem w kierunku pokoju dziecka. – Nie uważasz, że ma prawo do swojej matki? – Kiedy, zamiast odpowiedzi, bezradnie wzruszyła ramionami, dodał jeszcze: – Nawet mi tu nie opowiadaj takich głupstw!

Pilar jednak wpadła w głębokie przygnębienie. Nie chciała jeść ani pić, co miało wpływ na laktację i tylko rozdrażniło dziecko.

– On cię potrzebuje i ja też! – przypominał jej raz po raz Brad. – Musisz wziąć się w garść.

– Po co? – rzuciła obojętnie, wyglądając przez okno. W końcu Brad wmusił w nią filiżankę herbaty i kubek zupy. Wzmocniła się na tyle, że nakarmiła dziecko.

Tej nocy wstawała do niego kilka razy, gdyż Brad, zmęczony po ciężkim dniu, mocno spał. Martwił się o stan psychiczny Pilar, ale nazajutrz zerwała się zaraz po wschodzie słońca i usiadła w bujanym fotelu, tuląc Christiana do piersi. Korzystała z tych pustych godzin nad ranem, aby rozmyślać o swoich dzieciach. Każde z nich stanowiło integralną całość i miało swoje życiowe zadanie do wykonania. Misja Grace już się zakończyła, podczas gdy Christian miał jeszcze całe życie przed sobą. On rzeczywiście potrzebował matki, podczas gdy przeznaczeniem Grace było przebywać z nią tylko przez chwilę. Zrozumiała, że nie może żyć wspomnieniami o córeczce; może najwyżej od czasu do czasu je przywołać. Po raz pierwszy od pięciu dni obecność syna przyniosła jej ukojenie. Cóż, że nie wszystko ułożyło się po jej myśli – widocznie tak miało być i musiała się z tym pogodzić.

– O, już wstałaś? – Brad, jeszcze zaspany, wyjrzał przez drzwi. Zaniepokoił się, gdy nie znalazł jej w łóżku. – Dobrze się czujesz?

Przytaknęła z uśmiechem, a minę miała równocześnie mądrą i smutną, z czym było jej, trzeba przyznać, bardzo do twarzy.

– Kocham cię! – wyszeptała, z czego Brad wywnioskował, że coś w niej pękło i powoli zaczęła dochodzić do siebie. – Ja cię też kocham! – Chciał jej powiedzieć także, jak bardzo mu przykro, ale nie umiał ubrać w słowa swoich uczuć.

W tym momencie Christian poruszył się, ziewnął, otworzył oczy i przyjrzał się uważnie rodzicom.

– Ale z niego chłop na schwał! – mruknął z dumą Brad.

– Z ciebie też.

Pocałowali się w porannym słońcu.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Todd odwiedził ojca i macochę podczas Święta Dziękczynienia. Chciał zobaczyć synka Pilar, który miał już dwa i pół tygodnia, a że wiedział o nieszczęściu, jakie spotkało jego rodziców, chciał towarzyszyć im w tych ciężkich chwilach.

Pilar wyglądała już lepiej, ale była zbyt osłabiona, aby wychodzić z domu. Bała się też konfrontacji ze znajomymi, którym musiałaby wyjaśniać wszystko od początku, a nie czuła się na siłach jeszcze raz przeżywać tego samego.

Todd też początkowo nie wiedział, co ma jej powiedzieć, więc poprzestał tylko na powściągliwym wyznaniu, że jest mu bardzo przykro.

– Wyobrażam sobie, co przeżyliście! – Pamiętał, jak roztrzęsiony był ojciec, kiedy przez telefon zawiadamiał go o urodzeniu Christiana i śmierci Grace. Na miejscu natomiast dowiedział się, o ile ciężej zniosła to Pilar.

– Tak, to było rzeczywiście straszne! – przyznała, chociaż czuła, że rany powoli zaczynają się goić. Nadal z bólem wspominała Grace, ale coraz swobodniej zachwycała się Christianem. Częściej także rozmawiała przez telefon z matką i korzystała z jej do świadczeń. Wciąż jednak nie chciała zaprosić jej do siebie, bo jeszcze nie miała ochoty widywać się z kimkolwiek.

– Życie nie jest takie proste, jak się wydaje – tłumaczyła Toddowi, wspominając, ile trudu ją kosztowało, żeby zajść w ciążę, a potem przyszło cierpienie spowodowane poronieniem i śmiercią małej Grace… – Człowiek coś planuje i ma nadzieję, że pójdzie mu gładko, a potem wszystko się wali. Potrzebowałam czterdziestu czterech lat, aby dojść do tego wniosku i wierz mi, że nie przyszło mi to łatwo.

Musiała przyznać, że rodzenie dzieci nie było jej najmocniejszą stroną. Dużo lepiej radziła sobie w pracy zawodowej, a także w małżeństwie z Bradem. W głębi serca czuła jednak, że gra była warta świeczki. Nie zrzekłaby się Christiana za żadne skarby świata, przeciwnie, uważała, że wart jest ceny, jaką za niego za płaciła.

– Co wy tam tak długo robicie? Rozwiązujecie problemy życiowe? – żartował Brad, przysiadając się do nich.

– Właśnie chciałam powiedzieć twojemu synowi, jak bardzo go kocham. – Pilar obdzieliła uśmiechami po równo pasierba i męża. – Udał ci się chłopak!

– No, proszę, a ja myślałem, że byłem rozpuszczonym smarkaczem! Todd się roześmiał. Wyrósł na przystojnego młodzieńca, podobnego do Brada.

– Byłeś całkiem w porządku – przyznał Brad, chociaż bez przekonania. – Teraz też można z tobą wytrzymać. Jak ci leci w Chicago?

– Nieźle, ale zastanawiałem się już, czy nie wrócić na Zachodnie Wybrzeże. Może udałoby mi się zaczepić gdzieś w Los Angeles albo San Francisco?

– Też wymyśliłeś! – prowokował go ojciec, a Pilar próbowała go zjednać życzliwym uśmiechem.

– Cieszylibyśmy się, gdybyś znów był blisko nas.

– Pewnie, w weekendy mógłbym popilnować wam dzidziusia.

– Nie ciesz się za bardzo! – przestrzegła Pilar Nancy. – Wiem, jak to wygląda, kiedy przyjeżdża do nas. Nie budzi się, gdy Adam płacze, za to pozwala mu bawić się telefonem albo poi go piwem, żeby był spokojny.

– I co z tego? Grunt, że mu się to podoba. Zgadnij, kto jest jego ukochanym wujkiem?

– No, nie ma zbyt dużego wyboru! – drażniła się z nim Nancy. Christian zaczął płakać i domagać się piersi. Pilar poszła go nakarmić, a zanim skończyła – pasierbowie zaczęli już zbierać się do odjazdu. Todd wylewnie wycałował i wyściskał macochę.

– Wyglądasz świetnie, a mój braciszek jest super!

– Ty też. Miło mi, że przyjechałeś.

Todd też się z tego cieszył, bo wprawdzie ojciec wyraźnie się postarzał, a Pilar była wciąż smutna, jednak wszystko wskazywało, że po ciężkich przejściach oboje wrócą do równowagi.

– Myślisz, że będą próbowali jeszcze raz? – zagadnął Todd siostrę, kiedy wracali jej samochodem.

– Nie sądzę – rzekła Nancy i zaraz dodała poufnym szeptem: – Koleżanka leczyła się u tej samej specjalistki z Los Angeles, co oni. Mówiła, że widziała ich tam. Pilar nigdy mi się nie chwaliła, ale słyszałam, że miała duże kłopoty z zajściem w ciążę. Przy ludziach udawała, ale wiem, że kosztowało ją to masę wysiłku. A jeszcze do tego tamto dziecko im umarło…

Todd przytaknął, żal mu było Pilar. Zawsze ją lubił.

– Ale i tak na pewno uważają, że warto było – podsumował. Obejrzał się na tylne siedzenie, gdzie jego pucołowaty siostrzeniec spał smacznie w foteliku i dodał: – Z całą pewnością tak jest.

Nancy też obejrzała się na swego śpiącego synka. Ona wiedziała, że warto.