Rzeczywiście była ładna, szczególnie figurę miała zachwycającą, chociaż nie poświęcała nigdy zbyt wiele uwagi własnemu wyglądowi, dopóki nie poznała Charliego. Okazał się wobec niej tak miły i opiekuńczy jak nikt dotąd, choć nieraz wolałaby, żeby ją bardziej podniecał. Przyjeżdżając do Los Angeles, marzyła, że będzie chodzić z aktorem, może nawet z jakimś sławnym, a tu trafił jej się taki Charlie. Czasami zadawała sobie pytanie, czy nie powinna była poczekać na wyśnionego księcia z bajki lub gwiazdora filmowego. Zabierała Charliego na zakupy i namawiała, aby sprawił sobie coś modnego, ale sama w końcu musiała przyznać, że w zbyt ekstrawaganckich ciuchach prezentował się po prostu głupio. Znacznie lepiej wyglądał w prostych, niewyszukanych ubraniach, a że włosy sterczały mu na wszystkie strony, kiedy próbował je zapuścić, musiał strzyc się krótko. Nie mógł się też opalać, bo na słońcu natychmiast czerwieniał i dostawał pęcherzy

– Widzisz, nie jestem typem filmowego przystojniaka – tłumaczył się jej kiedyś przy kolacji, którą sam ugotował. Zaserwował wtedy swoją specjalność – kotlety cielęce z kluseczkami cannelloni i zieloną sałatą. Nauczył się przyrządzania tych potraw w jednej z rodzin zastępczych, czym chwycił ją za serce. Chwilami czuła, że naprawdę go kocha, ale często zastanawiała się, czy jest dla niej odpowiednim partnerem, czy tylko miłym i wygodnym kompanem. Wiedziała, że na pewno jej nie skrzywdzi, ale trudno było spodziewać się po nim zmysłowych przeżyć. W jej dotychczasowym życiu nic nie było należycie poukładane. Zawsze borykała się z dylematami trudnych wyborów, zbyt wysokiej ceny czy zbyt dużego ryzyka. U boku Charliego czekała ją raczej ustabilizowana przyszłość. Miałaby wszystko, o czym marzyła kiedyś, a powinna marzyć teraz – troskliwego męża, wygodne mieszkanie i pewność, że nie musi się martwić, skąd wziąć pieniądze na komorne ani szukać dodatkowej pracy jako tancerka rewiowa.

Naprawdę jednak marzyła o karierze aktorskiej, tym bardziej że agenci zapewniali ją, iż ma talent. Potrzebowała wielkiego przełomu w życiu, a nie miała pewności, czy Charlie też tego pragnie. Czy po ślubie zgodziłby się na jej karierę artystyczną? Wprawdzie obiecywał, że tak, ale równocześnie wspominał coś o dzieciach, a tego z kolei ona nie brała pod uwagę. Przynajmniej jeszcze nie teraz, nie z nim i nie wiadomo, czy w ogóle… Oczywiście, nie powiedziała mu tego, ale co by się stało, gdyby nagle otrzymała wielką, życiową szansę? Gdyby, na przykład, dostała propozycję jednej z głównych ról w musicalu albo nawet w filmie? Jaki model życia mogłaby temu przeciwstawić?

Zakładając jednak, że ten wielki przełom nie miałby nigdy na stąpić, to przynajmniej nie musiałaby pracować jako kelnerka. Zresztą, może w ogóle prezentowała błędne podejście do życia? Miewała nieraz z tego powodu wyrzuty sumienia, ale musiała przecież myśleć o sobie. Nauczyła się tego jeszcze na łonie rodziny. Pobierała wtedy więcej nauk, niż chciało się jej pamiętać.

Trudno było nie ulec wobec tak niewątpliwych zalet Charliego jak stałość, uczciwość, zdolność do poświęceń i uwielbienie dla niej. Toteż Barbie doszła do wniosku, że chyba jednak go kocha. Ale w ostatnich minutach przed ślubem znów opadły ją wątpliwości. A jeśli popełnia błąd? Co się stanie, gdy znienawidzą się po dwóch latach małżeństwa albo wręcz nie wytrzymają nawet tyle?

– Co wtedy zrobię? – szepnęła do Judi.

– Nie uważasz, że już trochę za późno się nad tym zastanawiać? – odpowiedziała Judi, przygładzając czerwoną koronkową sukienkę. Jej nogi zdawały się nie mieć końca, a piersi, powiększone silikonowymi implantami, wprost wylewały się z dekoltu. Operację plastyczną wykonał chirurg z Las Vegas i wszyscy zachwycali się jej wynikiem. Wszyscy, oprócz Barbie, która uważała fundowanie sobie sztucznego biustu za idiotyzm. Mogła się wymądrzać, bo jej własne piersi były wystarczająco duże. A z daleka i tak nikt nie zauważał różnicy!

Barbie miała w ogóle cudowną figurę. Obfity biust kontrastował z tak smukłą talią, że Charlie mógł ją prawie objąć złączonymi dłońmi. Nie była wysoka, za to szczyciła się nadzwyczaj zgrabnymi nogami. Z jej typem urody wyglądałaby seksownie, cokolwiek by włożyła, nawet worek. W krótkiej, obcisłej sukni ślubnej z białego atłasu stanowiła podniecający konglomerat niewinności i zmysłowości.

– Nie uważasz, że ta sukienka jest za obcisła? – upewniła się, spoglądając nerwowo na Judi. Czuła się, jakby czekała tu już od niepamiętnych czasów. Wolałaby, żeby poszli zwyczajnie do urzędu stanu cywilnego w ratuszu, ale Charlie upierał się przy prawdziwym ślubie.

Wiedziała, że ma to dla niego duże znaczenie, więc ustąpiła, chociaż większą przyjemność sprawiłby jej weekend w Reno. Charlie jednak z góry wszystko zaplanował i zaprosił znajomych, tak że razem zebrało się około sześćdziesięciu gości. Wiedziała, że to najszykowniejszy hotel w Los Angeles – może oprócz hotelu „Beverly Hills” – i powiedziała o tym Charliemu, ale uparł się, że ten będzie lepszy. Wybrali najtańsze menu i najskromniejszy program uroczystości weselnych, choć i tak miało to pochłonąć większość jego oszczędności. Jednak oświadczył Barbie:

– Zasługujesz na to.

– Twoja sukienka jest urocza – zapewniła ją Judi, bo musiała szczerze przyznać, że koleżanka wygląda wspaniale, choć robiła wrażenie wystraszonej. – Wyluzuj się, mała, wszystko będzie OK.

Niepokoiła się już opóźnieniem, ale zjawił się wreszcie drużba pana młodego i muzyka zaczęła grać. Charlie zamówił kapelę składającą się z kontrabasisty, skrzypka i grającego na syntetyzatorze.

Muzykanci zagrali marsz Mendelssohna, na zaimprowizowaną ambonę wdrapał się sprowadzony przez Charliego pastor. Nie zadawał Barbie niepotrzebnych pytań na temat jej wyznania mormońskiego, więc zgodziła się, aby udzielił im ślubu. Starszy drużba, Mark, podał jej ramię i uśmiechnął się do niej po ojcowsku. Był potężnie zbudowanym mężczyzną, dużo starszym od Charliego, a w pracy jego przełożonym, stąd miał do młodych taki ojcowski stosunek. Mimo tuszy i siwizny na skroniach prezentował się całkiem elegancko, jeśli nie liczyć strużek potu ściekających zza uszu.

Z poważną miną ukłonił się Barbie, zanim poprowadził ją w stronę prowizorycznego podwyższenia.

– Trzymaj się, Barbaro, wszystko będzie dobrze. – Poklepał ją po ręku, a Barbie usiłowała nie myśleć w tym momencie o swoim ojcu.

– Dziękuję, Marku. – Miała mu za co dziękować, gdyż zgodził się nie tylko świadkować Charliemu, lecz poprowadzić do ołtarza narzeczoną w zastępstwie ojca. Załatwił też szampana za pośrednictwem swego szwagra, który miał dostęp do taniej hurtowni napojów alkoholowych. Widać było, że chciał dla młodych jak najlepiej; może dlatego, że sam był rozwodnikiem, ojcem dwóch córek. Jedna już wyszła za mąż, druga jeszcze studiowała.

Podczas gdy majestatycznie zmierzali w stronę ołtarza, Barbara starała się nie myśleć o przyszłości. Wiadomo przecież, że najpierw jest ślub, później wesele, a potem wiele lat wspólnego życia. Nagle jak spod ziemi wyrósł przy nich Charlie ze swoim ujmującym uśmiechem, rudymi włosami i niebieskimi oczami. W kremowym smokingu, z białym goździkiem wpiętym w klapę, wyglądał jak chłopczyk od pierwszej komunii – wcielenie niewinności! Taki człowiek nie wzbudzał obaw przed związaniem się z nim aż do końca dni. Kiedy jeszcze Mark zachęcająco ścisnął ją za rękę – sama zrozumiała, że jej opory były nieuzasadnione. Na pewno nie wyjdzie źle na małżeństwie z Charliem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że postępuje słusznie.

– Kocham cię! – wyszeptał tymczasem Charlie, stojąc u jej boku.

Patrząc na niego, uświadomiła sobie, że i ona go kocha. Zrobił przecież dla niej coś nadzwyczajnego – zaofiarował jej nowe, wspaniałe życie i wolność od wszelkich trosk. Nikt dotąd nie okazał jej tyle serca. Mogła być pewna, że nie zawiedzie się na nim. Zawstydziła się swoich uprzednich wątpliwości i obaw, że mogła dokonać lepszego wyboru. Najważniejsze, że znalazła przyjaciela i porządnego człowieka, który zapowiadał się na dobrego męża. Byłaby głupia, gdyby żądała czegoś więcej. Wszak stuknęła jej już trzydziestka, a książę z bajki najwyraźniej przebywał akurat na innej planecie. Zresztą nie potrzebowała lepszego księcia niż Charlie Winwood, nie potrzebowała niczego po nad to, co jej oferował.

– Kocham cię, Charlie – odwzajemniła mu się, kiedy wkładał jej na palec obrączkę. Całując ją, miał łzy w oczach, więc przytuliła się do niego mocniej, jakby chciała mu wynagrodzić dotychczasowe smutne i samotne życie.

– Tak bardzo cię kocham, Barb… – Nie miał słów, aby wyrazić siłę swej miłości.

– Będę dla ciebie dobrą żoną, obiecuję… Naprawdę się postaram.

– Wierzę ci, kochanie. – Uśmiechnął się. Potem, już w trakcie wesela, wzniósł toast za jej zdrowie szampanem Marka, a jeszcze później zaprosił ją do tańca na zaimprowizowanym parkiecie. Urządzono go na trawniku, nieopodal bufetu i orkiestry.

Impreza rozkręciła się na cały regulator i wszyscy świetnie się bawili, szczególnie państwo młodzi, którzy nie żałowali sobie szampana Marka. On sam tańczył z Judi i wyglądał na zadowolonego. Innym też dopisywały humory, a kapela grała utwory w stylu Oto nadchodzą wszyscy święci czy Hava Nagila.

Wreszcie muzykanci zagrali utwór w wolniejszym tempie, aby biesiadnicy ochłonęli. Podczas wykonania Moon River Charlie tańczył z Judi, a Mark poprosił pannę młodą.

– Wyglądasz naprawdę zachwycająco, Barb – komplementował ją. Nad parkietem lśniły miliony gwiazd, a wieczór był nad zwyczaj ciepły. – Na pewno będziecie żyli szczęśliwie, otoczeni wianuszkiem wspaniałych dzieci.

– Skąd ta pewność? – Uśmiechnęła się, bo traktowała go już jak dobrego przyjaciela.

– Jestem już stary i wiele w życiu widziałem. Wiem też, jak bardzo Charlie pragnie dzieci.

Ona też o tym wiedziała, ale uprzedziła Charliego, że będzie musiał poczekać z tym parę lat, dopóki ona nie zrealizuje się jako aktorka. Nie był zbytnio zachwycony tą perspektywą, ale oboje zgodzili się odłożyć poważną rozmowę na później. Biedak nie wiedział jeszcze, że właśnie wizja rodzenia dzieci najbardziej odstręczała Barbie od małżeństwa. Wystarczyło, że Mark o tym wspomniał, a na samą myśl zrobiło się jej słabo.