– Cóż to za piękne miejsce! – zauważyła Diana, gdy drzwi za mknęły się za portierem.

– Tak samo piękne jak ty. – Andy zdjął jej kapelusz i wyrzucił szerokim łukiem w powietrze, aż spadł na stół. Potem delikatnie rozwiązał włosy i tak długo przebierał w nich palcami, aż rozsypały się po ramionach. – Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. A ta kobieta należy teraz tylko do mnie, i to na zawsze, słyszysz?

Brzmiało to, jakby opowiadał piękną bajkę, ale przecież to właśnie sobie ślubowali. A w bajkach mąż i żona zawsze żyli potem długo i szczęśliwie…

– Tak, a ty należysz do mnie! – przypomniała, choć świetnie o tym pamiętał i nie miał nic przeciwko temu. Wśród pocałunków rozpinał żakiet od kostiumu Chanel i ani się obejrzała, jak ten wytworny ciuszek znalazł się na podłodze, a niedługo dołączyły do niego także części garderoby Andyego. Młodzi małżonkowie natomiast spletli się w uścisku na kanapie, odkrywając na nowo swoje ciała, tym razem jako mąż i żona. Zapomnieli o całym świecie, pogrążając się w otchłani namiętności, a Diana przylgnęła do Andyego tak, jakby już nigdy nie chciała wypuścić go z objęć nawet na chwilę. Drżąc z rozkoszy wspięli się na szczyty uniesienia, a potem leżeli odprężeni obok siebie. Akurat zachodziło słońce, do pokoju wdzierały się jego różowe i pomarańczowe promienie, a Diana i Andy snuli marzenia o przyszłym, wspólnym życiu.

– Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się taki szczęśliwy – wyszeptał.

– Mam nadzieję, że zawsze tak będzie – odpowiedziała. – Pragnę uczynić cię szczęśliwym.

– Myślę, że będziemy się uszczęśliwiać nawzajem – sprecyzował, wyplątując długie nogi z jej uścisku. Wstał i podszedł do okna, z którego widać było białe i czarne łabędzie pływające po stawie oraz starannie utrzymane trawniki. Krążyli tam młodzi ludzie w jaskrawych koktajlowych strojach, spiesząc do miejsca, które znajdowało się poza obrębem jego pola widzenia. Dochodziły stamtąd urywane nuty rewiowych piosenek.

– To musi być wesele tej Mason z tym Winwoodem – skomentowała Diana, nie ruszając się z kanapy. Właśnie przyszło jej na myśl, że mogli przed chwilą począć dziecko. Nie stosowali przecież żadnych środków zapobiegawczych, jak postanowili przed ślubem. Obie siostry Diany zaszły w ciążę podczas miodowego miesiąca, więc całkiem poważnie rozważała taką możliwość, co wcale by jej nie zmartwiło.

Po chwili wstała i podeszła do Andyego. Z okna zobaczyła, jak po ścieżce biegła młoda kobieta w krótkiej ślubnej sukni, kurczowo trzymając krótki biały welon i mały bukiecik. Towarzyszyła jej dziewczyna w czerwonej sukience, prawdopodobnie druhna. Panna młoda mogła być mniej więcej w wieku Diany, asystująca blondynka robiła wrażenie seksownej, a ślubna sukienka wyglądała na wypracowaną, choć niezbyt kosztowną. Przypadkowych widzów uderzyła jednak charakterystyczna nerwowość ruchów panny młodej i to „coś” w wyglądzie, co sami dobrze znali. Życzyli więc jej wiele szczęścia na nowej drodze życia, na którą się tak spieszyła.

– Chodź, chodź, Barbie! – poganiała Judi, bo takie imię nosiła dziewczyna w czerwonej sukience. Barbara jednak nie była w stanie biec szybciej w białych atłasowych czółenkach na szpilkach, które w ostatniej chwili kupiła z przeceny. – No już, kochana, tylko spokojnie.

Wyciągnęła do niej rękę, więc Barbara zatrzymała się, żeby zaczerpnąć tchu, a przy tym nie rzucać się w oczy gościom. Judi dyskretnie kiwnęła na starszego drużbę.

– Czy już czas? – szepnęła.

Pokręcił przecząco głową i pokazał jej pięć palców, co dziewczyna zrozumiała.

Te dwie młode kobiety nie znały się długo, ale już zdążyły się zaprzyjaźnić. Obie były aktorkami, które przed rokiem przybyły do Los Angeles z Las Vegas, gdzie pracowały jako tancerki. Wynajęły wspólne mieszkanie, aby nie uszczuplać zbytnio swoich skromnych oszczędności.

Od czasu przyjazdu do Kalifornii Judi zdążyła zagrać dwie epizodyczne rólki, dostała kilka propozycji pracy w charakterze modelki i statystki w filmie reklamowym. Barbie śpiewała w chórze wznowionej wersji musicalu Oklahoma, a kiedy zszedł z afisza – bezskutecznie starała się o rolę w emitowanych przed południem „mydlanych operach”. W oczekiwaniu na angaż obie z Judi pracowały jako kelnerki. Barbie dostała lukratywną posadę w „Hard Rock Cafe” i załatwiła tam pracę także i dla Judi. Właśnie w tej kawiarni dziewczęta poznały Charliego.

Judi pierwsza zaczęła z nim chodzić, lecz rozstali się, bo nie mieli sobie właściwie nic do powiedzenia. Potem zagadywał Barbie, kiedy codziennie przychodził na lunch, ale dopiero po pewnym czasie odważył się zaproponować jej randkę. Z Judi szło mu łatwiej, bo była dziewczyną bardziej bezpośrednią i kontaktową, ale Barbie miała w sobie szczególny urok.

Umówił się z nią jeszcze kilka razy, a po czwartej randce był już zakochany po uszy. Na próbę przestał się z nią widywać, ale nie mógł wytrzymać. Zadzwonił wtedy do Judi, bo chciał poprosić ją o radę, ale także wybadać, co Barbie o nim myśli.

– Ona szaleje za tobą, idioto! – Judi nie rozumiała, jak dwudziestodziewięcioletni mężczyzna może być tak naiwny i niedoświadczony w stosunkach z kobietami. Ani ona, ani Barbie nie spotkały w życiu kogoś podobnego. Nie grzeszył urodą, ale miał chłopięcy wdzięk, i szło to u niego w parze z uczciwością i niewinnością.

– Na jakiej podstawie sądzisz, że mnie lubi? Powiedziała ci to? – podpytywał podejrzliwie, na co parsknęła śmiechem.

– Bo znam ją lepiej niż ty!

Wiedziała, że Barbie podobała się jego serdeczność i hojność. Liczyła, że będzie zabierał ją w miłe miejsca, gdyż jako przedstawiciel handlowy poważnej firmy w branży tekstylnej otrzymywał wysokie prowizje. Jak na kawalera prowadził życie na dość wysokim poziomie i starał się uprzyjemniać je i sobie, i innym – na przykład zapraszał dziewczęta do dobrych restauracji. Cenił sobie takie rozrywki, gdyż wychował się w ciężkich warunkach, a tego, do czego doszedł, dorobił się własną, ciężką pracą.

– Ona uważa, że jesteś facet super! – dodała jeszcze, zastanawiając się, czy nie powinna była dołożyć więcej starań, aby za trzymać go przy sobie. Cóż, nie był jej typie. Lubiła facetów z ikrą, dostarczających jej mocnych wrażeń, czego nie mógł za gwarantować sympatyczny, lecz trzeźwo myślący Charlie. Ją nudził, natomiast z Barbarą sprawa przedstawiała się inaczej.

Pochodziła z małego miasteczka, w którym jeszcze jako uczennica szkoły średniej wygrywała konkursy piękności. W którymś momencie pokłóciła się z rodziną i uciekła z domu. Myślała, aby szukać szczęścia w Nowym Jorku, skończyło się jednak na Las Vegas, bo z Salt Lakę City miała tam bliżej. Zdążyła już zaliczyć niejedną przygodę z mężczyznami, lecz jej wrodzona uczciwość nie poddawała się zepsuciu i to właśnie podobało się w niej Charliemu. Ona też go polubiła, gdyż jego prowincjonalna naiwność i brak doświadczenia przypominały chłopców z rodzinnego miasteczka. Stanowił interesującą odmianę wobec mężczyzn z Las Vegas i Los Angeles, którzy oczekiwali od kobiet wszystkiego, od pieniędzy po seks.

Tymczasem Charlie nie wymagał od niej niczego poza tym, by z nim była i pozwalała się rozpieszczać. Jak miała nie lubić kogoś takiego, kto wprawdzie nie był filmowym przystojniakiem, ale nie wyglądał źle. Rudzielec z niebieskimi oczami i ciałem po krytym mnóstwem piegów, co nadawało mu wygląd „chłopaka z sąsiedztwa”. Potrafił rozczulać kobiety, nie wyłączając Barbie, która liczyła, że związek z nim rozwiąże wiele jej problemów.

– Dlaczego sam nie powiesz, co o niej myślisz? – Judi próbowała go ośmielić. Chyba skutecznie, gdyż po trzech tygodniach chodzenia ze sobą zdążyli się zaręczyć. Minęło następne pół roku, i oto Barbara stała za żywopłotem hotelu „Bel Air”, czekając na znak, kiedy zacznie się ceremonia ślubna.

– Dobrze się czujesz? – Judi przyglądała się jej badawczo, gdyż Barbie nerwowo przestępowała z nogi na nogę niczym koń przed wyścigiem.

– Chyba zaraz się porzygam.

– Tylko spróbuj! Po to męczyłam się przez dwie godziny, że by ułożyć ci włosy? Chybabym cię udusiła!

– Dobra, Judi, ale ja już jestem za stara na takie cyrki.

Miała trzydzieści lat, była starsza od Charliego tylko o rok, ale miała wrażenie, że różnica między nimi wynosi całe wieki. Bez makijażu i z włosami splecionymi w warkocz wyglądała dużo młodziej, ale w porównaniu z nim miała znacznie bogatszą przeszłość. Jeden Charlie pod pozorami zblazowania umiał wyczuć w niej prawdziwą czystość i słodycz, toteż tylko on miał dostęp do tej części jej osobowości, którą uważała już za bezpowrotnie straconą. Zapraszał ją do swego mieszkania, gdzie pichcił domowe posiłki, zabierał na długie spacery i domagał się, aby przedstawiła go swojej rodzinie.

Tej prośby Barbie nie mogła spełnić, nie lubiła nawet poruszać tego tematu, choć nie chciała wyjawić dlaczego. Któregoś dnia odwiedziło ją dwóch mormońskich misjonarzy, aby namówić ją do powrotu na łono ich Kościoła i do Salt Lakę City. Ze złością wypędziła ich z mieszkania i zatrzasnęła za nimi drzwi, krzycząc, aby nie ważyli się wracać. Odżegnywała się od wszystkiego, co mogło mieć związek z jej życiem w Salt Lakę City. Charlie zdołał się dowiedzieć jedynie, że miała ośmioro rodzeństwa i około dwadzieściorga kuzynów, ale na pewno coś więcej niż nuda wypłoszyło ją z rodzinnych stron. Nie chciała się jednak przyznać, co to było.

Charlie natomiast nie ukrywał przed nią swojej przeszłości. W jego dokumentach zanotowano, że jako noworodek został podrzucony na stacji kolejowej. Poznał chyba wszystkie domy dziecka w New Jersey, przebywał także w kilku rodzinach zastępczych, był nawet dwa razy przewidziany do adopcji, ale nic z tego nie wyszło, gdyż cierpiał na nerwice, alergie i liczne schorzenia skórne. W wieku pięciu lat zapadł również na astmę, a za nim wyrósł z większości tych chorób, stał się już „za stary” na adopcję. Opuścił więc dom dziecka dopiero wtedy, gdy doszedł do pełnoletności. Wsiadł w autobus do Los Angeles i przez najbliższe jedenaście lat nie ruszał się z tego miasta. Skończył tam studia wieczorowe, a teraz marzył o podyplomowym studium biznesu, co dałoby mu możliwość otrzymania lepszej posady, z czym wiązały się wyższe zarobki, a co za tym idzie, lepsze życie dla rodziny, którą pragnął założyć. Liczył, że u boku Barbie jego marzenia się spełnią. Chciał się z nią ożenić, stworzyć jej kochający dom i wypełnić go mnóstwem dzieci podobnych do niej. Ale gdy kiedyś spróbował podzielić się z nią tym marzeniem – roześmiała mu się w nos.