Na zewnątrz kościoła dała się słyszeć muzyka organowa. Diana poczuła lekki dreszczyk podniecenia i schwyciła ojca za ramię. Spojrzała na niego równie niebieskimi oczami, jakie on miał, i ścisnęła go za rękę, kiedy zaczęli pokonywać schody wiodące do głównego wejścia.

– Już wchodzimy, tatusiu! – wyszeptała.

– Wszystko będzie dobrze. – Uspokajał ją tak samo, jak wtedy, kiedy w wieku dziewięciu lat spadła z roweru i złamała rękę. Po drodze do szpitala opowiadał jej zabawne historyjki, by się odprężyła i trzymał mocno w objęciach podczas składania ręki. – Jesteś wspaniałą dziewczyną i materiałem na doskonałą żonę.

Szeptał jej w ucho te zapewnienia, kiedy zatrzymali się przed głównym wejściem, czekając na sygnał od mistrza ceremonii.

– Kocham cię, tatusiu – odszepnęła głosem drżącym ze zdenerwowania.

– I ja cię kocham, Diano. – Nachylił się i pocałował ją w pienisty welon, otoczony obłokiem zapachu róż.

Oboje wiedzieli, że będą do końca życia pamiętać tę chwilę.

– Niech cię Bóg błogosławi! – wyszeptał jeszcze, kiedy mistrz ceremonii dał sygnał, że czas wkraczać do środka.

Pochód otwierały trzy siostry Diany, za nimi szły jej trzy najstarsze przyjaciółki, w takich samych brzoskwiniowych sukniach i kapeluszach z przejrzystej organdyny. Towarzyszyły im dzieci podobne do aniołków. Muzyka zabrzmiała na bardziej dostojną nutę i przyszła kolej na pannę młodą, która kroczyła majestatycznie, a przy tym z wdziękiem, jak królowa zdążająca na spotkanie przeznaczonego sobie oblubieńca, w białej atłasowej sukni wciętej w talii i rozszywanej koronkowymi wstawkami w kolorze kości słoniowej. Welon otaczał ją jak mgiełka, a pod nim przyjaciele mogli dostrzec błyszczące, ciemne włosy, śmietankową cerę, roziskrzone błękitne oczy i lekko rozchylone w nieśmiałym półuśmiechu wargi. Gdy podniosła wzrok – ujrzała czekającego na nią wysokiego, przystojnego blondyna, z którym wiązała najlepsze nadzieje na wspólną przyszłość.

Andrew miał w oczach łzy, gdy spojrzał na nią. Jawiła mu się jak jakaś nieziemska wizja, sunąca wolno po białym chodniku wzdłuż nawy. Wreszcie stanęła przed nim, ściskając w drżących dłoniach bukiet.

Andy lekko ściskał jej dłoń, gdy pastor wygłaszał uroczystą przemowę do zgromadzonych wiernych. Przypomniał im, po co tutaj przyszli, i jak ogromna spoczywa na nich odpowiedzialność. Uważał bowiem, że rodzina i przyjaciele państwa młodych po winni ich wspierać w dochowywaniu przyrzeczeń małżeńskich, w zdrowiu i chorobie, w ubóstwie i w dostatku, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Przypomniał też narzeczonym, że ich droga życiowa nie musi być zawsze usłana różami, a los nie zawsze będzie się do nich uśmiechać, ale oni muszą, zgodnie ze złożonymi właśnie ślubami, wytrwać w miłości i wierności sobie i Bogu.

Oboje głośno i wyraźnie powtórzyli tekst przysięgi, przy czym Dianie już ani trochę nie trzęsły się ręce. Przestała się bać czegokolwiek, bo była zaślubiona Andyemu i należała do niego na wieki. Promieniała z radości, gdy pastor ogłosił ich mężem i żoną. Nigdy dotąd nie czuła się tak szczęśliwa. Kiedy Andy wsunął jej na palec obrączkę i schylił się, aby ją ucałować – patrzył na nią z taką czułością, że jej matka aż zapłakała. Ojciec płakał już dużo wcześniej, gdy tylko doprowadził ją do ołtarza i pozostawił u boku ukochanego mężczyzny – trochę ze szczęścia, a trochę dlatego, że miał świadomość końca pewnej epoki. Nic już nie miało być dla nich takie samo jak przedtem – córka od tej pory należała do kogoś innego.

Nowożeńcy z dumą i radością przedefilowali przez cały kościół. Promienieli też, kiedy wsiadali do samochodu mającego zawieźć ich do klubu. Tańce trwały do szóstej po południu i zjawili się tam chyba wszyscy znajomi Diany, nie licząc kilkuset osób, których nie znała. Tak się jej przynajmniej wydawało, gdy musiała wszystkich obtańczyć. Jej siostry wzięły sobie za punkt honoru, aby zatańczyć z wszystkimi braćmi Douglasami, ale ponieważ było ich czterech, a ich tylko trzy – bliźniacy po kolei asystowali Samancie. Podobało jej się to szalenie, a że była od nich tylko o rok młodsza – do końca przyjęcia zdążyli się zaprzyjaźnić. Dianie bardzo zaimponowało, że tylu kolegów Andyego z agencji zjawiło się na weselu. Nawet sam prezes z żoną wpadł na chwilę, co było miłym gestem z jego strony. Szef Diany – redaktor naczelny „Todays Home” – również przybył i zatańczył kilka razy z Dianą i z jej matką.

Tego dnia pogoda była piękna – wymarzony początek nowego życia. Jak na razie wszystko układało się idealnie. Andy objawił się we właściwym momencie, przez ostatnie dwa i pół roku żyli szczęśliwie, więc nie mogli lepiej wybrać czasu na zawarcie małżeństwa. Ufali sobie i znali swoje oczekiwania, zarówno względem siebie, jak i względem życia. Pragnęli być razem i założyć taką rodzinę, jakie obydwoje mieli. Przez chwilę Dianie wydawało się to zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Nadszedł akurat moment, żeby zdjąć suknię ślubną, co uczyniła z najwyższą niechęcią. Wolałaby przedłużyć w nieskończoność miłe chwile, kiedy patrzyła w oczy nowo poślubionemu małżonkowi.

– Wyglądasz cudownie – szepnął, kiedy porwał ją na parkiet do ostatniego walca przed definitywnym rozpoczęciem życia we dwoje.

– Chciałabym, żeby ten dzień nigdy się nie skończył – mruknęła, przymykając oczy i przeżywając wszystko od początku. – Nie pozwolę, żeby się skończył – zapewnił Andy, przytulając ją mocniej. – Ja się nie zmienię, Diano… Nie zapominajmy o tym, gdyby kiedyś miało coś się popsuć między nami…

– Czy to ostrzeżenie? – To miał być żart? – Zamierzasz dać mi popalić?

– Jak jasna cholera! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale Diana zrozumiała aluzję, bo zachichotała.

– A wstyd! – Parsknęła mu w nos przy którymś kolejnym obrocie walca.

– To niby ja mam się wstydzić? A kto zostawił mnie na lodzie i uciekł do mamusi, żeby udawać dziewicę?

– Andy, to była raptem jedna noc!

– Dla mnie to o wiele za długo. – Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, wtulając twarz w welon, a ona delikatnie muskała palcami jego policzek.

– Ale to naprawdę była tylko jedna noc…

– I tak będziesz musiała się z tego tłumaczyć przez całe tygodnie. A zaczniesz mniej więcej za pół godziny… – Spojrzał na zegarek. Muzyka zaczęła powoli cichnąć, więc spoglądał na Dianę ze wzrastającą czułością. – Gotowa do wyjazdu?

Przytaknęła. Niechętnie urywała się z własnego wesela, ale wiedziała, że już najwyższy czas. Minęła szósta wieczorem i oboje zdążyli się solidnie zmęczyć.

Razem z druhnami udał się z nią na górę, gdzie powoli zdjęła suknię i welon. Matka zaraz powiesiła te rzeczy na specjalnych, wyściełanych wieszakach. Z pobłażliwym uśmiechem przyglądała się ożywieniu młodych kobiet. Kochała nad życie swoje córki i cieszyła się, że udało jej się wszystkie szczęśliwie wydać za mąż.

Diana przebrała się w kostiumik z kremowego jedwabiu, przybrany granatowymi lamówkami i dużymi guzikami z masy perłowej. Matka pomogła jej wybrać ten kostium u Chanel, dopasowując do niego kremowy kapelusz i torebkę. Kiedy Diana z bukietem białych róż w ręku zeszła na spotkanie męża, wyglądała nadspodziewanie szykownie.

Z błyskiem w oku wkroczyła jeszcze raz do sali weselnej, gdzie rzuciła w tłum gości swój bukiet, a Andy dorzucił do tego jej podwiązkę. Pod gradem ryżu i płatków róż przebiegli do samochodu, wymieniając w biegu pożegnalne pocałunki z rodzicami i rodzeństwem. Obiecali, że zadzwonią do nich z drogi, a Diana podziękowała rodzicom za pomoc w organizacji wesela. Zaraz potem wyruszyli długim białym „krążownikiem szos” do hotelu „Bel Air”, gdzie mieli spędzić noc poślubną w specjalnie wynajętym apartamencie z widokiem na ogród.

Andy otoczył ją ramieniem i oboje odetchnęli z ulgą.

– Ach, cóż to był za dzień! – westchnął, opadając na oparcie siedzenia. – I co za wspaniała panna młoda! – dodał, omiatając Dianę zachwyconym wzrokiem.

– Z ciebie też niezły przystojniak! – Uśmiechnęła się do niego. – W ogóle udało się nam wesele.

– Razem z twoją mamą odwaliłyście ładny kawałek roboty. Moi kumple z agencji mówili, że czegoś takiego nie widzieli nawet na filmie. – Rzeczywiście, to wesele cechowała rodzinna atmosfera przesycona miłością, nic nie odbywało się na pokaz. – A twoje siostry przeszły same siebie. Czy wy zawsze tak rozrabiacie, kiedy jesteście razem?

Wiedziała, że ją podpuszczał, więc przyjęła wyzywającą postawę.

– My rozrabiamy? A wy to niby co? Wszyscy Douglasowie dostali dziś małpiego rozumu.

– Nie pleć głupstw. – Andy z udaną powagą usiłował odwrócić się do okna, ale nowo poślubiona małżonka dała mu takiego kuksańca, że zachichotał.

– Co udajesz Greka? Zapomniałeś już, jak we czterech wygłupialiście się z moją mamą?

– Jakoś sobie nie przypominam. – Zrobił niewinną minę, co oboje skwitowali śmiechem.

– Bo za dużo wypiłeś.

– Pewnie tak. – Odwrócił się i porwał ją w objęcia. Pocałunek trwał tak długo, jak długo Andy mógł wytrzymać bez zaczerpnięcia powietrza. Zrobił to w samą porę, bo obojgu zaczynało już braknąć tchu. – O rany, tego mi właśnie brakowało. Nie mogę się już doczekać, kiedy dojedziemy do hotelu i zedrę z ciebie te wszystkie szmatki.

– Mój nowy kostium? – Udała przerażenie.

– Owszem, razem z nowym kapeluszem, chociaż muszę przyznać, że bardzo ci w tym ładnie. – Dziękuję. – Tak sobie gawędzili, trzymając się za ręce, jak to zakochani. Bo też czuli się, jakby zaczynali od początku, chociaż zdążyli już zżyć się ze sobą.

W hotelu powitani zostali przez recepcjonistę, który podprowadził ich do głównego budynku. Po drodze minęli zaimprowizowany drogowskaz informujący, gdzie odbywa się aktualnie wesele panny Mason i pana Winwooda.

– Też przeżywają swój wielki dzień – szepnął Andy, a Diana się uśmiechnęła. Z aprobatą przyglądali się ogrodom i pływającym na stawie łabędziom, ale prawdziwy zachwyt wzbudził w nich apartament. Mieścił się na drugim piętrze, a w jego skład wchodził obszerny salon, mała kuchenka i romantyczna sypialnia wybita różowym atłasem i francuskim kretonem drukowanym w kwiatki. Całość tworzyła urocze gniazdko, jakby stworzone na noc poślubną, tym bardziej że w salonie znajdował się kominek. Andy miał nadzieję, że wieczór okaże się wystarczająco chłodny, by w nim napalić.