Wróciła do hotelu Valencia i ledwo weszła do swojego pokoju, od razu, nie zapalając światła, padła na łóżko. Była zanadto zmęczona, aby rozmawiać z kimkolwiek, zjeść coś czy choćby się rozebrać. Nie miała nawet siły, by zadzwonić do Andyego. W końcu zdecydowała, że najpierw weźmie gorącą kąpiel, a później każe sobie przynieść do pokoju zupę. Od razu ją zamówiła, a dopiero potem weszła do łazienki.

Ledwo się rozebrała, zobaczyła to, czego najbardziej na świecie nie chciała widzieć – plamę krwi na majtkach. Co miesiąc modliła się, aby to się już nie pojawiało, a jednak stale wracało, mimo wysiłków jej i Andyego, aby zaszła w ciążę. Próbowali tak już od pół roku, ale nie skutkowało.

Na ten widok zamknęła oczy, spod powiek popłynęły łzy. Płakała jeszcze, wchodząc do wanny, bo nie rozumiała, dlaczego to, co przychodziło tak łatwo innym, choćby jej siostrom, jej się nie udawało.

Po kąpieli zadzwoniła do Andyego. Akurat wrócił do domu, bo miał w pracy zebranie, które późno się skończyło.

– Cześć, kochanie, jak ci dziś poszło? – Robił wrażenie zmęczonego. Postanowiła więc nie mówić mu o niczym, dopóki nie wróci, ale wyczuł smutek w jej głosie i sam zapytał, co się stało. – Coś nie tak?

– Nic, tylko ten dzień tak mi się dłużył… – Siliła się na obojętny ton, ale serce jej się krajało. Odnosiła wrażenie, jakby co miesiąc ktoś umierał i wciąż od nowa przeżywała żałobę.

– Oj, to chyba coś więcej. Masz kłopoty z ekipą czy z właścicielami domu?

– No, niby nic wielkiego, tylko ta baba jest strasznie upierdliwa, fotografik już dwa razy groził, że zwinie majdan, ale w naszym fachu to normalka.

– Więc o co chodzi? O czym mi jeszcze nie powiedziałaś?

– Widzisz… znowu mam okres. To takie przygnębiające… – Jej oczy znów wypełniły się łzami, ale Andy zdawał się tym nie przejmować.

– I cóż takiego się stało? To tylko znaczy, że musimy próbować do skutku. Przecież jesteśmy ze sobą dopiero pół roku, a niektórzy ludzie czekają na dziecko rok albo i dwa. Nie zamartwiaj się tak, odpoczywaj i baw się dobrze. Kocham cię, głuptasku! – Było mu przykro, że Diana każdego miesiąca wpada w taką panikę, ale nie przypuszczał, aby działo się coś złego. Możliwe, że szkodziła im stresująca praca. – Może w przyszłym miesiącu w odpowiednim czasie wyjedziemy gdzieś na parę dni? Oblicz sobie, kiedy to ma być i powiedz mi.

– Kocham cię, Andy! – Uśmiechnęła się przez łzy. Kochany chłopak, jak on potrafił ją pocieszać. – Żebym to ja umiała tak się wyluzować! Chyba powinnam pójść do specjalisty, a przynajmniej spytać Jacka, co o tym myśli.

– Nie bądź śmieszna! – Dopiero teraz głos Andyego zdradzał zdenerwowanie. Absolutnie nie życzył sobie, aby żona wtajemniczała szwagra w szczegóły ich intymnego pożycia. – Przecież nikomu z nas nic nie brakuje.

– Skąd wiesz?

– Po prostu wiem. Proszę cię, zaufaj mi.

– Och, przepraszam. Działa mi to już na nerwy, co miesiąc ta sama historia. Trochę gorzej się poczuję, kichnę, brzuch mnie rozboli, a już chwytam się tego kurczowo i myślę, że jestem w ciąży. A potem nagle bach! i po wszystkim.

Nie potrafiła opisać mu rozczarowania, jakiego doznawała co miesiąc. Żyli ze sobą od trzech lat, a po pół roku od ślubu chciała już nosić pod sercem jego dziecko. Tymczasem najwyższe piętro w ich domu świeciło pustką jak wyrzut sumienia. To z myślą o dzieciach kupili taki duży dom.

– Spróbuj na razie nie myśleć o tym, kochanie. Na wszystko przyjdzie czas, a na razie powiedz, kiedy wracasz.

– Jutro wieczorem, jeśli tymczasem ci ludzie nie doprowadzą mnie do szału. – Westchnęła. Perspektywa ponownego użerania się z właścicielami domów przygnębiała ją jeszcze bardziej, odkąd okres pozbawił ją nadziei na kolejny miesiąc.

– Będę na ciebie czekał – obiecał Andy. – Tymczasem dobrze się wyśpij, a od razu poczujesz się lepiej. – Wydawało mu się, że potrafi ją pocieszyć w taki prosty sposób. Dziwne, ale wolałaby, żeby i on się martwił i przeżywał te same lęki co ona. Nie, nie, chyba lepiej, że tak tego nie przeżywał. – Kocham cię. Di.

– Ja ciebie też, kochanie. I tęsknię za tobą.

– Tak samo jak ja za tobą. Do zobaczenia jutro! Ledwie odłożyła słuchawkę, przyniesiono jej zupę, ale straciła już na nią apetyt. Zgasiła światło i położyła się do łóżka, jednak długo nie mogła zasnąć, myśląc o dziecku, którego tak pragnęła. Jeszcze zasypiając, modliła się, aby następny miesiąc okazał się lepszy pod tym względem.

Pilar Graham (w pracy nadal używała tego nazwiska) siedziała w biurze, przeglądając akta leżące na biurku, kiedy zadzwonił wewnętrzny telefon. Dzwoniła sekretarka z informacją:

– Przyszli państwo Robinson.

– Dziękuję, poproś ich. – Pilar wstała, oczekując poważnie wyglądającego małżeństwa, które wprowadziła sekretarka. Kobieta, mniej więcej trzydziestoparoletnia, miała schludną fryzurę z ciemnych, półdługich włosów, podczas gdy jej partner, wysoki i chudy, wyglądał na starszego i niezbyt starannego w doborze stroju. Pilar przejęła ich sprawę po swoim koledze, więc od rana studiowała akta.

– Dzień dobry państwu, nazywam się Pilar Graham. – Przedstawiła się, podała obojgu rękę i zaprosiła, aby usiedli. Zaproponowała im kawę lub herbatę, ale odmówili. Rozglądali się tylko nerwowo, jakby spieszno im było jak najprędzej przystąpić do rzeczy.

– Całe rano przeglądałam państwa akta – zagaiła Pilar. Sprawiała wrażenie osoby godnej zaufania, ale ci ludzie zwrócili się do niej dlatego, że znali krążące o niej opinie. Stugębna plotka przedstawiała bowiem mecenas Graham jako postrach sali sądowej.

– Czy pani mecenas sądzi, że może nam pomóc? – zapytała Emily Robinson, spoglądając na Pilar udręczonym wzrokiem.

Pilar nie była pewna, czy nie zawiedzie oczekiwań nowej klientki.

– Mam nadzieję, że tak, ale, mówiąc szczerze, nie jestem jeszcze tego pewna. Muszę najpierw dokładniej przejrzeć dokumentację i skonsultować się z kolegami, oczywiście przy zachowaniu pełnej dyskrecji. Prawdę mówiąc, nie prowadziłam dotąd żadnej sprawy dotyczącej matek zastępczych, a przepisy w tej materii mają wiele luk i różnią się bardzo między poszczególnymi stanami. W tej sytuacji na razie nie znam jeszcze odpowiedzi na wiele pytań.

Lloyd Robinson umówił się z siedemnastoletnią dziewczyną, Michelle, mieszkającą w górach niedaleko Riverside, że ta urodzi jego dziecko. Przystała na to chętnie, gdyż urodziła już przedtem dwoje nieślubnych dzieci. Lloyd dostał jej adres za pośrednictwem szkoły, w której kiedyś pracował. Sztucznego zapłodnienia dokonał miejscowy lekarz, a za użyczenie brzucha Lloyd zapłacił dziewczynie pięć tysięcy dolarów – sumę wystarczającą na pokrycie kosztów przeprowadzki do Riverside i studiów uniwersyteckich, o których jakoby marzyła. Bez tych pieniędzy nie miałaby szans na wydostanie się z zabitej deskami górskiej wioski.

Robinsonowie dopiero poniewczasie zrozumieli, że palnęli głupstwo. Dziewczyna była młoda i niezrównoważona, a jej rodzice, kiedy dowiedzieli się o wszystkim, rozdmuchali całą sprawę. Lloyd został oskarżony o przestępstwo kryminalne i choć zarzuty umorzono – sąd zainteresował się wybraną przez niego kandydatką na matkę zastępczą. Zaistniała nawet możliwość wniesienia sprawy o gwałt. Na szczęście Lloyd był w stanie dowieść, że nie odbył z powódką stosunku płciowego, ale po urodzeniu dziecka dziewczyna nie chciała mu go oddać. Miejscowy chłopak, za którego tymczasem wyszła za mąż, wspierał ją w tym uporze.

Podczas gdy Robinsonowie wyżalali się Pilar, Michelle zdążyła ponownie zajść w ciążę, tym razem ze swoim mężem. Córeczka Lloyda miała już rok, ale sąd zabronił mu jej odwiedzać. Jako dawcy nie przysługiwało mu do tego prawo, poza tym sąd uznał, że mógłby wywierać nieodpowiedni wpływ na małą. Zrozpaczeni Robinsonowie zachowywali się tak, jakby ukradziono im ukochane dziecko. Nazwali ją imionami Jeanne-Marie, na pamiątkę matki Emily i Lloyda, choć Michelle nazywała ją całkiem inaczej. Pilar odniosła więc wrażenie, że Robinsonowie żyli w świecie marzeń.

– Czy nie prościej byłoby adoptować dziecko? – Nie mogła powstrzymać się od zadania tego pytania.

– Może i tak. – Emily zgodziła się z nią, ale zaraz ze smutkiem wyznała: – Bo, widzi pani mecenas, to ja nie mogę mieć dzieci!

Wypowiedziała te słowa takim tonem, jakby przyznała się do strasznej zbrodni. Pilar zrobiło się jej trochę żal, choć sprawa za interesowała ją jako ciekawy przypadek. Najbardziej rzucało się w oczy u tych ludzi nieodparte pragnienie posiadania dziecka.

– Jesteśmy za starzy, aby zakwalifikować się do adopcji – tłumaczyła Emily. – Mam czterdzieści jeden lat, a Lloyd prawie pięćdziesiąt. Ubiegaliśmy się już o to wcześniej, ale wtedy mieliśmy za niskie dochody. Lloyd po urazie kręgosłupa pozostawał przez dłuższy czas bez pracy. Teraz powodzi nam się lepiej. Sprzedaliśmy samochód i pracowaliśmy na dwóch etatach, żeby wystarczyło na zapłatę dla Michelle za urodzenie dziecka. Reszta oszczędności poszła na koszty sądowe i mało co nam zostało – wyznała szczerze.

Pilar jednak nie zważała na słabe możliwości finansowe klientki. Zaciekawiła ją sama sprawa, gdyż w aktach sądowych znajdował się odpis wywiadu środowiskowego zebranego przez miejscowego pracownika socjalnego. Zgodnie z tymi danymi Robinsonowie cieszyli się opinią porządnych ludzi, bez nałogów. Po prostu nie mogli mieć dzieci, a rozpaczliwie tego pragnęli. Pilar zaś wiedziała doskonale, że desperacja nieraz popycha ludzi do niedozwolonych czynów.

– Czy zadowoliłoby państwa prawo do kontaktów z dzieckiem?

Emily westchnęła i kiwnęła głową.

– Jeśli to wszystko, na co moglibyśmy liczyć, to oczywiście tak. Ale to niesprawiedliwe! Michelle zrzekła się dwojga dzieci, kiedy sama jeszcze była prawie dzieckiem. Teraz ma już następne ze swoim mężem, więc po co jej jeszcze córka Lloyda?

– To także jej córka – przypomniała delikatnie Pilar.

– A więc pani mecenas uważa, że jedyne, co możemy uzyskać, to prawo do jej odwiedzania? – podsumował Lloyd, a Pilar udzieliła odpowiedzi dopiero po pewnym namyśle.