– Oczywiście, że nie – zapewniła go natychmiast. Było to przykre, Travis wprost żebrał o odrobinę pociechy.

– Co mówiła… to znaczy, o mnie? – zapytał.

– Pytała, czy dobrze się czujesz – odrzekła, niezbyt pewna, czy powinna ingerować w ich sprawy.

– A może coś jeszcze? – Travis domagał się więcej. Psiakrew, pomyślała wreszcie. Kochają się w końcu, czy nie?

– Poprosiła mnie, żebym opiekowała się tobą w jej imieniu – poinformowała go.

Travis milczał przez chwilę, po czym spytał z niedowierzaniem:

– Więc ona nadal mnie kocha, mimo że jestem takim idiotą, żeby dawać jej ultimatum – wszystko albo nic?

– Nie sądziłam, że w ogóle możesz w to wątpić.

– Może… – zgodził się Travis i wyznał jej, jak bardzo chciałby zadzwonić do Rosemary do Hazelbury. Bał się jednak, że pogrzebałby w ten sposób nadzieję na poślubienie jej kiedykolwiek. Wpadł w rozpacz, jakby nagle oczami wyobraźni ujrzał przygnębiający obraz siebie samego, dokonującego żywota bez swej ukochanej. Opowiadał o swej samotności, o tęsknocie, o tym, że serce pęka mu z nadmiaru słów miłości, których nie może wypowiedzieć. I nagle, jakby przypomniał sobie, że Leith ma się nim opiekować w imieniu Rosemary, zaprosił ją na kolację.

– Jeżeli coś ci wypada w tym czasie, to trudno -dodał szybko, kiedy nie odpowiedziała natychmiast.

Leith milczała jedynie dlatego, że jej mózg pracował już na pełnych obrotach. Wydawało jej się, że Travis ma ochotę przyjść do niej i pogadać trochę na temat Rosemary. Jeszcze dzisiejszego ranka nie zastanawiałaby się ani chwili… Kiedy jednak odkryła, kim jest naprawdę kuzyn Naylor, nie miała wielkiej ochoty powierzać swej posady ślepemu losowi. A nuż Naylor Massingham będzie przejeżdżał pod jej blokiem i zobaczy samochód Travisa na parkingu.

– Oczywiście, pójdę z tobą na kolację – odpowiedziała, ciągle zbuntowana. – Wezmę swój samochód. Gdzie się spotkamy?

Przygotowała się do kolacji w eleganckim hotelu z pełną świadomością, że nie może postąpić inaczej. Uważała Travisa za swego przyjaciela, a poza tym musiała też spełnić prośbę Rosemary. Fakt, Naylor Massingham oznajmił matce Travisa, że to już duży chłopiec, ale biedak cierpiał okropnie, a przy tym leczył swoje smutki w sposób, który nie potwierdzał jego dorosłości.

Jechała na spotkanie, kiedy przypomniało jej się jeszcze jedno zdanie wypowiedziane przez Massinghama – tym razem pod jej adresem. Pamiętała wrogość w jego głosie, kiedy mówił: „Nie mogę pojąć, jakim szatańskim cudem przez ten krótki czas, od kiedy tu pracujesz, zarobiłaś sobie na przezwisko Panny Lodowatej". Nie musiała długo myśleć, skąd wziął się ten miły tytuł. Wciąż jeszcze czuła się urażona wyrzuceniem z pracy w Ardis & Co. za zbytnią poufałość w stosunku do kierownictwa, dlatego odprawiła dwóch panów z Vaseya, którzy interesowali się bardziej jej osobą aniżeli swoją robotą. Widocznie sprawa się rozniosła.

Travis wyglądał równie żałośnie, jak wczoraj, kiedy przyszedł po samochód.

– Dzięki, że przyszłaś – powitał ją i poprowadził z foyer do jadalni. Stamtąd kierownik sali powiódł ich do ustronnego stolika w kącie sali w kształcie litery L.

– Jak ci minął dzień? – zapytała wesoło i pierwsze danie oraz pół drugiego zjadła słuchając, jak bardzo Travis musi się teraz skoncentrować na swej pracy. Stąd do wynurzeń na temat jego i Rosemary droga była już bardzo krótka.

Leith kończyła drugie danie, kiedy stwierdziła, że Travis już zbyt długo mówi ciągle o tym samym i zaczyna się powtarzać. Postanowiła zmienić temat.

– Ach, nie powiedziałam ci! – zawołała nagle, wpadając mu w słowo. – Wiesz o tym na pewno… no, ale ja nie wiedziałam. – A kiedy spojrzał na nią zaintrygowany, dodała: – Dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że twój kuzyn Naylor i mój nowy szef to jedna i ta sama osoba!

– Naprawdę? – zapytał Travis i po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się. – Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, coś mi świta, że czytałem o wchłonięciu Vaseya przez Massinghama, ale Naylor zawsze wplątuje się w jakieś negocjacje, więc pewnie wyleciało mi to z głowy.

– Więc on nie opowiada ci o swoich sukcesach?

– Może od czasu do czasu rozmawia o interesach z ojcem, dla którego czuje ogromny respekt, ale przecież nie mieszka w Parkwood, więc rzadko rozmawiamy.

No jasne – kwaśno pomyślała Leith, bez cienia sympatii do Naylora Massinghama. – Jakiż on czarujący! Wtem, jakby sens rozmowy dopiero teraz do niego dotarł, Travis zrobił przerażoną minę.

– Czekaj – rzucił szybko. – Chyba nie powiesz Naylorowi o Rosemary i o mnie, co? -I zanim Leith zdołała wykrztusić choćby słowo, żeby go uspokoić, dorzucił: – Nie wiem jeszcze, co wyniknie z naszego związku z Rosemary, ale ona na pewno ze mną skończy, jeśli dowie się, że ktoś jeszcze o nas wie.

– Rosemary zżerają wyrzuty sumienia. Jest mężatką, a kocha kogoś innego… no, ale na pewno…

– usiłowała przywołać go do rozsądku.

– Przyrzeknij, że mu nie powiesz – przerwał jej i Leith już wiedziała, że może zagadać się na śmierć, a on i tak będzie obstawał przy swoim.

– Pewnie go już i tak nie zobaczę – mruknęła z nadzieją w głosie, ale Travis nie był zadowolony.

– Dobrze… przyrzekam. Natychmiast się rozluźnił.

– Dzięki, Leith – powiedział cicho i dodał gorąco:

– Boże, zawsze myślałem, że to cudownie być zakochanym. Wiesz co? To po prostu męczarnia!

Po chwili milczenia spróbował zmienić temat.

– Miałaś jakieś wieści od Sebastiana? Rozmowa o Sebastianie, choć bez napomykania o finansowych problemach, zajęła im czas do końca posiłku.

– To była cudowna kolacja – oznajmiła Leith, odstawiając filiżankę po kawie i zbierając się do wyjścia.

– Cieszę się – odparł Travis i zawołał kelnera, żeby uregulować rachunek.

Leith wzięła torebkę. Myślami była już w domu. Marzył jej się solidny, ośmiogodzinny wypoczynek.

Szli już obydwoje w stronę wyjścia, gdy nagle Leith przystanęła jak wryta. Tyle się namęczyła, żeby Naylor Massingham nie dowiedział się, że zlekceważyła jego ostrzeżenie. Mogła nie zadawać sobie tyle trudu. Naylor Massingham już wiedział. Siedział przy stoliku z piękną blondynką i patrzył wprost na Leith!

Jego spojrzenie przeniosło się na Travisa, który właśnie stanął u jej boku. Travis także spostrzegł kuzyna, choć w jego przypadku, zamiast przerażenia, widok ten wywołał szczerą radość.

– Naylor!-Travis wyrwał się do przodu, chwytając Leith za ramię tak, że musiała iść za nim choćby tylko po to, żeby zachować twarz i resztki godności.

Musiała przyznać, że szef Massingham miał w towarzystwie wspaniałe maniery. Wstał, kiedy tylko zbliżyli się do jego stolika. Leith widziała, jak omiótł wzrokiem jej obcisłą koronkową bluzkę i zgrabnie uwypuklające biodra welwetowe spodnie. Nerwowo uniosła dłoń do okularów i nagle przypomniała sobie, że przecież nie ma ich na nosie, a gdy spojrzenie Naylora powędrowało do jej lśniących, rozpuszczonych włosów, poczuła się zupełnie bezbronna.

– Oczywiście, znasz Leith. – Travis również okazał się dobrze wychowany w chwili, kiedy najmniej tego oczekiwała. – Właśnie powiedziała mi, że pracujecie w tej samej firmie – dodał, oczekując, że wszyscy uznają to za dobry żart.

– Miło mi panią widzieć, Leith – uprzejmie odezwał się Naylor Massingham, ale choć jego piękne usta wygięły się w uśmiechu, twarde jak stal spojrzenie miało zupełnie inną wymowę.

– Mnie również – wymamrotała. Gdy odwrócił się by przedstawić swoją towarzyszkę, Olindę Bray, Leith trzęsła się w środku jak galareta. Wzrok Naylora jasno dawał jej do zrozumienia, że długo już nie popracuje w jego firmie.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia rano, jadąc do pracy, zastanawiała się, czy już dzisiaj czeka ją wymówienie.

Zaparkowała samochód, nie przestając myśleć o długu hipotecznym. W chwili słabości uznała nawet, że powinna wbić do głowy Naylorowi Massinghamowi, iż nie jest przyjaciółką jego kuzyna, a także wyjaśnić, jakie są przyczyny ich częstych kontaktów. Ale czy on jej na to pozwoli? Przypomniała sobie błysk stali w jego oczach i doszła do wniosku, że powinna uznać się za szczęściarę, jeśli w ogóle da jej dojść do słowa.

Była na siebie zła za samą chęć tłumaczenia się przed Naylorem. Przecież pomiatał nią bez powodu.

– Cześć, Jimmy – przywitała swego asystenta, wchodząc do biura z postanowieniem, że będzie pracować tu tak długo, dopóki nie usłyszy, że jest zwolniona.

Pomimo buntu, pierwsze godziny pracy upłynęły na podskakiwaniu za każdym razem, gdy zadzwonił telefon lub otworzyły się drzwi. Ciekawe, czy sam ogłosi wyrok, czy każe to zrobić personalnemu?

Nadeszło południe, a ona wciąż miała pracę u Vaseya i zaczynała już wątpić, czy Naylor Massingham będzie chciał ją wyrzucić. Wyszła na lunch z uczuciem, że może spokojnie patrzeć w przyszłość. Za cóż zresztą miałby ją wyrzucić? Jej praca była bez zarzutu!

Wróciła z lunchu za dziesięć druga, w zupełnie niezłym nastroju. Dokładnie o drugiej zadzwonił telefon. Odebrał Jimmy.

– To do ciebie – szepnął, zasłaniając dłonią słuchawkę. – Panna Russell.

Nazwisko nic jej nie powiedziało.

– Co za panna Russell? – zapytała.

Przez chwilę zastanawiał się i już myślała, że jej wszystkowiedzący asystent zawiódł, kiedy wyszeptał:

– Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to panna Moira Russell, sekretarka pana Massinghama.

– Dzięki – uśmiechnęła się Leith. Jej dobry nastrój prysnął. – Leith Everett – przedstawiła się, opanowując nerwy.

– O, dzień dobry pani, panno Everett – grzecznie powitała ją Moira Russell. – Jestem sekretarką pana Massinghama – dodała na wszelki wypadek. – Pan Massingham chciałby widzieć się z panią…

– Teraz? – zapytała Leith pozornie spokojnym głosem, ale serce podskoczyło jej.

– Jest teraz bardzo zajęty. Jeżeli może pani nie oddalać się zbytnio i czekać na wezwanie, zadzwonię, kiedy uda mu się znaleźć dla pani czas – uprzejmie oznajmiła sekretarka.