Okazało się, że śledztwo dopiero się rozkręca.

– Dlaczego pozwoliłaś mi sądzić, że jesteś kochanką mojego kuzyna? – zapytał. – Dlaczego…?

– Z tego, co sobie przypominam – ucięła wrogo -chyba nie uwierzyłbyś mi, gdybym powiedziała ci coś innego! Byłeś zdecydowany myśleć o mnie jak o jakiejś… jakiejś harpii, która czyha wyłącznie na portfel Travisa!

– Nawet nie próbowałaś przekonać mnie, że jest inaczej! – rzekł oskarżająco. – Nawet nie wspomniałaś o istnieniu tej dziewczyny.

– Rosemary nie chciała, aby ktokolwiek wiedział o jej związku z Travisem – stanęła w obronie przyjaciółki – a poza tym byłam święcie przekonana, że już nigdy więcej cię nie zobaczę.

– Hmmm – mruknął. Potarł dłonią podbródek w zamyśleniu. Wydawało się, że coś sobie przypomniał… i nagle rozluźnił się.

– To… dla mnie także była niespodzianka – wyznał dziwnym, tęsknym tonem. – Przechodząc, zajrzałem do pokoju i zobaczyłem twoją kasztanową głowę…

– Rozpoznałeś mnie?

– Byłaś odwrócona plecami, uczesana inaczej, ale… -powiódł spojrzeniem po jej długich, lśniących lokach ten fantastyczny kolor przyciągnął moją uwagę.

Leith nie była pewna, czy przypadkiem nie woli, kiedy jest bezczelny, wściekły i agresywny. Jego łagodność wytrącała jej broń z ręki.

– Ja… też nie wiedziałam, że jesteś… Naylorem Massinghamem, moim… szefem – wyjaśniła.

– A ja nie byłem pewny, że kobieta, którą nazywają Panną Lodowatą, jest tą samą brązowowłosą pięknością, z którą kłóciłem się w sobotę rano – odparł.

Och, Naylor, nie rób tego – myślała rozdygotana Leith. Teraz jeszcze cięższą walkę musiała stoczyć w poszukiwaniu odpowiedzi.

– Cóż, kiedy już się dowiedziałeś, nie miałeś żadnych skrupułów.

– Dużo mi to pomogło! – parsknął. Miękki ton znów gdzieś się zapodział. – Tego samego wieczoru, kiedy byłem na kolacji z przyjaciółką, kogóż to ja widzę w tej samej restauracji? Mego kuzyna, otaczającego władczym ramieniem właśnie ciebie!

– Jeśli dobrze pamiętam, Travis jedynie prowadził mnie do twojego stolika.

– Ale skoro nie byłaś jego dziewczyną, dlaczego zgodziłaś się iść na kolację? – dopytywał się.

– Jeśli już chcesz wiedzieć – odparła – dlatego, że Rosemary pojechała do rodziców tydzień wcześniej i wtedy jeszcze nie wróciła. Jej rodzice są przeciwni rozwodowi, więc bała się powiedzieć im o Travisie.

– Ha! – chrząknął z niesmakiem Naylor, ale dalej naciskał: – To wciąż nie wyjaśnia, dlaczego jadłaś z nim kolację.

Leith nie była zaskoczona jego dociekliwością, ale szczerze zdziwił ją fakt, że nagle zaczął mówić, jak człowiek zazdrosny! Odsunęła jednak od siebie tę myśl.

– Poszłam z Travisem na kolację, ponieważ Rosemary prosiła, żebym się nim opiekowała, a poza tym był taki nieszczęśliwy… – wyjaśniła bezdźwięcznym głosem. – Lubię go. Lubię ich oboje – ciągnęła z determinacją. – Kiedy Travis zadzwonił, nie miałam serca mu odmówić. Wiedziałam, że musi się komuś zwierzyć. Nigdy nie przyszło mi do głowy – dodała szczerze – że ty możesz spędzać wieczór w tym samym miejscu.

– Jasne, że nie! – napadł na nią Naylor. – Więc dlaczego nie wyjaśniłaś tego przy następnym spotkaniu?

Leith doskonale pamiętała to następne spotkanie. Przyszedł do jej mieszkania i całował ją…

– Nie mogłam – usiłowała odepchnąć od siebie te wspomnienia – ponieważ wtedy Travis poprosił, żebym nikomu nie mówiła o Rosemary.

Nagle opanowały ją wyrzuty sumienia.

– Ja wiem, że to boli… jesteście przecież rodziną -wyszeptała wzruszona – ale Rosemary była naprawdę w rozpaczliwej sytuacji. Ja… po prostu nie mogłam złamać danego mu słowa.

– Oczywiście! – przerwał jej gwałtownie. – Byłaś… Nagle urwał. Znieruchomiał, jakby nieoczekiwanie zobaczył coś bardzo ważnego. Leith pozostała napięta. Nie wiedziała, o czym myśli, ale pamiętała jego niesamowitą zdolność kojarzenia faktów.

– Nie mogłaś złamać słowa danego Travisowi, – zaczął powoli – ponieważ go lubisz, tak?

– Hm… tak. Tak mi się wydaje – poddała się.

W dalszym ciągu nie wiedziała, o czym myśli Naylor. W jego wyglądzie było coś dziwnego, dziwny był także sposób, w jaki na nią patrzył, jakby nie chciał nic przeoczyć. To było nieco kłopotliwe.

– Z tego wynika – zaczął ostrożnie – że nie złamałabyś słowa danego mnie… z tego samego powodu?

Czyżby się czegoś domyślał?

– Czy mogę przyjąć, Leith, że… przynajmniej w pewnym stopniu… lubisz także i mnie? – ciągnął dalej.

– Tak… nie… oczywiście, że nie! – wyjąkała i zaraz przekonała się, że takie zaprzeczenie nie pomoże jej.

– A więc dlaczego – ciągnął uparcie – kiedy poprosiłem cię, byś nie mówiła Travisowi, że nasze obustronne zauroczenie jest farsą… dlaczego milczałaś… i dotrzymałaś słowa?

Leith usiłowała wziąć się w garść. Wreszcie, z ulgą, przypomniała sobie najważniejszy argument:

– Wiesz przecież. Stawką była moja praca. Gdybym…

– Ale – wpadł jej w słowo – złożyłaś wypowiedzenie.

– Wiem, ale… – wykręcała się, czując, że traci grunt pod nogami. – Nie mogłam mu nic powiedzieć, ponieważ z nim nie rozmawiałam.

– Jestem pewien, że decyzji o porzuceniu pracy nie podjęłaś w poniedziałek, inaczej powiedziałabyś Travisowi wszystko, gdy przyszedł rano do biura.

Mam jeden wielki bałagan w głowie – pomyślała Leith. Zapomniała o tym, że widziała Travisa w poniedziałek.

– Ale – ciągnął dalej Naylor – może miałaś ochotę powiedzieć mu o tym, że nie jesteśmy naprawdę zaręczeni, teraz, w ten weekend?

– Nie wiem, o co ci chodi -wyjąkała dzielnie Leith.

– Przyznam ci się, moja droga, że sam nie bardzo wiem, co się dzieje – wyszeptał. – Wiem tylko jedno – ciągnął – kocham Travisa jak brata, ale nigdy, przenigdy nie pozwoliłbym, żeby mi ciebie odebrał.

Leith wstrzymała oddech. Z trudem docierał do niej sens tych słów.

– Nie rozumiem… – wyszeptała.

– Jesteś bystra i inteligentna, Leith. Myślę, że rozumiesz mnie bardzo dobrze – stwierdził stanowczo.

Nadal się nie odzywała, serce biło jej zbyt mocno.

– Po tym wszystkim, co przeze mnie przeszłaś, myślę, że teraz ja powinienem coś z siebie dać… Zanim będę miał prawo oczekiwać…

Zielone oczy wpatrywały się w niego nieruchomo.

– Mówisz… – zaczęła, ale musiała przerwać. Spazmatycznie zaczerpnęła tchu i dokończyła ledwie słyszalnym głosem: – Mówisz… zagadkami.

– To mnie nie dziwi – zgodził się. – Odkąd cię poznałem, żyję jak na karuzeli.

– Mówisz… poważnie? – wykrztusiła. Już nie miała ochoty uciekać od niego.

– Nigdy nie mówiłem poważniej.

Nie odrywał czujnego spojrzenia od jej twarzy.

– Od chwili, kiedy cię ujrzałem – oznajmił bez ogródek – czuję do ciebie pociąg, nawet jeśli sam tego nie chcę.

Leith zamknęła oczy. Tak bardzo potrzebowała takich słów. Po tych wszystkich ciosach, jakie jej zadał, mogła spodziewać się wszystkiego, ale nie takich wyznań. Nieważne, jakie będą tego skutki.

– N-naprawdę? – wyjąkała i przeszedł ją dreszcz

– Od pierwszej n-nocy w moim mieszkaniu?

– O, tak – odparł łagodnie. – Wtedy, oczywiście, sam nie chciałem przyjąć tego do wiadomości. Byłem zaślepiony nienawiścią do kobiety, która, jak sądziłem, zmieniła mego beztroskiego kuzyna w zapijaczony, storturowany wrak ludzki.

– On… naprawdę bardzo cierpiał – współczująco wyjaśniła Leith.

– Ja też! – zawołał nagle. – Jeszcze o tobie nie zapomniałem, kiedy na drugi dzień, wracając do siebie po wizycie w dziale kontraktów, zobaczyłem twoją kasztanową głowę. Miałem przewodniczyć zebraniu, więc nie było czasu na zatrzymywanie się, żeby zawrzeć znajomość z jedynym pracownikiem, którego opuściłem. I cóż ja robię? Zapominam o spotkaniu i pędzę powiedzieć „Hallo" pannie Leith Everett!

– Z… hm… z powodu koloru moich włosów?

– Możesz mi wierzyć – odparł. – A potem, kiedy odwróciłaś się, byłem wstrząśnięty odkryciem, że tak wspaniałe włosy ma tylko jedna kobieta na świecie. Poszedłem na to zebranie, nie wierząc samemu sobie, że z miejsca cię nie zwolniłem, ba, nawet nie miałem tego zamiaru.

– Wydawało ci się… że powinieneś mnie zwolnić? – szybko zapytała Leith.

– To powinien być mój odruch – przyznał. – A ja ostrzegałem cię tylko, byś nigdy więcej nie widywała się z moim kuzynem… Jedynie po to, żeby przekonać się, że jeszcze tego samego wieczoru poszłaś z nim na kolację.

Miał bardzo żałosną minę, kiedy to mówił.

– Byłeś… zły?

– Wściekły – wyznał. -I coś jeszcze.

– O? – zdziwiła się. Nastrój, jaki zaczynał ich ogarniać, w niczym nie przypominał tych dwojga ludzi, którzy przed chwilą kłócili się do upadłego.

– Jeśli chcesz wiedzieć, co jeszcze, to… – urwał, jakby nagle potrzebował chwili przerwy -… to mogła być tylko zazdrość.

– Zazdrość! – wykrzyknęła Leith z niedowierzaniem.

– A cóż by innego? – potwierdził spokojnie. – To samo uczucie, które rozpętało się we mnie, kiedy następnego wieczoru przyszedłem i wydawało mi się, że w twojej sypialni jest mężczyzna…

– Wielkie nieba! – jęknęła słabym głosem. – Naprawdę byłeś zazdrosny. Pocałowałeś mnie! – przypomniała, bo chciała coś powiedzieć, aby potwierdzić tę nadzieję, która nagle ożyła. To był właściwie jedyny fakt, jaki zapamiętała z tamtej nocy.

– Tak… – odparł miękko – to miał być chłodny, wyrachowany gest. Chciałem cię pocałować bez emocji, na zimno. I nagle ty zaczęłaś poddawać mi się, a ja musiałem walczyć jak diabli, żeby nie zapomnieć, że jesteś w moich ramionach… i nie dlatego, że jesteś piękna, a mnie ogromnie się ten pocałunek spodobał…

– Ja też nie spodziewałam się… nie mogłam uwierzyć… że tak ci odpowiedziałam… – wyznała Leith.

Naylor wyciągnął rękę i ujął jej dłoń, spoczywającą na kolanach. A potem cicho zapytał:

– Leith, czy to coś znaczy?

– C-cóż… – męczyła się okropnie, aż wreszcie przyznała nerwowo: – Ch-chyba tak.

– Na przykład? – ponaglił ją. Pochylił się i wyczekująco spojrzał jej w oczy. – Nie jesteś pewna, czy rozumiesz, co mówię, prawda?