– Bez zapłaty, oczywiście? – zapytała wrogo.

– Masz rację! – odparł zimno.

– Niech cię szlag trafi! – rzuciła mu w twarz. Wzruszył ramionami ignorując jej zranione uczucia.

– W każdym razie, dopóki nie zdecyduję inaczej, jesteś moją narzeczoną – warknął. – Przyjadę po ciebie jutro o jedenastej.

Leith przez chwilę spoglądała na niego z buntem w oczach. Los wyśmiał bezlitośnie żałosne zaklęcia, że nigdy więcej noga jej nie postanie w Parkwood.

Odwróciła się i uciekła.

Po powrocie do domu długo rozpamiętywała władczy sposób, w jaki ją potraktował. Nie mogła pojąć, dlaczego nie kazała, aby ją zwolnił, zostawił w spokoju i poszedł do wszystkich diabłów.

W sobotę rano nadal myślała, jaki sens ma wyjazd do Parkwood. Tydzień temu pojechała tam, żeby Travis nie myślał już o niej jako o swej dziewczynie, było to zresztą ultimatum Naylora. Tym razem jedzie już nie jako dziewczyna, lecz jako jego narzeczona. Gdzie tu logika? Naylor zabiera ją, żeby wujostwo lepiej poznali jego przyszłą żonę, podczas gdy wie doskonale, że na pewno się nie pobiorą. O jedenastej zadźwięczał dzwonek u drzwi.

– Jestem gotowa – powiedziała chłodno. Nie czuła potrzeby zapraszania go do środka, więc tylko odwróciła się i poszła po torbę.

Naylor jednak wszedł bez zaproszenia.

– Jedna sprawa, zanim wyjdziemy – powstrzymał ją-

Przystanęła i spojrzała na niego pytająco. Nie rozumiała, o co chodzi, i czekała na wyjaśnienia do chwili, kiedy wyjął z kieszeni pierścionek i spróbował włożyć jej na palec.

Z zachwytem spoglądała na cacko z brylantów i szmaragdów. Nagle dotarło do niej, co oznacza ten gest i poczuła, że wzbiera w niej piekielna złość.

– O, nie! Na pewno nie będę tego nosić! – krzyknęła gwałtownie.

– Co, nie dość dobry dla ciebie? – warknął. Była to kropla, która przepełniła miarę.

Wszystkie stresy, napięcia i cierpienia, jakie przeżyła w ciągu ostatnich tygodni, skumulowały się. Upuściła torbę na podłogę i ręką zakreśliła łuk. Naylor zareagował błyskawicznie i chwycił ją za przegub, zanim zdążyła dosięgnąć celu. Pozbawiona możliwości fizycznego wyładowania zawyła:

– Skoro nie możesz zrozumieć, że nie interesuje mnie zawartość męskiego portfela ani ile z tego będę miała, to ty potrzebujesz okularów! Jeśli… – nie zdołała dokończyć, bo uświadomiła sobie, że Naylor uspokaja ją, tuli w kojącym uścisku.

– Ciii – wyszeptał w jej włosy i Leith nagle poczuła się bezsilna.

Wkrótce jednak złapała drugi oddech i choć cudownie było czuć jego ramiona wokół siebie, nadludzkim wysiłkiem woli zdołała odsunąć się od niego.

Puścił ją, ale wciąż trzymał w palcach klejnot.

– Przede wszystkim ciocia zwróci uwagę, czy nosisz pierścionek zaręczynowy – mruknął kusząco.

Leith trwała w swoim uporze.

– Ona mnie zna, Leith, wie, że włożę pierścionek na palec mojej narzeczonej w pierwszej dogodnej chwili.

Przeniosła spojrzenie z pierścionka na Naylora, dostrzegła wyczekiwanie w jego twarzy i znów spojrzała na klejnot. Czuła, że coś się na niej wymusza, ale nie miało to wielkiego znaczenia. Jednak jeśli ciotka ma zadawać niepotrzebne pytania, lepiej aby wzięła pierścionek. Wyciągnęła rękę.

– Czy one są prawdziwe… to znaczy, kamienie? -zapytała, z oczami wlepionymi w ogromny szmaragd pośrodku i dwa mniejsze brylanty po obu stronach.

– Czy ofiarowałbym mej miłości atrapę? – zażartował i Leith podziękowała mu za to mrożącym spojrzeniem. Nie był dusigroszem, więc pierścionek musi być prawdziwy. Zadrżała na myśl o tym, ile mógł kosztować!

Wsunęła go na serdeczny palec – pasował świetnie. Sam fakt włożenia go sprawił, że nogi się pod nią ugięły. Potrzebowała czegoś na otrzeźwienie.

– Nie jestem przyzwyczajona do noszenia pierścionka stwierdziła kwaśno, żeby dodać sobie sił. – Nie miej pretensji, jeśli go zgubię.

– Nie będę miał – odparł bezbarwnym głosem.

– I dostaniesz go z powrotem w tej samej chwili, w której opuścimy Parkwood! – uzupełniła z czystej przekory.

– Niech mnie diabli! – zakpił. – Jesteśmy zaręczeni dopiero dwie minuty, a ona już mną pomiata!

Zanim Leith zdołała znaleźć na to właściwą odpowiedź, wziął torbę i razem wyszli z domu.

Sama myśl o tym, że ktokolwiek mógłby pomiatać Naylorem rozbawiła ją serdecznie i nareszcie rozluźniła się trochę.

– Leith, Naylor! – wykrzyknęła Cicely Hepwood, wychodząc im na spotkanie. Guthrie dołączył do nich minutę później i wymienili powitalne uściski.

– Dałam ci ten sam pokój, co w zeszłym tygodniu – szczebiotała radośnie gospodyni. – Na pewno chcesz rozpakować się i umyć ręce przed lunchem, ale zanim pójdziesz… – zawahała się nagle. – Chyba masz pierścionek zaręczynowy? – powiedziała powoli.

Leith skinęła głową, w duchu przyznając Naylorowi medal za zdolność przewidywania. Nie mogła jednak oprzeć się fali wzruszenia, kiedy podała pani Hepwood lewą dłoń.

– Tak, i to bardzo piękny – stwierdziła szczerze. Podczas, gdy Cicely rozpływała się w zachwytach, Leith poczuła przemożną chęć spojrzenia na Naylora. Patrzył na nią: nie na ciotkę, nie na pierścionek, ale właśnie na nią – i wydawał się bardzo zadowolony.

Odwróciła wzrok, przekonana, że rozumie powód jego radości. Przewidział, że pierścionek będzie pierwszą rzeczą, o którą zapyta ciotka. Leith miała ochotę, aby znaleźć się gdzieś na tyle blisko, żeby zobaczyć jego minę, kiedy okaże się, że nie przewidział czegoś… i złapał się we własne sidła!

Rozmyślając tak pobiegła na górę, żeby odzyskać równowagę ducha i przyczesać włosy przed lunchem. Siedząc w jadalni obok Naylora czuła się o wiele, wiele pewniej.

Rozmowa podczas lunchu była wesoła i sympatyczna. Nikt nie wspomniał Travisa, aż do chwili kiedy Guthrie poprosił Naylora o radę w sprawie kupna lasu.

– To pomysł Travisa. Wtedy pochłonięty był ochroną dzikiej przyrody, ale zdaje się, że ostatnio ma… inne sprawy na głowie.

– Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy – uspokajająco wtrącił Naylor i pozornie niedbałym tonem zapytał: – A właściwie gdzie on jest?

Na to pytanie odpowiedziała ciotka. Leith zorientowała się nagle, że pod wesołą, uśmiechniętą maską kryje się bardzo zatroskana kobieta, która stara się ze wszystkich sił traktować ją jak członka rodziny.

– Travis był wczoraj bardzo niespokojny-wyznała Cicely Hepwood. – Właściwie przeżywał coś przez cały tydzień. Wczoraj jednak cierpiał bardziej niż zwykle i… – głos zadrżał jej lekko. Musiała przerwać na chwilę, żeby odzyskać panowanie nad sobą. – Ostatniej nocy zadzwonił, żebyśmy się nie martwili, ale w ogóle nie wróci do domu. To już druga noc, kiedy nie wiem, co się z nim dzieje.

W tym momencie Leith z całego serca zapragnęła uspokoić choć trochę panią Hepwood. Ale co mogła powiedzieć? Travis bardzo kochał Rosemary i myślał o niej bez przerwy… ale tego nie mogła powiedzieć nikomu.

W tej samej chwili Guthrie Hepwood zaczął uspokajać żonę, że syn zjawi się na pewno lada chwila. Leith uznała, że nie musi już głowić się nad sposobem wytłumaczenia Travisa. Przelotnie spojrzała na Naylora i aż się cofnęła. Wyglądał, jakby ogarniała go szewska pasja. Nigdy dotąd nie widziała w jego oczach takiej wrogości i to wyraźnie pod jej adresem!

Wstrząśnięta do głębi odwróciła wzrok i zastanawiała się, co u licha palnęła tym razem. Minęło kilka sekund, odrętwiały umysł zaczął pracować i odpowiedź na pytanie przyszła sama. Naylor ciągle dobrze pamiętał, gdzie znalazł swego kuzyna tej pierwszej nocy. Był, zdaje się, zupełnie pewien, że znalazłby go tam i dzisiaj. Leith poczuła odradzającą się wściekłość. Miała dość tej koszmarnej podejrzliwości…

– Chyba pójdę się przebrać – oznajmiła. Zbyt była rozgorączkowana, żeby wytrzymać w bezpośredniej bliskości Naylora, kiedy przejdą do salonu. Z uśmiechem przeprosiła towarzystwo i wyszła.

Jeżeli była wściekła, to jej narzeczony z pewnością dzielił ten nastrój, bo także wymówił się i odszedł w tym samym kierunku.

Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, dopóki nie znaleźli się przed drzwiami sypialni.

– I co? – warknął, gdy Leith miała już wejść do sypialni. Chwycił ją za ramię i niezbyt delikatnie zwrócił twarz ku sobie.

Podniosła wzrok na jego agresywne, mroczne oczy.

– Co i co? – wybuchnęła.

– Widziałaś się z Travisem ostatniej nocy? – syknął.

– Chodzi ci o to, czy został na noc? A był tam, kiedy przyszedłeś po mnie rano? – odpaliła i zaczerpnęła tchu. – Oddać ci pierścionek? – zadrwiła. Była dość wściekła, żeby mieć na to odwagę. Odwróciła się tyłem.

Nie odeszła daleko. Zanim zdążyła dotknąć klamki, chwycił ją za ramiona i przycisnął do ściany.

– Nie! – zaprotestowała, ale on nawet nie udawał, że słucha. Całując, więził ją w żelaznym uścisku.

Jego pocałunki były brutalne i sprawiały ból. Usiłowała uwolnić się za wszelką cenę, ale to tylko wzmagało jego podniecenie.

Była równie wściekła na siebie, jak na niego. Wiedziała, że potrafi ją rozbroić. W chwili gdy jego złość nieco minęła albo może zmęczyły go pocałunki, zdołała uwolnić dłonie i wesprzeć je na jego piersi. Odepchnęła go z całej siły i – nagle poczuła, że jest wolna. Nie czekała na wyjaśnienia. Błyskawicznie znalazła się w sypialni i zamknęła drzwi.

Oparła się o nie plecami w obawie, że zechce wejść. Nasłuchiwała ze wstrzymanym oddechem. Nie dobiegał żaden szmer, więc uznała, że musiał sobie pójść.

Podeszła do okna i spojrzała na rozsłoneczniony trawnik. Poczuła, że jest zbyt wzburzona, by siedzieć w pokoju do samej kolacji. Postanowiła udać się na przechadzkę – przy odrobinie szczęścia może uda jej się nie spotkać Naylora.

Niedyskretne pytania i brutalny pocałunek wciąż jeszcze tkwiły w jej pamięci. Doszła jednak do wniosku, że gdyby nawet próbowała dowiedzieć się, dlaczego był taki wściekły i omal jej nie pobił, prawdopodobnie odpowiedź nie byłaby zbyt miła. W końcu i tak wszystko okaże się jej winą!