A potem Wigilie bez cioci i wujka.

Przeprowadzili się do innego miasta, krótkie kartki „Niech Bóg ma was w swojej opiece”.

Ale Bóg nie miał ich w opiece, a w każdym razie jej nie miał w opiece, bo tata już nigdy więcej się nie pojawił w jej życiu i w żadną Wigilię, kiedy dzieją się cuda, cud się nie zdarzył, nie pojawił się w drzwiach, nie wziął jej na ręce, nie zbliżył się do choinki i nie powiedział:

– Moja córeczka! Moja duża córeczka!

I nie odwiązał żadnego cukierka spod sufitu, a choinka nie zachwiała się, stukocząc radośnie bombkami.

Matka z roku na rok stawała się bardziej nieobecna, wpadała w siebie coraz bardziej i bardziej, kurcząc się i malejąc.

– Nie ufaj mężczyznom. Musisz sobie radzić sama. Nigdy im nie ufaj – szeptała w rzadkich chwilach przytomności. A potem przenosiła się w swój własny, niedostępny Natalii świat, w którym roiło się od dobrych wspomnień, zatrutych wspomnień, świat, w którym dla Natki nie było miejsca.

I wijąca się Seksbomba brudząca koszulę. I najlepszy proszek świata, dostępny dla twojej kieszeni.

Oszczędzisz! Widzisz, jak ładnie schodzi obca szminka? Możecie po tym proszku dalej udawać, że nic się nie stało!

Nie! Nie tak ma być!

Ta Seksbomba niech wybrudzi mu koszulę, dobrze. I niech on, wychodząc, zauważy. I ta Seksbomba niech nieudolnie sczyści te plamy, zostaje ślad, szarawy, brzydki zaciek.

On wchodzi do innego domu. Wita go inna kobieta.

– W środę też mam konferencję.

Przebitka na łazienkę. Na kobietę. Na proszek.

Cięcie.

Środa. Patrzy na zegarek. Osiemnasta. Żona wchodzi do pokoju, trzyma w rękach śnieżnobiałą koszulę, bez plam, zacieków, przebitka na tamte ręce Seksbomby z brudną koszulą, on bierze z rąk żony koszulę, waha się, obejmuje ją – nie pójdę, niech sobie radzą beze mnie.

Koniec.

– Pani mi tu jakieś trele-morele proponuje – jak ja to mam w czterdziestu sekundach zmieścić, to opowieść, to bajka! To tylko proszek do prania!

– Ludzie chcą bajek – ten proszek ratuje jej małżeństwo! A ten mężczyzna widzi, komu na nim bardziej zależy!

– Mówi pani jak prosta kobieta!

– Po prostu odwołuję się do prostych uczuć!

– Myli się pani, pójdzie spot już nakręcony!

Nie myliła się. Sprzedaż również zaczęła spadać.

I dlatego Seksbomba powędrowała na półkę i poszły spoty prorodzinne.

– Pani Natalio, chciałbym panią przeprosić. Pani intuicja, wyczucie, znajomość rzeczy… Wróci pani na stanowisko? To znaczy, chciałbym zaproponować pani coś nowego… Na nowych, lepszych warunkach…

FARBA DO WŁOSÓW! POKRYJE TWOJE SIWE WŁOSY!

– Nie, panie dyrektorze, niech nie pokrywa. Dlaczego kobiety mają się przyznawać do siwizny?

Niech będą radośniejsze, ładniejsze. Może niech przyjaciółce pokażą zdjęcie sprzed. Ale czy ta farba jest dobra?

– A skąd ja mogę wiedzieć, pani dyrektor? Przecież to nie ma znaczenia! My tej farby nie produkujemy! My nie odpowiadamy za jej jakość, odpowiadamy za jakość reklamy! To naprawdę nie ma znaczenia!

– Nie będziemy reklamować niczego, co jest bublem.

– To znaczy, że nie będziemy reklamować niczego.

– Nie, to znaczy, że zajmiemy się takimi produktami, które są coś warte.

– Zbankrutujemy! Nie będziemy zarabiać!

– Owszem, to może być chwila przestoju w interesach. Ale za to w przyszłości to my będziemy marką tych produktów. Ludzie się nauczą, że coś, co MY reklamujemy, jest dobre. I wtedy będziemy dyktować ceny.

– Pani żyje w niedzisiejszym świecie, pani Natalio! To się nie uda!

To jest to. Twój pierwszy program. Słuchaj nas, bo my to ty. Twoje marzenie to ta kuchenka mikrofalowa. Jeśli kupisz naszą kawę, on będzie cię budził co rano. Tylko miłość. Weź tabletki na zmęczenie, na znudzenie, zatwardzenie, pocieszenie, radość.

Weź proszek przeciw smutkowi, weź syrop od braku opieki, wesprzyj się na sobie.

Kiedy po raz pierwszy w życiu wróciła do domu rano, pełna obaw, ale i radości, że oto stała się kobietą, a widok Krzysztofa, który bladym świtem nachylał się nad nią, był tak silny, że nogi się pod nią uginały. Matka podniosła się z krzesła – nie wie do dzisiaj, czy kładła się tej nocy, czy nie – i chwyciła ją za rękę.

– Pamiętaj, możesz liczyć tylko na siebie, nie daj się, bądź twarda. Nie daj się zranić.

– Mamo…

– To nie jest mężczyzna dla ciebie, wierz mi.

Ukrywany od tej pory przed matką związek z Krzysztofem dość szybko przyniósł rozczarowanie. To nie był mężczyzna dla niej. Lepiej było zerwać z nim teraz, póki nie jest za późno, póki pewnego dnia nie stanie przed nią i przed ich córeczką i nie powie „odchodzę”. I nie zobaczy go już nigdy.

– Ale dlaczego? Dlaczego? – pytał.

– Nie kocham cię, i tyle – powiedziała.

– Ty nie wiesz, co znaczy kochać.

Te słowa uderzyły ją o wiele bardziej, niż chciała się przyznać przed samą sobą. Ona nie wie, co znaczy kochać?

Wie. Po prostu nie lubi świąt.

Melatonina nie działała. I jutro nie idzie do pracy.

Jest druga w nocy, a ona siedzi w pustej kuchni i ma przed sobą upiorne święta. I jak na złość, zaczął padać śnieg. Rano będzie ślicznie.


*

Śnieg zaczął padać koło drugiej nad ranem.

Z dużych miękkich płatków, które od razu miały ochotę zamienić się w wodę, nie pozostało ani śladu. Teraz z nieba sypała się drobna kasza, która marzła w powietrzu i na ziemi, znak, że chwytał coraz mocniejszy mróz.

Obudziło go zimno, dotkliwe, przenikające na wskroś zimno. Może gdyby cokolwiek wczoraj zjadł, zimno nie miałoby jeszcze dostępu. Ale nie miał nic w ustach od przedwczoraj…

Przeciągnął się i zadrżał. Ta pogoda nie wróżyła mu nic dobrego. Zwykle mrozy przychodziły po Bożym Narodzeniu, a w tym roku przecież na Barbary był mróz. A jak mówi stare porzekadło – święta Barbara po lodzie, Boże Narodzenie po wodzie.

Druga w nocy nie jest dobrą porą na ruszanie w drogę. Chciał tylko spać, spać tak długo, dopóki mięśnie zmęczone wędrówką nie odpoczną na tyle, żeby móc dalej iść. Chociaż jaki to miało sens?

Czego szukał? Do czego dążył?

Zamknął oczy i podkulił pod siebie nogi. Teraz trochę cieplej. Nie myśleć o niczym i nad niczym się nie zastanawiać. Nie pamiętać o świętach, nie pamiętać zapachu lasu w domu, smakowitego jedzenia, radości. Nie pamiętać o przeszłości, bo tego już nie ma.

A jednak, zanim zapadł w krótką, przerywaną dreszczami drzemkę, pojawił się obraz kobiety, kobiety, którą kochał i za którą tęsknił. I chociaż wiedział, że już nigdy jej nie spotka, łagodnie poddał się marzeniu, które trzymało go przy życiu.


*

Ranek był cały zaśnieżony, a z nieba ciągle sypało białe.

Spojrzała na termometr. Minus dwanaście stopni. Ubrała się ciepło, włożyła wełniane skarpety w kolorowe pasy i narzuciła na plecy wełnianą chustkę. Teraz nie wyglądała na dyrektora, raczej na wiejską kobietę.

Grzanka wyskoczyła z trzaskiem na blat w kuchni. Niedbale -jakie znaczenie ma jedzenie? – narzuciła na chleb ser z kminkiem i podkręciła ogrzewanie. Z talerzykiem i kubkiem gorącej herbaty ruszyła do pokoju, w którym po śmierci matki postawiła komputer.

Cichy szum stacji dysków, Word 2000 to nie był dobry program, wieszał się już tyle razy, że wyprowadzało ją to z równowagi. W Wigilię się nie pracuje. Jaka Wigilia, taki cały rok.

Pierwsza Wigilia bez matki. Bez jej martwej obecności, bez jej łez i rozchybotanych wspomnień – jak bardzo można być przywiązanym do przeszłości! – matka już od paru lat budziła w niej tylko litość. Im bardziej tak czuła, tym bardziej starała się być dla niej dobra. Uczucie litości zagrażało jej wyobrażeniom o sobie jako o dobrym człowieku.

Litość to wyższość, litość to ułomność, litość to niezdolność do współczucia czy współodczuwania, ale niestety litość sączyła się wszystkimi szparami, kiedy tylko matka drżącą ręką podawała opłatek, a jej oczy robiły się czerwone, napuchnięte od niewypłakanych łez.

– Nigdy nie pozwól, aby ktoś tobą zawładnął tak jak twój ojciec mną – prosiła. – Obiecaj mi.

Obietnica była łatwa i, co najważniejsze, nie wymagała od niej niczego. W ogóle nie brała pod uwagę, że mogłaby tak jak matka zakleszczyć się na kimś, uwiesić, zamiast żyć.

– Zniszcz, zniszcz wszystkie papiery, niech nic nie zostanie – prosiła matka nerwowo, kiedy siedziała przy jej łóżku w szpitalu. – Obiecaj mi, przepraszam, myślałam, że tak będzie lepiej dla ciebie…

O jakie papiery matce chodziło, nie zdążyła spytać.

Matka zmarła następnego dnia, tuż przed jej przyjściem. Zapalenie płuc okazało się zabójcze dla jej wycieńczonego organizmu.

Natalia przejrzała papiery w dawnym biurku ojca. Akt własności domu, jej świadectwa od szkoły podstawowej do matury, akt ślubu rodziców, nieistotny dowód tego, że nie była bękartem, zaświadczenie o stanie zdrowia po przebytej przez matkę w młodości gruźlicy, nic, co domagałoby się zniszczenia.

Poza przejrzeniem papierów nie zrobiła nic. Rzeczy matki dalej wisiały w szafie, czekając na uporządkowanie.


NOWY WSPANIAŁY PRODUKT.


Nowy – zużyte słowo. Teraz wszystko jest nowością. Może odwołać się do tradycji? Nie do tego, co nowe, ale co stare, dobre, sprawdzone?

Używaj? Nie, ludzie nie chcą już używać, sprawdzać, są zmęczeni natłokiem nowych rzeczy – jeszcze doskonalszych, jeszcze lepszych, jeszcze bardziej okazyjnych.

Pusty ekran komputera z paskami narzędzi już nie zmuszał do pracy. Może powinna wykorzystać te trzy wolne samotne dni na uprzątnięcie tego wszystkiego?

UPRZĄTNIJ KOŁO SIEBIE. ZOBACZ, CO JEST WAŻNE. TO TWÓJ WYBÓR.

Znajdź właściwe rozwiązanie.

Nie. Beznadziejne.

Trzeba się odwoływać do tego, co jest najbliższe ludziom. Skąd ma wiedzieć, co jest najbliższe? A co dla niej jest ważne?

Podniosła się i stanęła przy oknie. Świat był biały – jakby nie istniał. Wymarzone święta dla szczęśliwych dzieci.