Zdążyć przed pierwszą gwiazdką

Zdążyć przed pierwszą gwiazdką

Noc przed Wigilią była najbardziej przykra.

Święta nie są dla ludzi samotnych, święta są dla rodzin, dla dzieci, dla rodzin z dziećmi, dla par spodziewających się dziecka, dla szczęśliwie zakochanych, dla przyjaciół, dla znajomych – ile wtedy gwaru, a zapach ciasta snuje się po domach, choinki przygotowane w ogrodach i na balkonach wnosi się do czystych pokoi, pachnie świerkami, jodły stroszą swoje sztywne ramiona, a w dzbanach panoszą się gałązki, zieleniejąc wesoło. Dzieci się niecierpliwią – kiedy będziemy ubierać choinkę?

Kiedy niecierpliwiła się po raz ostatni?

Kiedy była dzieckiem?

Bardzo dawno temu.

Święta są dla przyjaciół. To co robimy? Wy do nas czy my do was? Ach, wspaniale, to my zrobimy rybę, a wy zróbcie sałatkę z czerwonej kapusty. Nareszcie będziemy mieli okazję się spotkać. Wolelibyśmy, żebyście wy do nas. A może wobec tego my do was drugiego dnia świąt? Oczywiście, że pójdziemy na pasterkę.

Święta są dla ludzi, którzy wierzą. W narodzenie nadziei, zbawienia, odkupienie win przeszłych i przyszłych. Dla uduchowionych ludzi, którzy przedkładają chwilę ciszy w pustym kościele nad gwar dużych supermarketów. Którzy w ciszy i spokoju godzą się ze światem.

Leżała bezsennie w dużym łóżku i próbowała nie myśleć. Nie chciała być pogodzona ze światem, była po prostu nieszczęśliwa.

Ale uporczywe tykanie zegara przywoływało wspomnienia. Czego jeszcze dodawała matka do piernika? Jaki smak miały lukrowane gwiazdeczki?

Nie, nie. Piecze i gotuje się dla przyjaciół, dla znajomych, dla rodziny. Dla siebie się nie opłaca. Co zrobiłaby z całym sernikiem, piernikiem, rybą w galarecie?

Podniosła się i przeszła do kuchni. Mały domek, w którym mieszkała od początku, od zawsze, od trzydziestu czterech lat, domek odziedziczony po rodzicach, był miejscem przyjaznym. Stara podłoga zaskrzypiała – dębowe stare deski odzywały się jak przed laty, tym samym dźwiękiem.

Skrzypiała jak kiedyś, wtedy kiedy skradała się pod pokój kominkowy. Nasłuchiwała pod drzwiami stłumionych głosów rodziców. To gdzie? Teraz? Tu?

Połóż tutaj… Ona jest u siebie? Nie słyszy?

To były niezrozumiałe słowa i niezrozumiałe dźwięki, ale drzwi były zamknięte, podwójne drzwi do przedpokoju były przed nią zamknięte, w pokoju kominkowym był już nakryty stół, w stojaku na trzech nogach, nogach lwa – kto wymyślił taki stojak pod choinkę? – metalowe pazury spoczywały za kominkiem, odsuńcie tę choinkę w bok, zaraz rozpalimy na kominku, choinka była wysoka, ojciec ucinał wierzchołek, który opierał się o sufit, pięcioramienna srebrna gwiazda lekko się kołysała, kiedy ubierały z matką choinkę. A potem, potem rodzice kazali jej iść do swojego pokoju i wypatrywać świętego Mikołaja.

Siedź w oknie i patrz. Przyjedzie. Może przyleci.

Jak może przylecieć, skoro jest na saniach? Te sanie mogą latać. A renifery? Renifery też mogą latać.

Nie mają skrzydeł, nie mogą. O to właśnie chodzi, że dzisiaj mogą.

Więc siedziała cierpliwie i patrzyła w ciemność za oknem. Domek rodziców dotykał prawie lasu, okna od strony zachodniej nie zaczepiały nawet o ślad człowieka. Tylko z kuchni i pokoju kominkowego widać było okna sąsiadów, dom przy domu, oddzielone ogródkami i niskim drewnianym płotem.

Po którejś z Wigilii zorientowała się, że Mikołaj musi przychodzić od tej właśnie strony, bo nigdy nic nie zauważyła, żadnych śladów sań ani kopyt, ani stóp, a przecież pod choinką piętrzyły się pudełka i pudełeczka, dla niej, mamy, taty, ciotki Jaśminy i jej męża, Piotrusia, który jest teraz w Kanadzie, i drobiazgi dla sąsiadów i ich syna Łukasza, którzy przychodzili po kolacji podzielić się opłatkiem.

Ogień wesoło skwierczał w kominku, siedziała zaczarowana koło dużego zielonego fotela, na którym tata rozpierał się wygodnie i zapalał fajkę.

Więc jeśli On przyjeżdżał czy przylatywał od strony pokoju rodziców, to postanowiła podpatrzyć to jego nadejście. Calutkie dni przed świętami była grzeczna – Mikołaj przychodził tylko do grzecznych dzieci – ale nie udawało się. Drzwi do pokoju mama zamykała, a potem były prezenty Kiedyś udało jej się zobaczyć ślady śniegu na podłodze, te ślady prowadziły do drzwi altany… Potem zobaczyła mokre buty ojca i uśmiechała się do siebie, kiedy mama szybko, szybko prowadziła ją do okna, bo wydawało jej się, że już, tuż-tuż, a może słyszała dzwoneczki?

Więc biegła do okna i uśmiechała się do siebie w brzuchu, tajemnica łaskotała ją lekko, miała swoją własną tajemnicę, o której nie mówiła rodzicom, żeby byli uśmiechnięci i zadowoleni, że wierzy w Mikołaja i renifery. A przecież ona cieszyła się, że buty ojca były wilgotne od śniegu, bo to znaczyło, że tata ją kochał.

A jeszcze wcześniej, w przeddzień Wigilii, zamiast spać, skradała się pod kuchnię, żeby poczuć zapach odwijanego piernika, który matka przekładała do kredensu po dwóch tygodniach trzymania go na dolnych półkach spiżarni. Pachniało miodem i gałką muszkatołową. To było tak dawno. Skupiała się nad tym, żeby wspomnienia nie miały tu dostępu, ale skrzypienie podłogi pozwoliło na przesączanie się pod zmrużone powieki obrazów, których nie chciała pamiętać.

Ojciec z mamą, objęci, przytuleni, córeczka, nasza córeczka, moja córeczka – ojciec puszczał mamę i podnosił ją wysoko, wysoko, tak że mogła zdjąć z górnej gałązki choinki długiego wąskiego cukierka zawiniętego w złoty papier, nie, nie róbcie tego, proszę, umówiliśmy się – mama marszczyła brwi – nic nie zostanie z naszej choinki, bierz, bierz, zachęcały śmiejące się oczy ojca, niepewnie szarpała cukierek, choinka drżała pod jej małymi dłońmi, poczekaj, mówił ojciec, poczekaj, odwiązywał ciemną nitkę, a mama już nie udawała zagniewanej, a cukier rozpuszczał się wolno w jej dłoni, kiedy druga połowa cukierka ginęła w buzi.

Sięgnęła do lodówki, nikłe światełko małej lampki rzuciło światło na jej bose stopy. Szklanka mleka przed snem pomoże jej zasnąć. Jaka bzdura. Popije melatoninę, piątkę, może jej umysł się uspokoi, tak jak uspokaja się przez te wszystkie dni w roku, w czasie których święta nie mają do niej dostępu.

Zamknęła lodówkę. Czy to nie ona odkryła, że spada sprzedaż lodówek, jeśli spot reklamowy pokazuje kobietę, która zagląda do wnętrza i pokazuje wszystkie półeczki i schowki?

Pokazuje i pokazuje, taka wygoda, tu na masło, tu na jajka, tu na butelki, tu na mięsko, oto szuflady do zamrażarki, jakież wygodne, jakie czyściutkie, jakie pojemne.

Dlaczego sprzedaż zaczęła spadać?

Ile czasu jej to zajęło? Odkrycie, że lodówka na spocie reklamowym musi być zamknięta? Nie może być otwarta tak długo. Psuje się. Nie spełnia swojego zadania.

Jakie jest podstawowe zadanie lodówki?

Trzymać zimno. Utrzymywać stałą niską temperaturę. Kobieta w reklamie rozmrażała lodówkę, zachwycając się niebieskimi estetycznymi półeczkami.

Ile czasu jej to zajęło? Czy to nie wtedy została dyrektorem marketingu? Specjalistką od reklam?

Najwyższym autorytetem?


CHCESZ BYĆ MŁODA? CHCESZ BYĆ


PIĘKNA / CHCESZ BYĆ NIEZALEŻNA?


ZASŁUGUJESZ NA TO!


Szampony, proszki, telewizory, chusteczki higieniczne, samochody, wycieczki, papier toaletowy, farba do włosów.

Wielka aktorka i proszek do prania. Aktorka

Seksbomba i pierwsza poważna kłótnia z szefem.

– Nie tak należy zrobić reklamę! Nie tak!

– A jak? Jak to sobie pani wyobraża?

– Ona nie powinna zostawiać śladów szminki po to, żeby je spierać! Mężczyźni będą chcieli zachować ślad szminki, to bez sensu!

– Ale to kobiety piorą te koszule, prawda?

– Jeśli Seksbomba zostawia ślady, to nie po to, żeby je znalazła żona!

– Ten proszek ci pomoże! Oto, co mówi reklama!

– Pomoże zdradzać? Tego kobiety nie chcą! One w ten sposób nie myślą!

– Myślą!

– Nie tylko myślą, ale czują!

– Bardzo proszę, to co pani ma do zaproponowania?

Spot był nakręcony. Seksbomba wiła się w ramionach mężczyzny, ślady szminki brudziły biel koszuli.


OTO PROSZEK, KTÓRY WSZYSTKO SPIERZE!


*

A potem już była Wigilia bez ojca. Zielony fotel został odsunięty pod okno, nikt na nim nie siadał.

Tego dnia matka trzymała ją za rękę, głos miała nabrzmiały łzami.

– A dziecko? Dlaczego nie myślisz o naszej córce?

– Na pewno będziesz się nią dobrze opiekować.

– Tatusiu, gdzie ty chcesz iść? Kiedy wrócisz?

– Popatrz na nią, spójrz na mnie, nie możesz nam tego zrobić!

– Kiedy wrócisz, tatusiu, mogę iść z tobą?

– Powiedz to, sam jej powiedz, że nas już nie kochasz! Pożałujesz!

– Tatusiu, gdzie ty idziesz, tatusiu, nie odchodź!

– Idź do swojego pokoju, tatuś nas już nie kocha!

– Nie szantażuj mnie!

– Nie masz Boga w sercu! Idź, Natka, do swojego pokoju! Tatuś już nie chce z tobą mieć nic wspólnego!

– Nie wykorzystuj dziecka przeciwko mnie!

I trzaśnięcie drzwi.

I nigdy więcej mokrych butów w przedpokoju.

Ciocia Jaśmina, chlipiąca w Wigilię, pochylona twarz za blisko.

– Biedna, biedna córciu…

Wcale nie była jej córcią, była córeczką tatusia!

– Nie zaczekamy na tatusia? Przecież jest nakrycie dla niego…

I matka podrywająca się od stołu, od choinki, w pędzie porywająca puste nakrycie, czekające na wędrowca, i płacz matki z kuchni, i ciocia Jaśmina biegnąca za nią, i wujek, który niezdarnym ruchem przyciągał ją do siebie.

– Chodź, Naciu, rozpalimy ogień.

Nie lubiła, jak ktoś mówił na nią Naciu – była

Natką, Natalią, Talią. Nacia brzmiała jak natka pietruszki, a ona nie chciała być pietruszką, była królewną swojego taty, a nie zielskiem.

A ogień nie chciał się rozpalić, tata robił to zgrabniej, nie dymiło na cały pokój.