Samiec podskakiwał, wykrzykując żądania, a mniejsza małpka, samica, złożyła łapki pod brodą i zagapiła się na niego proszącymi, brązowymi oczyma.

O rety, westchnął Byron. Jak można się oprzeć takiemu spojrzeniu? Podejrzewał, że pewnie miała dzieci.

– Ale ze mnie mięczak.

Czy to nie zszokowałoby wszystkich jego znajomych?

Postawił talerz i patrzył, jak małpy rzucają się do niego. Samica złapała pierś kurczaka i syknęła na samca, kiedy próbował wyrwać jej kąsek. Samiec nie był głupi, więc zostawił jej kurczaka, a sam zajął się ryżem i mieszanką warzywną.

– Niech to będzie dla ciebie nauczka, mój przyjacielu. – Byron pogroził małpie palcem. – Kobiety nigdy nie są takie słodkie, na jakie wyglądają.

Gdy małpy już się uspokoiły, wrócił do fotela. Siadł przed monitorami i zajadał lunch. Ruch na jednym z ekranów przyciągnął jego wzrok. Zerknął i zobaczył, że Amy stoi plecami do kamery i zmywa garnki oraz rondle. Skupił się z powrotem na posiłku, ponieważ nie miał nawyku gapić się na monitory jak jakiś pokręcony podglądacz. Ledwie czasem na nie zerkał, żeby wiedzieć, gdzie kto jest. Ale coś w ruchach ciała Amy sprawiło, że przyjrzał jej się uważniej.

Mówiła do siebie?

Ponieważ w tej części fortu nie miał intercomu, nie mógł jej słyszeć. Kiedy się odwróciła, żeby powiesić garnek na wieszaku nad wyspą, zrozumiał, że nie mówiła. Śpiewała. Kołysała się w ogromnej koszulce w paski, którą nosiła. Co za fatalny wybór dla kobiety tak niskiej i krągłej. Poziome pasy sprawiały, że wyglądała na grubszą, niż była w rzeczywistości.

Ta myśl sprawiła, że przechylił głowę i uważniej przyjrzał się Amy. Może nie była tak przy kości, jak założył w pierwszej chwili. Z pewnością pięknie się poruszała, ale to właściwie nic nie znaczyło. Wiele razy widział kobiety słusznych rozmiarów pięknie tańczące w nocnych klubach na całym świecie. Zdrowe kobiety o zdrowym podejściu do swojego ciała zawsze bardziej na niego działały niż chude patyki mające obsesję na punkcie każdego kilograma. Kiedy patrzył, Amy coraz bardziej wciągała się w rytm piosenki. Wyprostowała się w ramionach, wypinając bardziej piersi. Dodała seksowne kołysanie biodrami.

Uniósł brew. O tak, zdecydowanie potrafiła się poruszać.

Wzięła ścierkę i, tańcząc w kuchni, przetarła blaty. Potem złapała ściereczkę za róg i zakręciła nią.

Wytrzeszczył oczy, gdy opadła na kolana i kołysząc się wstała, poruszając się przy tym w sposób podniecający jak diabli. „Milutka" to zdecydowanie nie było właściwe słowo. Dajcie jej boa z piór, a mogłaby konkurować z każdą striptizerką.

W jego umyśle pojawił się obraz zmysłowego kobiecego ciała poruszającego się na scenie i jego własne ciało zareagowało w przewidywalny sposób. Wyprostował się gwałtownie. Dobry Boże, pożerał wzrokiem własną gospodynię. Podniósł rękę, żeby zasłonić oczy.

Nie miała pojącia, że ktoś ją widzi.

Myśląc o tym, jak bardzo sam nie cierpiał obiektywów skierowanych na niego, złapał pilota. Kiedy tylko monitory zgasły, westchnął z ulgą. Powiedział sobie, że właściwe nie stało się nic szczególnie wstydliwego. No dobra, poczuł pewne podniecenie – mężczyźni musieli radzić sobie z tym w różnych niezręcznych sytuacjach. Po prostu musiał o tym zapomnieć.

Zerkając na czarne ekrany, zaśmiał się. Jak by mógł o tym zapomnieć?!

Milutka? O, nie. Amy Baker była diabelnie seksowna.

Miał tylko nadzieję, że nie zdradzi się z tą myślą, kiedy będzie wiózł ją do miasta. Zważywszy na to, jak zareagowała na niewinny flirt, gdyby dowiedziała się, że go podnieciła, pewnie uciekłaby w panice.

Lance Beaufort prowadził alfa romeo. I to z klasą. Jechali z opuszczonym dachem. Jedną rękę trzymał na obciągniętej skórą kierownicy, drugą na dźwigni zmiany biegów. Krzykliwy czerwony lakier jaśniał w słońcu, kiedy pędzili wąską drogą w stronę miasteczka.

Przechyliła twarz, aby owiewał ją wiatr, i wyobraziła sobie, że jest Grace Kelly, ma szal na idealnych blond włosach, a na nosie wielkie ciemne okulary przesłaniające oczy gwiazdy filmowej. Albo może Sophią Loren. Zawsze uważała, że Sophia to jedna z najseksowniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek żyły. Jako Sophia rozpuściłaby włosy, żeby tańczyły swobodnie wokół niej. I założyłaby ciemne okulary z oprawkami w tygrysie paski.

Ta myśl ją rozśmieszyła.

– Co się stało? – zapytał Lance, kiedy wszedł w ciasny zakręt.

– Nic. – Zaczerwieniła się i schyliła głowę. – Po prostu przyjemnie się jedzie. To świetny samochód. Zawsze marzyłam o czymś takim.

– Należy do monsieur Gaspara.

Przesunęła dłonią po skórze na siedzeniu. Och, była wręcz nieprzyzwoicie miła w dotyku.

– Ma dobry gust.

– I pieniądze, żeby zaspokajać swoje zachcianki.

Lance oderwał wzrok od drogi i posłał jej uśmiech. Mimo okularów zasłaniających oczy, sam uśmiech wystarczył, żeby serce zabiło jej mocniej.

– Ale wiesz, co się mówi: pieniądze szczęścia nie dają.

– Racja, ale można za nie kupić niemal wszystko inne. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a potem pomyślała o panu Gasparze uwięzionym w wieży przez strach, który nie pozwalał mu pokazać twarzy. Lance miał rację. Nie można kupić szczęścia.

– Jaki on jest?

Lance nie odrywał oczu od drogi, a wiatr poruszał jego długimi, falującymi włosami.

– Skryty – odpowiedział w końcu.

– Nie pytałam o nic osobistego. Po prostu zastanawiam się, jaki jest. Tak ogólnie.

– Smakował mu lunch.

– Tak? – Zrobiło jej się miło. – Cieszę się.

– On też, I ulżyło mu, że teraz ty gotujesz.

– Od jak dawna pracujesz u niego?

– Odkąd pojawił się na wyspie pół roku temu.

– Już tu mieszkałeś?

– Przyjechałem w tym samym czasie.

– Och. – Zastanawiała się chwilę. – Jak on ma na imię? Skupił się na chwilę na prowadzeniu, a dopiero po chwili odpowiedział.

– Guy.

– Guy Gaspar?

Zastanawiała się chwilę nad tym imieniem i doszła do wniosku, że ma w sobie siłę i brzmi intrygująco. Dobre imię dla średniowiecznego rycerza. Wyobraziła sobie poranionego w bitwach normańskiego wojownika, który chowa twarz za przyłbicą. Stając na tyłach wielkiej sali, cierpiał, tęskniąc za damą, którą mógł podziwiać tylko z daleka. Czy na zawsze pozostanie jej sekretnym wielbicielem? Czy może ona wyciągnie go z cienia swoją miłością, nie będzie dbała o blizny na jego twarzy? Miłość uleczy rany w jego sercu.

Westchnęła.

Marzenia jednak rozwiały się, gdy zjechali ze wzgórza. Lance skręcił na główną ulicę miasteczka, gdzie po jednej stronie ciągnęły się sklepy, po drugiej port.

Miasteczko ponownie oszołomiło Amy czystością i barwnością. Każda z wysp, które widziała, miała odmienny charakter. Na większości mieszkali czarnoskórzy potomkowie niewolników, którzy mówili po angielsku z akcentem łączącym brytyjskie i kreolskie naleciałości. Tutaj dominowali Francuzi. Kawałek Europy na Karaibach, gdzie sławy i bogacze przyjeżdżali odpocząć z dala od tłumów.

Kiedy jechali, starała się nie gapić na rzędy jachtów przycumowanych tak blisko siebie, że można było przejść z jednego końca portu na drugi, nawet nie mocząc nóg. Łodzie nosiły nazwy portów całego świata. Steward w uniformie na rufie jednego z jachtów wstawiał właśnie świeże kwiaty do wazonu na stole nakrytym do obiadu. Na sąsiedniej łodzi członek załogi polerował metalowe części – brąz lśnił w popołudniowym słońcu.

– Mój Boże – westchnęła. -Wyobrażasz sobie takie życie? Mieć służbę na pokładzie własnego jachtu?

Zaśmiał się, najwyraźniej rozbawiony jej zachwytem. W pracy miała do czynienia z kilkoma gwiazdami i ludźmi z pieniędzmi, ale nikim takim jak ci tutaj.

– Nawet nie wiedziałabym, jak się zachować wobec takich ludzi.

– Nie różnią się tak bardzo od innych.

– Poza tym, że wypowiadają kwestie typu: „Mój drogi, dokąd powinniśmy teraz popłynąć?" – powiedziała, doskonale naśladując Katherine Hepburn, a potem dodała tonem Cary'ego Granta – „Nie wiem, najdroższa. Słyszałem, że Jonesowie płyną na Arubę. Może powinniśmy do nich dołączyć". „Och, koniecznie. Aruba to doskonały pomysł o tej porze roku".

Lance zaśmiał się tak głośno, że sama się uśmiechnęła.

– Tres bon! Świetne! Doskonale parodiujesz głosy.

– Dzięki. – Uśmiechnęła się z dumą.

– Lubisz stare filmy?

– Uwielbiam – odparła z zapałem. – A ty?

Dobrze się zastanowił, nim odpowiedział.

– Gaspar bardziej lubi filmy. Mówi, że książki i filmy to rzeczy, dzięki którym życie staje się znośne.

– Prawda. – Jej zdaniem słowa Gaspara trafiały w sedno. Poczuła z nim wspólnotę duchową.

– -Tym właśnie zajmuje się całymi dniami? Ogląda filmy i czyta?

– To dobry sposób na spędzanie czasu, non? Bez takiej ucieczki świat byłby smutniejszym miejscem.

– Zgadzam się.

Pomyślała o matce, która była uwięziona w sparaliżowanym ciele. Wspólnie wymyślały różne historie. Wyobraźnia zamieniła to, co mogło być tragicznym życiem pełnym użalania się nad sobą, w coś magicznego.

Wtedy Meme je rozumiała, ale odkąd mama Amy zmarła z powodu komplikacji wynikających z paraliżu, babcia zaczęła besztać wnuczkę za nieustanne marzenia na jawie – jakby to i przedwczesna śmierć miały ze sobą coś wspólnego.

Przynajmniej obawy Amy – że coś może stać się Meme podczas jej nieobecności – były rozsądne. Poziom stresu u Meme zawsze osiągał absurdalne poziomy, kiedy Amy nie było pod ręką, wyzwalając wszelkiej maści dolegliwości. Lepiej nie mówić, jak podziałałaby na nią wiadomość o jej przygodzie.

Znowu poczuła, że koniecznie musi się skontaktować z domem, i spojrzała na Lance'a.

– Mówiłeś, że w Gustavii jest kafejka internetowa.

– Jak we wszystkich portowych miastach.