ROZDZIAŁ XI

Kiedy dotarli do Norwegii, książę Alexander – na życzenie Marii – zmienił trasę. W orszaku jechały dodatkowe sanie, wiozące trumnę. W końcu lutego dotarli do niewielkiej osady nad jeziorem Mjøsa. Powrócili w rodzinne strony Magnusa i Endrego, do miejsca, gdzie również Maria spędziła kilka lat swego życia.

Krąg się zamknął.

Ruiny pałacu von Litzena zostały zrównane z ziemią i póki co nie zbudowano w tym miejscu nic nowego. Matka Magnusa umarła i dwór Solstad stał pusty. Krążyły plotki, że Christian II zamierza przekazać dwór na własność jakiemuś Duńczykowi.

Minęły dwa lata od dnia, w którym spoglądaliśmy na osadę ze wzgórza i zastanawialiśmy się, czy kiedyś jeszcze ją zobaczymy, pomyślał Endre. Wróciliśmy do domu, ale nie o takim powrocie Magnusa marzyliśmy.

Książę nie mógł zatrzymać się na dłużej, więc już następnego dnia w niewielkim kościółku zebrała się niemal cała osada, aby towarzyszyć Magnusowi w jego ostatniej drodze.

Gdy przebrzmiały ostatnie tony psalmu odśpiewanego przez chór chłopięcy, pastor odsunął się na bok, ustępując miejsca księciu Alexandrowi, który powoli podszedł do trumny.

Wszyscy obecni wstrzymali na moment oddech. Maria ściskała dłoń Endrego, a jej chusteczka z szydełkową koronką była całkiem mokra.

Książę ujął oburącz tarczę rodową Maarów i uniósł ją w górę, by wszyscy mogli zobaczyć czarny łeb kuny na niebieskim polu. Potem z całej siły uderzył o jeden z filarów pod chórem i tarcza z trzaskiem pękła na pół. Przez kościół przeszło echo odbite od sklepienia. Wygasł ród Maarów…


Maria rozdygotana wsłuchiwała się w głuchy dźwięk. Wbiła paznokcie w dłoń Endrego, a on objął ją ramieniem i trzymał mocno aż do końca przejmującej ceremonii. Trumna została spuszczona do podziemnej krypty, zamknięta i zamurowana na wieki. Nikt więcej nie miał już spocząć w rodowym grobowcu Maarów…

Przed kościołem czekały sanie, które miały zabrać księcia wraz ze świtą w dalszą drogę. Na otwartym dziedzińcu zgromadzili się tłumnie mieszkańcy osady.

Endre poprowadził Marię na bok z dala od innych.

– Co będziesz teraz robił, Endre?

Popatrzył na nią z czułością. Miała czerwone i zapuchnięte od płaczu oczy, błyszczący nos, ale jemu wydawała się piękniejsza niż kiedykolwiek. Starał się zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół jej twarzy.

– Wrócę do moich zwykłych obowiązków. W domu potrzebują mnie teraz, długo mnie nie było, a wielu z moich braci trafiło do niewoli po napadzie na pałac.

– Czy pewien jesteś, że nie chcesz towarzyszyć nam w dalszej podróży?

– Nie mógłbym. Kiedyś przyrzekłem sobie, że będę ci służył, póki zechcesz mieć mnie w pobliżu, ale po tym, co się stało między nami, po prostu nie mogę. Ale co będzie z tobą, Mario?

– Zamieszkam u ciotki Izabelli, muszę się z tym pogodzić. Alexander twierdzi, że mój ojciec, kiedy tylko znajdzie stałe miejsce zamieszkania, ściągnie mnie do siebie. Powiedz, czy nie przejmiesz po Magnusie roli przywódcy w walce o niepodległość?

– Nie jestem ulepiony z odpowiednio szlachetnej gliny – uśmiechnął się Endre. – Ale kiedy zjawi się człowiek silniejszy niż Magnus, wtedy przyłączę się do niego. Myślę, że niedługo Norwegia wyzwoli się spod panowania duńskiego.

Zamilkli.

– Wracaj, Mario! Musimy ruszać! – rozległ się głos Alexandra.

– Żegnaj, Endre! I dziękuję za wszystko – powiedziała, podając mu rękę.

– Żegnaj, Mario! Nigdy cię nie zapomnę.

Dziewczyna nagle straciła panowanie nad sobą i zapytała przez łzy:

– Czy naprawdę nie ma dla nas żadnej szansy?

– Nie zapominaj, że należymy do dwóch różnych światów – rzekł, potrząsając smutno głową.

– Ale ja jestem jeszcze młoda, Endre. Przede mną długie, przeraźliwie długie życie bez ciebie! – wykrzyknęła z rozpaczą i pełnym goryczy głosem dodała: – Księstwa upadają, minął czas rycerzy, świat wokół nas się zmienia. Tymczasem my nie możemy być razem, ponieważ uchodzę za kogoś lepszego. A czy ktoś w ogóle może być lepszy od ciebie, Endre? Nikt!

Uśmiechnął się lekko.

– Dziękuję, Mario! Chcę, byś wiedziała, że nigdy się nie ożenię. W moim sercu jest miejsce tylko dla ciebie. Zegnaj, ukochana!

Rozszlochała się i uścisnęła mocno jego dłoń, a potem odwróciła się i pobiegła do brata.

Endre odprowadzał wzrokiem orszak książęcy, póki było to możliwe.

– Żegnaj, księżniczko z Brandenburgii – wyszeptał. – Moja mała księżniczko…


Kobieca przebiegłość nie zna jednak granic. Zrazu Maria siedziała w saniach jak skamieniała, przytłoczona smutkiem, ale wnet na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia, jakby się nad czymś zastanawiała. Powoli rozpromieniała się, aż w końcu niecierpliwie zaczęła wyglądać kresu podróży. Wiedziała już, że teraz powinna tylko poczekać na odpowiedni moment…


Na jesieni tego samego roku Christian II wkroczył triumfalnie do Sztokholmu. Po długich latach walki został wreszcie koronowany na króla Szwecji. Wkrótce potem nadszedł najczarniejszy dzień w historii szwedzkiego możnowładztwa – 7 listopada 1520 roku. Król Christian zaprosił najznamienitszych mężów na uroczyste przyjęcie na zamku. Gdy wszyscy przybyli, zamknięto bramy, a potem pojedynczo wywleczono gości na dziedziniec i wymordowano ich. Wydarzenie to zapisało się w historii jako „krwawa łaźnia sztokholmska”. Pozbawiono życia około setki przedstawicieli największych rodów, biskupów i innych wybitnych osobistości. Chodziło o to, by szwedzka arystokracja – a przede wszystkim zwolennicy Stena Sture – nigdy już nie podnieśli głowy.

Ale na politycznej arenie, szybciej niż to przewidział książę Alexander, pojawił się człowiek tego formatu co Sten Sture – Gustav Waza – który zdołał zebrać wokół siebie lud i poderwać na nowo do walki przeciwko ciemiężcy.

I Szwecja wymknęła się Christianowi II z rąk. Tron zachwiał się pod nim jeszcze bardziej, kiedy duńska arystokracja wysunęła jego wuja Fryderyka jako pretendenta do tronu.


Któregoś dnia Fryderykowi wizytę złożyła Maria Brandenburska. Weszła zaanonsowana przez marszałka dworu.

Pewnie jeszcze jedna jakaś moja daleka krewna, która będzie żebrać o pieniądze, pomyślał Fryderyk z niechęcią. Ale Maria miała całkiem inny cel.

Odbyła długą i szczerą rozmowę z gospodarzem, a ponieważ była piękna i mądra, dostała to, czego chciała.

W rezultacie tego spotkania któregoś dnia do osady nad jeziorem Mjøsa przybyli dwaj posłańcy. Grzęznąc w błocie, szukali pewnego chłopa. Niezadowoleni patrzyli na swe buty oblepione gliną. Wreszcie zobaczyli tego, do którego ich posłano.

– Hej ty!

Chłop wyprostował się i spojrzał zdziwiony na przesadnie elegancko ubranych mężczyzn. Podszedł do nich.

– Endre ze Svartjordet? – zapytał jeden z nich, spoglądając pogardliwie na stojącego przed nimi postawnego mężczyznę z ogorzałą twarzą.

– To ja.

Posłaniec rozwinął dokument opatrzony wieloma imponującymi pieczęciami.

– W imieniu Jego Wysokości Fryderyka, księcia Danii i Norwegii, mamy zaszczyt przekazać ten list…

Endre popatrzył na nich pytająco i wytarł w spodnie brudne od ziemi dłonie, a potem koniuszkami palców ujął dokument. Przyjrzał mu się uważnie, ale ponieważ nie potrafił czytać, niewiele z tego zrozumiał

– Proszę mi przeczytać – powiedział oddając im list.

Posłaniec zaczął recytować długi tekst, z którego Endre usiłował wyłowić jakiś sens.

– … Niniejszym poświadczam nadanie tytułu szlacheckiego norweskiemu chłopu Endremu Peterssonowi ze Svartjordet za okazaną wierność i szlachetne czyny. Przyznaję mu herb: czarny hełm na czerwonym polu podtrzymywany przez dwa lwy… Równocześnie nakazuję mu przejąć posiadłość Solstad po rodzie Maarów, by nie dostała się w ręce mieszczaństwa, i tym podobne, i tak dalej…

– Nic nie rozumiem – odrzekł Endre oszołomiony. – Dostaję tytuł szlachecki? Ja?

– Taka jest wola jego wysokości.

– Ale przecież Fryderyk nie jest królem Norwegii.

– My, to znaczy arystokracja duńska, uznajemy tylko jego. Wkrótce nastąpi kres rządów Christiana Drugiego, a wtedy nadejdą czasy Fryderyka Pierwszego.

Endre patrzył na nich, nic nie pojmując.

– Nie mogę tego przyjąć – rzekł w końcu.

– Co takiego?! – wykrzyknęli chórem zdumieni posłańcy. – Nie możesz przyjąć tytułu szlacheckiego?

– Jestem chłopem i wcale nie chcę wdzierać się na teren dworu, który niegdyś należał do mego najlepszego przyjaciela.

– Wolisz więc, żeby Solstad dostało się w ręce jakiegoś szlachcica z obcego kraju? Podobno obiecano dwór przyjacielowi tej wiedźmy z Holandii, Sigbrit, doradczyni króla Christiana…

Endre zastanowił się i nagle popatrzył na sprawę z innej strony.

– Chyba macie rację – rzekł powoli. – Powinienem zadbać przynajmniej o to, by dom rodzinny Magnusa nie pogrążył się w ruinie… Ale mimo wszystko nie powinienem przyjmować tytułu szlacheckiego. Nie pasuję do szlachty.

Posłańcy wyglądali na głęboko wstrząśniętych.

– Pomyśl przynajmniej o swych dzieciach! Może one kiedyś będą miały żal, że ich ojciec odrzucił taką szansę.

– Nigdy się nie ożenię – odrzekł uparcie Endre i urwał, jakby uderzyła go jakaś nagła myśl.

Posłańcy czekali.

– Tytuł szlachecki… – powiedział nieobecny duchem. – Czy gdybym był szlachcicem, mógłbym się ożenić, z kim bym chciał?

– Hmm… Tak, chociaż raczej nie z kobietą z niższych sfer.

Endre odetchnął głęboko. Jego myśli błądziły gdzieś daleko. W końcu wyciągnął zabrudzoną rękę i oznajmił:

– W takim razie przyjmuję ten honor!


– No nie, kochana Mario – zniecierpliwiła się ciotka Izabella. – Jeszcze trochę, a oszaleję! Przestań chodzić w tę i z powrotem.

– Och, co za głupiec! – jęczała Maria. – Na co czeka? Przecież chyba dostał już list od księcia Fryderyka nadający mu tytuł szlachecki? t

Izabella westchnęła.