Westchnęła. Kochała go. Może była słaba i głupia, ale nie chciała stracić okazji do widywania Josha. By przestać myśleć o nieosiągalnym szefie, rzuciła się w wir pracy.

Choć pracowała pilnie przez cały dzień, musiała zostać do późnego wieczora. Wcale jej to nie przeszkadzało. Josh wyszedł z biura koło czwartej i wrócił dopiero po jej wyj ściu.

– Do której wczoraj pracowałaś? – zapytał ją następnego ranka.

– Chciałeś czegoś ode mnie? – nieco zaskoczona od powiedziała pytaniem. Potrząsnął głową.

– Byłem pod ogromnym wrażeniem, ile zrobiłaś pod moją nieobecność.

Dzień przeszedł dobrze. Pracowali ciężko w znakomitej harmonii.

– Zostało coś jeszcze do zrobienia? – zapytał, wchodząc do jej pokoju tuż po szóstej.

– Niewiele – odparła. Zauważyła, że jest w płaszczu.

– Wychodzisz?

– Jestem umówiony na kolację. Wolałbym się nie spóźnić.


Aż zzieleniała z zazdrości. Szedł do domu, aby wziąć prysznic, przebrać się i przygotować dla jakiejś pociągającej ślicznotki! Przez chwilę czuła, że go nienawidzi. Ale tylko przez moment, bowiem szybko uświadomiła sobie bezsens takiego podejścia do sprawy. No tak, ale kto powiedział, że miłość kieruje się rozsądkiem? Spojrzała na czekającą na uporządkowanie stertę papierów.

– Albo ma się szczęście, albo nie – zauważyła, patrząc mu prosto w oczy. Wytrzymał jej spojrzenie.

– To prawda – zgodził się i dodał: – A z ciebie wyga dana kokietka. Roześmiała się, na przekór samej sobie.

– Wygadana? Możliwe. Ale kokietka? Dopiero nad tym pracuję.

– Nadal? – spytał ironicznie, najwyraźniej pamiętając o jej planach zdobycia doświadczenia przy pierwszej nadarzającej się okazji.

– Już niedługo – zapewniła. Nagle zawstydzona odwróciła wzrok, chwyciła bezwiednie długopis. – Dobranoc – szepnęła i zaczęła przeglądać kartki maszynopisu, choć i tak nie była w stanie niczego przeczytać.

– Dobranoc, Erin – odpowiedział cicho. Nie podniosła głowy, póki nie usłyszała zamykających się za nim drzwi.


Tej nocy nie spała najlepiej. Budziła się, śniąc, że Josh Salsbury przetańczył całą noc, tuląc w ramionach jakąś smukłą piękność.

W piątek Erin jechała do pracy w ponurym nastroju, to był jej ostatni dzień pracy w biurze Josha. Isabel Hill miała wrócić już w poniedziałek.

Erin właśnie przeszła przez jezdnię do Salsbury House, kiedy niemal wpadła na Josha.

– Gdzie parkujesz samochód? – zapytał przyjaźnie, gdy dotarli do drzwi. Otworzył je przed nią i przepuścił szarmancko przodem.

– Nie jeżdżę samochodem. Metrem jest szybciej – odpowiedziała, skręcając w stronę wind. Dziwne, że Josh tak wcześnie zjawił się w pracy. Wczoraj na pewno balował do późna.

Inni pracownicy dołączyli do nich w windzie i Erin miała czas wziąć się w garść. Ale winda opustoszała, nim dotarli na ostatnie piętro.

– Udana kolacja? – usłyszała swój głos, choć przecież obiecała sobie zachować chłodny dystans. Nie wyglądał, jakby spędził całą noc na parkiecie, ale któż to może wiedzieć?

– Niezła – odparł. – Trochę się przeciągnęła, jak to zwykle bywa.

Wydawał się znudzony. Dobrze! Erin miała nadzieję, że tamta, kimkolwiek była, zanudziła go na śmierć.

– Kolacja była nudna? – upewniła się. – Och, czemu nie ugryzła się w język?

– Wieczór – odparł ku jej uciesze. – Wiesz, jakie są służbowe kolacje.

Poczuła się nagle w siódmym niebie. Nie zabawiał się z jakąś ślicznotką! Ledwo się powstrzymała od radosnego okrzyku.

Sprawy przybrały nieco inny obrót, kiedy koło dziesiątej czterdzieści pięć – drzwi do gabinetu były otwarte – zadzwonił telefon na jej biurku i usłyszała męski głos, o którym już dawno zapomniała.

– Halo, czy to Erin?

– Przy telefonie.

– Tu Mark Prentice – przedstawił się.

Mark Prentice? Jaki Mark Prentice? O, Boże, a kiedyś uważała go za swojego chłopaka!

– Cześć, Mark – odpowiedziała, może nieco cieplej niż zamierzała, pewnie dlatego, że rana już się zabliźniła. Właściwie wyświadczył jej wielką przysługę. Gdyby nie on, nadal nudziłaby się w pracy i mieszkała – spójrzmy prawdzie w oczy – w zapyziałym Croom Babbington. Co u ciebie? – kontynuowała pogodnie. Przez otwarte drzwi zobaczyła, jak Josh unosi głowę znad papierów. Przyłożyła rękę do mikrofonu i wyjaśniła: – Do mnie. Sprawa osobista.

Mark przyjechał do Londynu na dzień i chciał ją zaprosić na lunch.

– Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale nie dodzwoniłem się wczoraj na twoją komórkę, a dopiero wieczorem udało mi się zdobyć telefon do biura. – Zapewne od jej ojca, który, to również oczywiste, swoim zwyczajem wziął Marka na spytki.

Erin wyłączała telefon komórkowy w pracy i pewnie zapomniała włączyć po powrocie do domu. Lunch? Nie miała czasu na godzinną przerwę. Nie chciała jednak, by Mark Prentice pomyślał, że wciąż jest w nim zakochana i zbyt zraniona, by się z nim spotkać.

– Z chęcią zjem z tobą lunch – zapewniła pogodnie, umówiła się i odłożyła słuchawkę.

Gdy parę minut później zajrzała do drugiego gabinetu w sprawach służbowych, szef bezceremonialnie zapytał:

– Umówiłaś się na randkę?

Gdyby ją zapytał uprzejmie, odpowiedziałaby, że bez problemu odwoła spotkanie. Tylko że Josh nie zapytał grzecznie. Właściwie jego ton był całkiem obrailiwy. Może chodziło mu o to, że załatwiała osobiste sprawy w godzinach pracy. W końcu tyrała dla niego jak głupia, nie wspominając o godzinach nadliczbowych, więc skąd ten napastliwy ton?

Zamiast zachować się jak dobrze wychowana pracownica, wypaliła prosto z mostu:

– Tylko ty masz prawo dobrze się bawić?!

W odpowiedzi usłyszała chrząknięcie. Wróciła do swojego biurka wściekła. Nie pozwoli się tak traktować. O, co to, to nie! Nikt nie będzie się wtrącał w jej prywatne życie.

Gniew na Josha Salsbury’ego nie trwał długo. Kochała go tak bardzo, że nawet nie umiała się na niego złościć. Miłość pozbawiła ją resztek zdrowego rozsądku i Erin gotowa była odwołać spotkanie z Markiem.

Nie zrobiła tego. Duma, jeszcze spotęgowana nieodwzajemnioną miłością, nie pozwoliła jej na takie zachowanie. Nie pozwoli, by Josh traktował ją w tak paskudny sposób.

Z uderzeniem pierwszej, chwyciła torebkę i wyszła z biura. Szkoda, że drzwi do gabinetu Josha były wtedy zamknięte… Mark już czekał. Pocałował ją w policzek na powitanie. Chciał pocałować w usta, ale czujnie odwróciła głowę.

– Jesteś śliczna jak zawsze. – Chwycił jej dłonie.

Kiedy on to mówił, brzmiało wyjątkowo trywialnie, w ustach Josha nawet banalny komplement wydawał się czarujący i wyjątkowy.

– Dobrze wyglądasz – stwierdziła, cofając ręce.

Podeszli do stolika i Erin usiadła naprzeciwko Marka. Zastanawiała się, co na litość boską widziała w tym facecie? Próbowała być sprawiedliwa i musiała przyznać, że na tle innych mężczyzn z Croom Babbington wypadał całkiem nieźle. Jednak wyjechała stamtąd trzy miesiące temu i spotkała wielu innych mężczyzn. Wszyscy byli mili. Nawet Gavin Gardner, o ile nie wypił za dużo. Więc może nieco wydoroślała, odkąd opuściła rodzinne miasteczko? Prawda, poznała również Josha Salsbury’ego, a w jego cieniu inni prezentowali się wręcz żałośnie. Ale bez względu na wszystko, co się zdarzyło od jej wyjazdu z domu, wiedziała, że gdyby Mark Prentice zaprosił ją na randkę dziś wieczorem, powiedziałaby „nie”. Zrobił to, jeszcze zanim podano przekąski.

– Tęskniłem za tobą, Erin – powiedział żałośnie. A ja za tobą wcale, pomyślała natychmiast.

– Z pewnością znalazłeś bardzo dobrą sekretarkę na moje miejsce – udała taktownie, że nie zrozumiała.

– Nie mówiłem o pracy.

I tyle jej przyszło z taktu. Dobre sobie, a więc on za nią tęsknił!

– A jak tam interesy? Idą dobrze, jak zawsze?

– Popełniłem wielki błąd – ciągnął uparcie i Erin zaczęła żałować, że w ogóle zgodziła się z nim spotkać.

– Cóż, już przepadło – odparła lekko i wzdrygnęła się, gdy pochylił się nad stołem i chwycił jej lewą dłoń.

– Byłem głupcem, Erin. Gdybym tylko mógł cofnąć czas… – powiedział szczerze.

Szybko wyrwała rękę.

– Wszyscy robimy rzeczy, których… potem trochę żałujemy – stwierdziła pogodnie, ale czuła się niezręcznie.

– Tak bardzo tego żałuję… szczerze! – wyznał żarliwie. O, niech to!

– Nie musisz przepraszać. – Nic innego nie przyszło jej do głowy.

– Więc wybaczasz mi? Możemy zacząć od nowa?

– Nie o to mi chodziło – wtrąciła szybko. I dodała łagodniej, niż na to zasługiwał: – To przeszłość, Mark. Teraz, mieszkam i pracuję tutaj. Już się nawet nie widujemy.

– Jeździsz do domu na weekendy. – Jej słowa raczej go zachęciły niż zniechęciły.

Powstrzymała go od razu.

– Przykro mi, Mark – nie było sensu go zwodzić – ale to nie najlepszy pomysł.

W końcu przyjął do wiadomości, że nie ma żadnych szans. Restauracja była zatłoczona, obsługa powolna. Erin zbyt późno zdała sobie sprawę, że spotkanie z Markiem jest pomyłką, chciała jedynie jak najszybciej wrócić do biura. Lunch ciągnął się w nieskończoność.

– Może spotkamy się w weekend – zaproponował Mark przy pożegnaniu.

– Możliwe – uśmiechnęła się i dzielnie zniosła następny pocałunek w policzek. Wiedziała, że zrobi wszystko, by go więcej nie spotkać.

Wróciła mocno spóźniona do pracy. Drzwi stały teraz otworem i gdy tylko weszła, Josh spojrzał na nią surowo. Postanowiła pracować do późna, by nadrobić stracony czas. Postanowiła szybko zażegnać ewentualny konflikt z Joshem.

– Przepraszam za spóźnienie. Kelnerzy nie mogli nadążyć z zamówieniami. Wiesz, jak to jest.


Nie miała pojęcia, czego się spodziewała, pewnie jakiegoś zdawkowego stwierdzenia, dlatego zaskoczyło ją jego lakoniczne pytanie:

– Mark to ten, którego porzuciłaś?

– Ja… eee… nie sądzę, aby Mark miał coś wspólnego z moją decyzją – odparła zdumiona, że Josh w ogóle pamiętał jej opowieść.

– To on sypiał ze swoją byłą dziewczyną – przypoxxxmniał Josh. Nie mogła zaprzeczyć. – Chyba nie zamierzasz do niego wrócić?